22 stycznia 2009

Niech zarasta - post scriptum

"Gazeta Stołeczna" przynosi dziś ciekawy temat nagrany redakcji przez Grzegorza Buczka, znanego warszawskiego urbanistę. Wychodzi na to, że polskie prawo nie daje możliwości, by nad tunelem należącym do samorządu lub skarbu państwa inwestowały prywatne firmy.

Problem warstwowej własności gruntów może się wydawać dość marginalny, ale w powyższym tekście dość dobrze pokazano, co oznacza on dla Warszawy. Mniej więcej tyle, że na żadną arterią czy linią kolejową idącą w tunelu nie mogą inwestować prywatne podmioty. Dotyka to takich obszarów, jak ulica Towarowa, tunel Średnicowy (wraz z dworcem Centralnym i odcinkiem sąsiadującym z PKiN) czy trasa Łazienkowska.

Rozbawiło mnie to serdecznie. 20 lat planowania, debat, konkursów i sporów o plac Defilad, a tu nie ma nawet podstawy prawnej, by cokolwiek zrealizować w najatrakcyjniejszej z punktu widzenia inwestorów i najważniejszej ze względu na miastotwórczy potencjał części otocznie PKiN. Po prostu nie ma - nikt nie pomyślał, nikt nie sprawdził.

Oczywiście zmiany w prawie to nie zadanie władz miasta, ale zadziwia mnie, że ten problem ujawnia się dopiero teraz. Przecież od paru lat działa niby zespół powołany wspólnie przez miasto i PKP, który ma ustalić warunki inwestycji w tym właśnie miejscu, przecież chodzą za tym terenem prywatni inwestorzy - i nikt do tej pory nie zauważył tej "drobnej" przeszkody?!

Tak to niestety działa w Warszawie - do gadania, licytowania się na wizualizacje i wizje każda kolejna ekipa jest pierwsza. Do tego, żeby porządnie przygotować zaplecze do inwestycji na tym terenie chętny był do tej pory tylko jeden. Tuż przed odwołaniem ze stanowiska naczelnego architekta Michał Borowski przygotował umową z konsorcjum firm prawniczych i konsultingowych, które miało ten teren porządnie zinwentaryzować, wyartykułować problemy, zebrać informacje o roszczeniach, przygotować - w oparciu o obowiązujący nadal plan miejscowy - plan parcelacji i w końcu sprzedać pod inwestycje. Umowa była gotowa, ale oczywiście nie została podpisana. Nowa ekipa uznała, że miasto ma wystarczających fachowców, którzy zrobią to sami.

Cały spór o przyszłość placu Defilad jest kompletnie jałowy właśnie z takich powodów - nie wiadomo, co jest pod ziemią, nie wiadomo, do czego są roszczenia, nie wiadomo, co się w ogóle da tam zbudować w świetle prawa. Można sobie bezkarnie przestawiać klocki na komputerze, "a jezioro dawać tu" - to nie ma żadnego efektu i jeszcze długo mieć nie będzie.

Jedyna pociecha, jaką mam w tym wszystkim, to architektura komercyjna z początku lat 90. Gdy dziś patrzy się na budowane wtedy biurowce, hotele czy centra handlowe (choćby to, rozebrane pod budowę wieżowca przy Złotej 44), można się pocieszać, że gdyby plac Defilad zabudowano wtedy, dziś trzeba by było to wszystko rozbierać, jako za małe, za ciasne, niefunkcjonalne i brzydko się starzejące. Pytanie, czy doczekamy się na placu porządnej, ponadczasowej architektury i kawałka prawdziwego city zostawiam bez odpowiedzi, choć prawdę mówiąc coraz bardziej w to wątpię.

I dlatego pomysł z parkiem podoba mi się coraz bardziej.


Zdjęcie: www.sarp.org.pl

21 stycznia 2009

Bugtrack

Błędy, problemy, niedoróbki - to wszystko, co jest solą życia pracowników młodego portalu internetowego zgłaszane powinno być tym, których w każdej firmie kocha się najszczerszą miłością, taką, która gardzi kluskami w brodzie, skarpetami do sandałów i podobnymi drobiazgami - informatykom. Służy do tego specjalistyczna aplikacja, zwana bugtrackiem.

Już po czterech miesiącach udało się Naszym Ukochanym ustalić, dlaczego nie mogę się do niej zalogować - nie ten slash w loginie zrobili. I uparcie kazali mi logować się tym drugim. Biorąc pod uwagę to tempo, ilość błędów, które zamierzam im zgłosić zapewni im pracę do 7 pokolenia wprzód. Tym bardziej, że przed chwilą okazało się, że nie znają adresu naszej strony.

