08 listopada 2007

O co chodzi w Shared Items?

Tym razem notka techniczna. Jakiś czas temu po prawej stronie pojawiło się okienko pod tytułem Shared Items. Należą się wyjaśnienia.

Otóż jest to jeden z google'owych widgetów powiązany z Google Reader - czytnikiem RSS. Przy całej mojej sympatii do wynalazków Google do tej aplikacji przekonać się długo nie mogłem. Wolałem dynamiczne zakładki w FF i czytnik w postaci RSS Tickera. To rozwiązanie miało jedną wadę - nie pozwalało na synchronizowanie tego, czo czytam w domu i w pracy. To Reader okazał się idealnym rozwiązaniem i Ticker ostał się tylko w pracy - lecą w nim wiadomości. Natomiast blogi i ulubione serwisy śledzę wyłącznie przez Readera wspartego stosownym Notifierem.

Dłubiąc w tych zabawkach odkryłem, że czytaną w Readerze wiadomość z każdego kanału RSS można jednym kliknięciem "shareować" (fatalne słowo, ale nie ma odpowiednika). Ten sam news pojawi się wtedy w okienku po prawej stronie bloga. Pod okienkiem są zaś ikony umożliwiające dodanie sobie kanału RSS z tym, czym ja się podzielę.

Wrzucam tam te wiadomości i notki z innych blogów, które mnie zainteresują, warte są uwagi, wiążą się jakoś z tematami poruszanymi wcześniej na blogu, ale same w sobie na osobną notkę się nie nadają. Jeśli więc komuś tematyka tego bloga poszerzona np. o nowe doniesienia na temat pomysłów Google i warszawskie wiadomości odpowiad, zawartość kanału Shared Items może mu się spodobać.

Przy okazji - znów pododawałem trochę linków i kategorii po prawej.

Dobry początek Batmana

W ramach przygotowań do nadejścia nowego Batmana przełamałem się wreszcie i obejrzałem poprzedni film z tej serii. I jestem mile zaskoczony.

Miałem kilka powodów, by do filmu "Batman: początek" podchodzić sceptycznie. Po pierwsze, nigdy nie pałałem szczególnym entuzjazmem do samego człowieka-nietoperza. Po drugie zaś trzecia i czwarta część filmowej sagi przekonywały raczej, że poza Timem Burtonem nikt nie będzie w stanie pokazać Gotham City i całej plejady zamieszkujących to miasto dziwaków w sposób równie przekonujący. A poza Jackiem Nicholsonem nikt żadnego z nich nie zagra w sposób równie genialny.

Z Christianem Bale'em grającym Bruce'a Wayne'a rzecz miała się inaczej. Wprawdzie na pierwszy rzut oka kompletnie nie nadawał się do tej roli, ale... tak było w każdym poprzednim przypadku. Keaton, Kilmer i Clooney wyszli jednak z zadania obronną ręką (chciałem napisać, że wyszli z twarzą, ale w przypadku paradowania w czarnej masce byłoby to chyba niezbyt zręczne sformułowanie).

Był jeszcze powód trzeci - scenariusz. Wiedziałem, że opowiada o tym, jak młody Bruce Wayne przeistacza się w człowieka-nietoperza. I że wcześniej szkoli się na karatekę w klasztorze położonym gdzieś na Dachu Świata. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Tymczasem - zaskoczenie.

Scenarzystom dziękować należy przede wszystkim za to, że szybko przenoszą widza z Tybetu do Gotham, a cały wątek zmieniającej życie podróży skracają do niezbędnego minimum. Oczywiście zmieniają to i owo w ogranej - acz, jak to bywa w świecie komiksów, nie jedynej obowiązującej - historii, co ratuje widzów przed koszmarem oglądania remake'u filmu z 1989 roku.

Tak więc - zdradzam to i owo - tym razem rodziców Bruce'a nie zabija Jack Napier aka Joker lecz przypadkowy bandzior, który później nie odegra już znaczącej roli. Swojego nauczyciela i pierwszego przeciwnika zarazem Batman spotyka właśnie w Tybecie. I to jest chyba największy zawód - Liam Neeson wypada blado w roli czarnego charakteru. Na szczęście dzielnie sekunduje mu Strach na Wróble, którego idealnie sportretował znany ze "Śniadania na Plutonie" Cillian Murphy. By zakończyć kwestię obsady dodać trzeba, że małą acz udaną rolę jeszcze-nie-komisarza Gordona ma tu sam Gary Oldman. Nie zawodzi też Michael Caine w roli Alberta, choć oczywiście te dwie postacie zawsze będą się kojarzyć z aktorami, którzy grali ich do tej pory we wszystkich filmach - Michaelem Goughem i Patem Hingle). Ale to właśnie nieschematyczna obsada pozwoliła tak udanie przełamać konwencję. Film może się podobać nawet widzom, których zupełnie nie interesują ekranizacje komiksów.

Konwencję złamano zresztą w wielu innych miejscach. Tożsamość Batmana nie dla wszystkich jest tajemnicą, wiele wiedzą o nim zarówno niektórzy sprzymierzeńcy, jak i przeciwnicy. Film został też mocno uwspółcześniony, choć oczywiście Gotham to wciąż mieszkanka czasów współczesnych i lat 20, a także ówczesnych wizji przyszłości. Tyle, że proporcje są inne, radiowozy, broń, elektronika - współczesne, a rzeczy do tej pory przyjmowane na zasadzie zgody na konwencję są tu wytłumaczone w sposób pozorujący racjonalne wyjaśnienie. Dowiemy się wreszcie, skąd on bierze te wszystkie zabawki, kto mu pomaga, oprócz Alberta, oczywiście, jak powstał batmobil, skafander i skąd wzięła się grota pod rezydencją rodziny Wayne'ów. Ba, dowiemy się nawet skąd wzięła się ta cała banda psychopatów w przebraniach, z którą Batmanowi przyjdzie walczyć w kolejnych częściach...

