30 grudnia 2008

Uboczne skutki pogoni z newsem

Dużo się ostatnio dyskutuje o mediach, ich tabloidyzacji i o panujących w branży obyczajach. Ostatnio burzę rozpętał Piotr Pacewicz, który pożalił się na tegoroczny werdykt jury przyznający tytuł dziennikarza roku. Mam w tej sprawie swoje zdanie, ale nie o tym chciałem tym razem.

"Gazeta Stołeczna" - a w ślad za nią gazeta.pl - doniosła dziś o tym, że miasto stołeczne zapłaciło jakiemuś szamanowi za rozładowanie negatywnej energii jednego z tutejszych skrzyżowań. Miejsce jest faktycznie nieprzyjemne, a zna je dobrze wielu warszawskich mistrzów kierownicy, bo tuż obok położony jest jeden z ośrodków egzaminujących na prawo jazdy. Można oczywiście wyobrazić sobie, że drogowcy powinni skrzyżowanie lepiej oznakować, poprawić regulację świateł, ale to nie w Warszawie - tu urzędnicza demencja osiągnęła już taki poziom, że pomóc może tylko radiesteta. Nie chce mi się tego nawet komentować, tym bardziej, że zrobił to już dość celnie Wojtek Orliński, a inny kolega zauważył przytomnie, że w kraju, gdzie sejm modli się o deszcz to właściwie nie powinno dziwić.

Właśnie. Kolega to zauważył już ze dwa miesiące temu. I tu docieramy do meritum, czyli do przykrego spostrzeżenia. Oberwie się "Stołkowi", bo się podłożył, a także - jak okaże się niżej - z powodów osobistych, ale to zjawisko coraz częściej dotyka wszystkich mediów. A omówione zostanie na przykładzie z miejskich gazet, bo ten wciąż jest mi najbliższy.
Janek Fusiecki i Krzysiek Śmietana piszą:

Na trop tej historii natknęliśmy się na oficjalnej stronie internetowej urzędu miasta. Można tam znaleźć interpelacje radnych. A kiedy radny pyta, urzędnik musi złożyć wyjaśnienie na piśmie.

źródło: Gazeta Stołeczna

Jeśli tak, to znaczy, że w redakcji podupadł zwyczaj dokładnego robienia porannej prasówki, bo o sprawie radiestety pierwsze napisało "Życie Warszawy". Tekstu nie ma już stronie, ale wiadomość powtórzył wtedy PAP, a po nim inne serwisy - trafiłem na niego np. na stornie "Pulsu biznesu".

Pisząc tę notkę dokonałem jeszcze jednego ciekawego odkrycia. Tak naprawdę pierwsza o całej historii poinformowała... "Gazeta Stołeczna" 6 lat temu (całość jest w archiwum, data się zgadza). Sam nie wiem, jak to oceniać - przez tyle lat przez redakcję przewijają się tłumy, za moich czasów autorka już chyba nie pracowała w "Stołku", więc mogło się zdarzyć, że nikt o tym nie pamiętał, ale do ustalenia tego wszystkiego wystarczyło przeszukanie sieci po nazwisku rzeczonego radiestety.

A wygrała pogoń za newsem. Ściganie się na newsy to jeden z fajniejszych elementów tego zawodu - mieć coś przed innymi, przynieść to tryumfalnie do redakcji, zrobić z tego jedynkę, cieszyć się, gdy inni cytują następnego dnia - to strasznie fajny aspekt naszej pracy, dający wielką satysfakcję, ale niestety przesadnie fetyszyzowany przez same redakcje. To, co dla nas jest rodzajem sportowej rywalizacji, dla czytelnika nie ma zwykle żadnego znaczenia. On chce mieć pełną informację w jednej - tej, którą czyta - gazecie lub na jednej stronie internetowej i nie jest dla niego żadnym ciosem to, że dane medium powołuje się przy tym na konkurencję. Większą stratą jest na pewno sytuacja, w której redakcja udaje, że coś się nie stało, bo nie chce się powołać na inne medium.

Tak się złożyło, że pracując w "Dzienniku" wyspecjalizowałem się w zdobywaniu informacji o kolejnych wysokościowcach planowanych w stolicy. Pierwszym takim strzałem była informacja o wieżowcu, który będzie budowała firma Hines przy placu Grzybowskim. Napisałem o tym wiosną 2007 roku, prezentując pierwszą wizualizację i autorskie szkice Helmuta Jahna, autora projektu. Inwestor miał już wtedy warunki zabudowy, więc projekt nie był wirtualny (choć przyznaję, że w tym wyścigu i o takich zdarzało nam się pisać - niektóre do dziś nie zostały upublicznione, inne doczekały się decyzji, ale nie budowy). Po półtora roku Hines dostał pozwolenie na budowę, co nie było newsem zaskakującym - zainteresowani tematem dziennikarze wiedzieli, że termin się zbliża i wymieniali na ten temat informacje na "giełdzie". Przyznaję też, że mile zaskoczyła mnie lojalność kolegów pytających, czy pilnuję swojego tematu. Decyzja została wydana, inwestor upublicznił nowe wizualizacje - wiadomość rozeszła się po świecie.