Ale...
- parafrazując klasyka -
...duży R. nie poddaje się ;)

Niech zarasta centrum miasta

Debata o przyszłości Placu Defilad nie zwalnia tempa. A nawet, jeśli zwalnia, to zawsze znajdzie się ktoś z własnym pomysłem, raz lepszym raz gorszym.

A jak już się pojawi, to media chętnie poświęcą mu uwagę. I tym razem nie krytykuję wcale "Gazety Stołecznej", która właśnie wyciągnęła nowy pomysł. Tu od przybytku głowa może boleć, ale głosów w tym sporze nigdy za wiele.

Opisywać tej historii nie będę - proszę kilknąć w powyższy link i samemu zapoznać się ze szczegółami pomysłu Krzysztofa Nowaka, architekta z USA. Pomysł, by na miejscu pl. Defilad zrobić park nie jest nowy - rzucał go kiedyś minister Radek Sikorski, rzucaliśmy go i my w redakcjach. Ale raczej w żartach.

Tymczasem to, co zaproponował pan Nowak jest całkiem poważną koncepcją. W detalach można się oczywiście przyczepić do kilku rozwiązań (ja na przykład jestem stanowczo przeciwny, by Pałacowi Kultury cokolwiek odcinać bądź doklejać), ale sama idea - może po części dzięki ładnym planszom, które niestety dostępne są tylko w powyższej wersji, z autorem w roli głównej - całkiem odświeżająca.

Mam w tym momencie spory dylemat, bo od samego początku broniłem projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej m.in. z takiej pozycji, że jak już się zrobiło tak wielki konkurs, to nie można się błaźnić wycofując z niego post factum. Ale muszę przyznać, że pomysł z parkiem jest w swojej odwadze, szaleństwie i prostocie zarazem na tyle intrygujący, że gdzieś tam powróciła myśl, że może jednak wszystko to jeszcze raz warto przemyśleć?

Wiem, 20 lat, dziura zamiast centrum miasta, syf, który zobaczą kibice w 2012 roku. Wszystkie te argumenty znam na pamięć, bo sam mieliłem je na wszystkie strony. Wiem. Ale patrzę na te wizualizację i czuję, że to by mogło zagrać, że to mogłoby się okazać najlepszą odpowiedzią na dominację Pałacu Kultury - fizyczną i symboliczną, że to mogłoby rozsławić Warszawę na świecie.

Tak, jest to do pewnego stopnia kopia Central Parku, ale czemu nie kopiować rozwiązań, które się sprawdziły? - Bo działki w centrum są zbyt drogie - odpowie pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, która już od dawna zapowiada, że raczej zmniejszy park od strony ul. Świętokrzyskiej, niż cokolwiek do niego doda. A tu pan Nowak proponuje tyle zieleni. Mrzonka, ale za to jakże inspirująca.

Stwierdzam to z całą mocą: podoba mi się pomysł parku przed PKiN.

Raz jeszcze zadaję więc sobie w tym miejscu pytanie, czy może jednak nie czas podejść do sprawy od zera, to jest ogłosić wielki, międzynarodowy konkurs na projekt otoczenia PKiN?

Obawiam się jednak, że w praktyce wyszło by jak zawsze - wizualizacje koncepcji byłyby piękne, a potem i tak procedura uchwalania planu zniweczyłaby to całe piękno, PKP nie chciałoby się porozumieć z miastem w sprawie budowania nad tunelem średnicowym, a miasto i tak nie uporałoby się z roszczeniami, scaleniami, parcelacjami i wszystkim tym, co jest niezbędne, by ktoś w ogóle chciał budować na tym terenie.

Nie wierzę więc ani w konkurs, ani w plany. Wierzę, że pod PKiN jest jakiś czakram ze złą energią, który na zawsze uniemożliwi budowę czegokolwiek w tym miejscu. Jestem pewien, że Pałac skończy tak, jak na pamiętnej okładce magazynu Focus, co do pewnego stopnia będzie realizacją pomysłu pana Nowaka.

PS: Ta notka też by się nadawała do akcji GTWb "Powrót do przeszłości", bo akurat temat pl. Defilad to wieczne powroty tego samego.


Zdjęcia:
Pan Nowak z obrazkami - Bartek Bobkowski / Agencja Gazeta
okładka Focusa - wiezowce.blox.pl

dupa dupa dupa cycki

Wszystko mi jedno, czy czytam "Fakt", któremu jest wszystko jedno, czy "Gazetę", której nie jest, czy też gazetę.pl, której jest i nie jest jednocześnie.

"Fakt", jak to tabloid, jedzie w swoim stylu i donosi, że "Gry robią z dzieci morderców" ilustrując to nieźle dobranym obrazkiem z Manhunt 2. Polemizować nie ma sensu, bo tabloid nie kieruje się kryterium racji, prawdy czy sensu. Nie z takim celem się go produkuje i nie ma co się denerwować, bo to jałowe podejście. Można się z tego śmiać, można też nad tym płakać, ale walczyć z tym to jak walczyć z lodowcami.

I autor GameCornera - blogoidowego serwisu Agory - nawet nie próbuje Po prostu pokazuje skan. Wydźwięk jest ironiczny i bardzo słusznie - tyle wystarczy. A co robi wydawca jedynki portalu gazeta.pl? Wrzuca to oczywiście do jednego z jedynkowych boksów!

"Faktu" można nie lubić, "Faktem" można się brzydzić, "Fakt" i wydającego go "za niemieckie pieniądze" Axla można nienawidzić, ale jedynka musi się klikać. Wiem z autopsji.

Upadek, postępująca tabloidyzacja i gęstniejąca hipokryzja rodzimych mediów napawają mnie coraz większą odrazą. Chwilami poważnie myślę o przebranżowieniu. W Polsce nie ma już "poważnych gazet" czy szerzej "poważnych mediów - wszyscy robimy w tabloidach, to one dyktują nam styl i hierarchie ważności wiadomości, tylko nie wszyscy umiemy się do tego przyznać. I w tym sensie miał sporo racji Jacek Żakowski komentując podziały w naszej branży. Podziały fikcyjne, podtrzymywane przez tych, którym wciąż wstyd się przyznać, że tak naprawdę pracują w tabloidzie.

I nie piję tu personalnie do kolegów z gazety.pl. Po ostatniej wpadce miałem się w ogóle powstrzymać od czepiania, a padło na Was tylko dlatego, że wciąż odwiedzam Waszą stronę, w przeciwieństwie do stron ewentualnie konkurencyjnych. Robię to jednak coraz rzadziej, podobnie jak coraz rzadziej włączam telewizor (po prawdzie od pewnego czasu znów mam, a nie włączam w ogóle). Wiadomości czytam przez Google Readera, co pozwala mi jeszcze jakoś odsiać te wszystkie głupoty, które na portalach wypełniają miejsce między ważnymi wiadomościami. A o te ostatnie też coraz trudniej.

Ba, tabloidyzują się nawet blogi! Kiedyś ciekawe, z czasem robią się nudne i wtórne. Zaczynają - na swoją skalę i w swojej niszy - gonić za newsem kosztem rzetelności, kosztem dokładności, kosztem wartości dodanej, którą dopiero co zaskarbiły sobie uwagę czytelników.

Nędza, moi drodzy. A my w niej po uszy. Tak, że niektórzy nawet nie dostrzegają, że ją współtworzą, a inni się cieszą, że coś "wymaga mało roboty, a nieźle się klika".

Do tego, że ludzie mówią "nie oglądam telewizji" już się przyzwyczailiśmy, tym bardziej, że często w rozwinięciu było "wiadomości czytam w internecie" i to nas nawet cieszyło. Dziś coraz częściej słyszę "nie zaglądam na portale", "nie oglądam ich jedynek". Oczywiście to wciąż nie są liczby, które zatrzęsą potęgą telewizji czy portali, ale to akurat lepiej - gdy tylko RSS stanie się na tyle popularnym narzędziem, by portale to odczuły, wejdą weń z butami (reklamami, gołymi dupami i cycami, bo te przecież klikają się najlepiej). Miejmy tylko nadzieję, że wtedy jakaś inna niszowa technologia znów pozwoli to odsiać. A potem znów się ją skolonizuje. I tak w kółko.

Zastanawia mnie jedno - takie głosy, jak ten mój, słyszę co krok. Mówią to czytelnicy, mówi to wielu dziennikarzy, a ostatnia debata wokół nagrody dla Bogdana Rymanowskiego pokazała, że i redaktorzy z samych szczytów mają mniejszą lub większą świadomość tego problemu (choć wciąż jeszcze skrywaną i odpychaną od siebie, ale jednak mają). Wiem, nie obracam się w reprezentatywnym środowisku, ale i tak mam wrażenie, że na polskim rynku istnieje jakąś gigantyczna nisza, luka do wypełnienia przez rzetelny, sensowny, spokojny, unikający tabloidowej estetyki portal. Czekam, kto w końcu zaryzykuje i zrobi coś takiego, co zaskoczy wszystkich swoimi wynikami. Obawiam się jednak, że na rynku nie ma gracza, który zaryzykowały start z takim projektem i włożył w niego odpowiednie pieniądze na promocję, sensowną, porównywalną z gazetową, obsadę redakcyjną, hosting i całą niezbędną obudowę. Martwię się, że grupka ewentualnych czytelników okazałaby się zbyt mała. A zresztą, jak taki produkt wypromować? Jak go sprzedać pomiędzy tym wszystkim, o czym napisałem? Przecież nie krzykliwą reklamą - więc czym? Ślepy zaułek?