A teraz czytam o tym projekcie w podsumowaniu 2008 roku na stronie bryła.pl. Bryła to nie jest "Stołek", choć - niestety, bo na początku było to fajny serwis - ostatnio rzadko ma kontent inny, niż przeklejone wiadomości z lokalnych dodatków "GW" lub innych, głównie zagranicznych serwisów. Oczywiście nie spodziewam się, że przy każdej wzmiance o tym wieżowcu dziennikarze pisać będą, że pierwszy napisał o nim "Dziennik" w 2007 roku. Ale przypisanie tego newsa do roku 2008 zakrawa już na wprowadzanie własnych czytelników w błąd. Tak samo, jak ignorowanie go przez półtora roku i podobnie jak chwalenie się, że wpadło się na jakiś trop dwa miesiące po tym, jak wpadła na niego konkurencja.

A swoją drogą obserwując ostatnie wiadomości "Stołka", takie jak ta - bądź co bądź posiłkująca się stroną urzędu miasta - czy ta z subiektywnym przeglądem interpelacji stołecznych radnych, odnoszę wrażenie, że ktoś w redakcji poszedł tropem bloga HGW-Watch, którego autor lubuje się w wyszukiwaniu smaczków właśnie w oficjalnych, dostępnych dla każdego dokumentach ratusza. I, przyznać trzeba, potrafi utrzeć nosa zawodowym dziennikarzom, którzy rzadko, oj rzadko są tak pilni w robieniu riserczu. Zresztą to, że akurat ten blog inspiruje dziennikarzy nie jest żadną tajemnicą. Szkoda tylko, że rzadko który się na niego powołuje, gdy bierze się po nim za jakiś temat.

4 komentarze:

  1. Czegoś nie kumam... Przecież w tym artykule w Stołecznej piszą wyraźnie:
    "O wynalazku "Gazeta" pisała po raz pierwszy w 2002 r. "Przekonanie o pozytywnym działaniu przedmiotu umieszczonego na rozstaju dróg przypomina wiarę w amulety i talizmany" - mówił nam wtedy antropolog kultury Roch Sulima."

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Roody, Roody...
    Nie doczytałeś chyba w dzisiejszym tekście: jest tam jak wół, że Stołek pisał o tych odgromnikach czy jak się to cudo zowie już sześć lat temu. Dziwne było zaś to, że nagle, kilka miesięcy temu sprawę wyciągnęło Rzepo-Życie i to z informacją, że wynalazek działa dopiero od półtora roku. Oczywiście pamiętamy o tym artykule, ale nasz jest jednak trochę o czym innym. Oto cudowne wynalazki zajmują najpoważniej na świecie pana radnego i panią prezydent, która podpisuje się pod wierutnymi bzdurami. Dlatego nie widzę powodu powoływać się na Życie. A propos - przyganiał kocioł garnkowi. TVN Warszawa coraz częściej idzie w ślady WOT-u i bez żenady robi ze swojego programu newsowego prasówkę. Raz widziałem, że się powołano na źródło, a następny materiał o kradzieży karpia z fontanny przy kinie Muranów (tego dnia czołówka w Stołku) zakończył się komentarzem - wiemy to dzięki informacji naszego widza. Śmiesznie wyszło, prawda?
    pozdr.
    (osa)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Osa

    Dziwne było zaś to, że nagle, kilka miesięcy temu sprawę wyciągnęło Rzepo-Życie i to z informacją, że wynalazek działa dopiero od półtora roku.

    A co w tym dziwnego? Proponowałbym doczytać uważnie odpowiedź na interpelację na którą się Panowie powołujecie.

    Wyraźnie zaznaczono w niej, że pierwszy eksperyment przeprowadzono w 2003 roku na jednym ze skrzyżowań, po tym jak radiesteta zaoferował nieodpłatne testy. Kiedy ze statystyk wynikło, że pomogło (przynajmniej według urzędników) to następnie w 2006 urzędnicy zwrócili się do radiestety i złożono zamówienie na instalację w kolejnych 3 miejsca. I za to otrzymał wspomniane 2,6 tys. zł

    Dlatego informacja Życia jest istotniejsza i nowsza od tej Gazetowej sprzed kilku lat.

    Oto cudowne wynalazki zajmują najpoważniej na świecie pana radnego i panią prezydent, która podpisuje się pod wierutnymi bzdurami.

    Od tego są radni, żeby pytać o różne wydatki miasta i reagować na sygnały prasowe. Jeżeli kogoś należało napiętnować to urzędników, którzy zdecydowali o tym zleceniu a nie tych którzy pytają.

    Szkoda, że Gazeta postanowiła z prawie 800 interpelacji w tej kadencji wybrać tylko te śmieszniejsze i zaprezentować czytelnikom opisując je jako "świadectwo warszawskich obyczajów politycznych". Wasz wybór.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ osa:

    Albo wcześniej była u Was inna wersja tego tekstu, albo mnie się rzeczywiście coś pokręciło. Jeśli tak, to przepraszam wszystkich zainteresowanych.

    Co nie zmienia faktu, że na trop tej historii wpadliście raczej w ŻW, niż na um.warszawa.pl.

    Niestety w eterze też dzieją się różne cuda. Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że tam, gdzie to ode mnie zależy, takie numery nie przechodzą.

    OdpowiedzUsuń

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.