A może się mylę?

Inni na ten sam temat:

20 stycznia 2009

Flota 2 czyli powrót do przeszłości

O tym, jak wyglądają nasze służbowe samochody już pisałem. Dziś jednak na horyzoncie pojawiła się nowa koncepcja - sugestia, żeby uderzyć raczej w takie:

Okazja jest niepowtarzalna, naklei się trójkąty i dawaj... Telewizja ma swoje smarty - redakcja portalu mogłaby mieć swoją Warszawę. Cała zmiana by się zmieściła. No i podjechać takim pod któryś z modnych warszawskich klubów - bezcenne! Pogadam z szefem ;)

thnx staro
za namową z komentarza zgłosiłem ten obrazek jako wkład w XV akcję GTWB

16 stycznia 2009

Odszedł

Usłyszałem rano na redakcyjnym korytarzu.
- Ktoś z portalu - szeptali podając nazwę.
Czułem, że muszę zapytać, czy to nie ktoś znajomy. Zadzwoniłem do kolegi.
- Nie znasz. Przyszedł do nas długo po Tobie - uspokoił. - A ty i ja jesteśmy dziś konkurencją - dodał jakby zmieniał temat.
- My? - zdziwiłem się, bo na co dzień robi co innego.
- Zastępuję kogoś - odpowiedział i życzył miłego dnia.
Napisałem mu potem, żeby do nas zajrzał i że w razie czego - może się powołać. Nie wiedziałem kogo zastępował. Już wiem.

Interesował się architekturą, prowadził bloga, pisał na forach, był na f. i na b. W końcu musieliśmy się zetknąć. Kilka razy wymieniliśmy komentarze do szalonych wizji architektów, raz napisaliśmy razem tekst do jego serwisu. Był z innego miasta, więc nie mieliśmy okazji się poznać. Potem przeprowadził się do Warszawy i zaczął zajmować się tym samym na poważniej, dla firmy, w której kiedyś pracowałem.

Nawet pytał mnie o warunki i o klimat, nim się zdecydował. Zachęcałem. Mieliśmy się spotkać, ale wiadomo - praca, życie, czas, którego zawsze jest za mało.

Odszedł.

Słyszałem, ale nie skojarzyłem nazwiska z nickiem. Nie wiedziałem, że robił ostatnio to, co sam miałem kiedyś robić w tej firmie. I prawie to samo, co robię teraz w innej. Nie zamieniając ze sobą słowa byliśmy naprawdę bliskimi sobie ludźmi. Żartowaliśmy nawet, że kiedyś na pewno będziemy pracować razem.

Nie będziemy.

Został blog i rss, który nie przyniesie już żadnej nowej wiadomości. Został serwis, który od dawna robi już ktoś inny. Zostały linki w blogrollu i awatar - był u mnie raptem kilka dni temu. Pewnie część z Was też go znała. Zostały jeszcze profile w serwisach społecznościowych, które pewnie długo będą komentowane, dodawane do znajomych i zapraszane na imprezy.

Ślady pozostawione w sieci.
Tylko tyle i aż tyle.

13 stycznia 2009

United Rule!

Notka nie tylko dla fanów piłki nożnej ;)

Jak pewnie wszyscy zainteresowani wiedzą, Manchester United pokonał wczoraj tych w niebieskich koszulkach 3:0. Nie, nie w Fifie na X-boxie - na Old Trafford :P


Tytułem uzupełnienia tego wydarzenia dwa okolicznościowe filmy wygrzebane w u2b. Pierwszy ma taki sam tytuł, jak niniejsza notka, a czego nie dopowiada tytuł, to wyjaśnia piękny w swojej prostocie tekst piosenki okolicznościowej:



Zastanawiam się, który fragment wpisać sobie do sygnaturki. Nim to jednak nastąpi, drugi z kolei filmik - w roli głównej Vinny Jones, który, nawiasem mówiąc, grał u tych w niebieskich:



Film, który zawsze uznawałem za reklamę okazał się nawiasem mówiąc fragmentem kinowego filmu "Eurotrip":



- zdaje się, że najlepszym i jedynym wartym uwagi, choć pewną nadzieję daje fakt, że Vinny Jones pojawia się w nim raz jeszcze:



A wracając do meczu, to jeśli ktoś ciekaw bramek, można je zobaczyć tu. Z tym, że nie tę najciekawszą, nieuznaną (przez najsłynniejszego sędziego w Polsce, Howarda Webba zresztą) (którego zresztą obserwuję ostatnio regularnie, gdyż sędziuje on większość szlagierów ligi angielskiej i robi to naprawdę dobrze), choć, jak pokazuje druga część tego filmu, właściwie nie do końca wiadomo, czy słusznie:



Oryginalne rozegranie nie pomogło, to trudno - strzelili z nakazanej przez Webba powtórki. To już można sobie obejrzeć tam, gdzie wskazałem.

And Chelsea who do you think you are
It's been 50 long years
It's gunna end in tears
You'll never be as big as Man United

10 stycznia 2009

Ka-boom!

Czas, gdy w Gazie wybuchają bomby, a w Warszawie pikietują fani obu stron konfliktu nie sprzyja publikowaniu takich materiałów. Z drugiej strony moja notka na temat filmów o wojnie w Iraku cieszyła się sporym zainteresowaniem i nieźle ustawiła się w Google, więc niejako z poczucia obowiązku wrzucam trailer filmu, który zapowiada się całkiem interesująco:



W lepszej jakości można go pobrać stąd.

04 stycznia 2009

Wyjaśnienie

Korzystając z chwili spokoju wróciłem do sprawy, którą w komentarzach pod jedną z ostatnich notek wypunktował Jarek Osowski. Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że szukając "haka" na Janka Fusieckiego i Krzyśka Śmietanę trochę się zagalopowałem - nie przeoczyli oni tego, że o całej sprawie ich własna gazeta pisała już 6 lat temu. Przepraszam, że przypisałem Wam niedokładny risercz.

Co do meritum zdania jednak nie zmieniam. Ale tam już nie krytykuję nikogo personalnie, tylko całe nasze środowisko jako takie. Podtrzymuję stwierdzenie, że w wyścigu o newsa, który tak naprawdę interesuje głównie nas samych i z wyników którego rozliczają nas przełożeni, często gubimy z oczu nasz główny cel, jakim jest dostarczanie czytelnikom aktualnej i pełnej informacji o tym, co dzieje się w mieście.

To zjawisko poniekąd podważa tezę o tym, że konkurencja w danej dziedzinie zmusza wszystkich do podnoszenia jakości swojej oferty. W mediach, okazuje się, nie działa to tak prosto - coraz ostrzejsza konkurencja prowadzi do błyskawicznego obniżania standardów. I dotyczy to zarówno telewizji, papieru jak i internetu, bez rozstrzygania w tym miejscu, kogo najbardziej. Podział jest zresztą płynny, bo przecież i telewizje, i gazety mają swoje strony internetowe, więc nie od rzeczy jest traktowanie tego jako różnych aspektów jednego zjawiska.

W tym miejscu powinienem się chyba jakoś odnieść do toczącego się właśnie w mediach metasporu o zjawisko tabloidyzacji, który wywołał Piotr Pacewicz. Ale jakoś nie mogę się zebrać. Może dlatego, że na razie nie padają w nim żadne nowe stwierdzenia - nowe jest najwyżej to, że zaczęło się na ten temat pisać. Wcześniej dziennikarze mówili o tym raczej w prywatnych rozmowach, zwykle załamując ręce, ale nic poza tym. Z toczącej się teraz debaty też zresztą nic poza tym nie wynika - Jacek Żakowski proponuje, by integrować środowisko choćby wokół takich instytucji, jak nagrodza Dziennikarza Roku właśnie. Tylko jak w praktyce miałoby się to przełożyć na poprawę standardów?

Z wielu komentarzy na temat tego sporu najbrdziej spodobał mi się ten napisany przez Michała Ogórka, który z całą mocą obnażył jego jałowość. I może właśnie dlatego nie bardzo mam ochotę się przyłączać.

03 stycznia 2009

Geek ogląda kreskówkę

Rzecz o tym, jak ładnego macbooka połączyć z brzydkim pecetem. I dlaczego jednego można łatwo zepsuć, a drugiego łatwo naprawić. O tym tak naprawdę był ten film. Tylko nie wiem, co w tej interpretacji reprezentował karaluch?

Linuksa?

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.