Batman Begins
USA, 2005
reż. Christopher Nolan

Zagadki: reaktywacja

Z aparatem w plecaku mogę reaktywować cykl warszawskich zagadek. Dziś podwórko, które miałem pstryknąć od dawna. Pytanie zawsze to samo - gdzie zrobiłem to zdjęcie? Nagroda również ta sama - bezgraniczna satysfakcja :)


Nie popsuję zbytnio zabawy, jeśli napiszę skąd wzięła się ta dziwna konstrukcja. Otóż w jednej z tych dwóch klatek schodowych są stare, drewniane schody, które nie nadają się już do użytku. Ale na ostatnim piętrze jeszcze do niedawna ktoś mieszkał i zarządca (?) budynku wpadł na pomysł, jak uczynić jego codzienne podróże do domu bezpieczniejszymi. Podobno, bo nie jest wcale powiedziane, że kładka jakością wyprzedza stare, drewniane schody. Tak czy inaczej - i to jest jakaś niewielka podpowiedź - wszystko to nie potrwa już długo, bo los - w postaci remontu - kamienicy jest już przypieczętowany.

---------------------{rozwiązanie}---------------------

E, marna zabawa, jak nikt nawet nie próbuje. To podwórko kamienicy w al. Jerozolimskich numer 61. Idąc od Emilii Plater w kierunku Marszałkowskiej to dom drugi po prawej (brama zaś pierwsza). W samym centrum takie cuda!

Euro 2012: Final Countdown

Nie piszę ostatnio zbyt wiele o Euro, bo muszę się tym zajmować w pracy, a poza tym wiadomości i pomysłów jest tyle, że naprawdę ciężko uchwycić "stan aktualny". Ale dzieje się sporo.

Sport.pl przynosi dziś ciekawy - i druzgoczący - wywiad z Edmundem Obiałą, polskim architektem, który pracował m.in. przy budowie Wembley. Cóż, nie sposób nie zauważyć, że są to wyliczenia nieco bardziej precyzyjne, lecz w duchu podobne do tego, co pisałem jeszcze przed rozpoczęciem "polskiej przygody z Euro". Sytuacja robi się dramatyczna. Po działaczach PO nie widać szczególnej mobilizacji - raczej widać czarną rozpacz i kompletny brak pomysłu na cokolwiek. A czas zaczyna zasuwać. Idzie zima, więc teraz wiele zrobić nie można, ale wiosną robota zacząć się musi...

A z komentarza pod wywiadem wart wynotowania cytat, który ubarwi jubileuszową, setną notkę na tym blogu:

Gorzej dla środowiska niż przy handlu wietnamskim na pewno nie będzie.

Michał Borowski

szef spółki budującej Stadion Narodowy
o ewentualności protestów ekologów


02 listopada 2007

Balkoń

Powróciłem właśnie do dobrego zwyczaju noszenia ze sobą aparatu fotograficznego. Oto pierwszy efekt :)

24 października 2007

Euro w Łomiankach

- Ogarnia mnie takie zmęczenie, jakby mi ktoś pavulon wstrzyknął - mówi po chwili milczenia Michał Borowski, odpowiedzialny w Ministerstwie Sportu za przygotowania do Euro 2012.

Bez wątpienia jest to cytat dnia, a może jeszcze zyskać wyższą rangę. Stało się bowiem to, czego najbardziej się obawiałem w zwycięstwie PO - zaczynają się przymiarki do poprawiania planów dotyczących Euro. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że atak przyjdzie ze strony prezydent Warszawy. Myślałem raczej, że to nowy minister sportu wraz z resztą nowego rządu zacznie od usunięcia Michała Borowskiego (to akurat pani prezydenta już raz zrobiła, w ratuszu), a potem rozmontuje powołane przez niego spółki.

A jednak strzał przyszedł szybko i to właśnie ze strony ratusza. Prezydent stolic chce oddać Euro Łomiankom! Za coś takiego warszawiacy powinni ją od razu wywieźć na taczce, ale może litościwie zaczekają do wyborów. W każdym razie na reelekcję bym nie liczył, podobnie jak na pół miliona głosów w wyborach do sejmu. Za to poparcie w Łomiankach na pewno wzrośnie. Nie mają tam wprawdzie klubu sportowego, który by mógł potem grać na tym stadionie, mają za to koszmarne problemy finansowe, bo zbudowali sobie ośrodek sportu na skalę większą, niż możliwości. Ale to akurat nie szkodzi - ten stadion najpierw otworzy oczy niedowiarkom, a potem sobie spokojnie zgnije.

Od początku miałem wrażenie, że władzom Warszawy całe to Euro jest kompletnie nie na rękę. Dziś widać, że tak jest w istocie - i chcą się problemu po prostu pozbyć. Dla mnie to jest totalny skandal, rażąca niekompetencja i w ogóle coś niewyobrażalnego; prezydent Warszawy
sabotuje szansę na Euro we własnym mieście.

W tym wszystkim jest jeszcze drugie dno, o którym napiszę, choć podkreślam, że opieram się teraz wyłącznie na krążących po mieście plotkach i subiektywnych opiniach, nie popartych "kwitami". Miasto ogłosiło właśnie przetarg na remont stadionu Legii. Jest to właściwie prezent dla firmy ITI, do której należy klub. Prezent finansowany z budżetu Warszawy.

Rząd od dawna sygnalizował, że ta inwestycja nie ma sensu, po co miastu wyremontowane Polonia (15 tys.) i Legia (35 tys.) oraz Stadion Narodowy, wyłącznie piłkarski na 55 tys. miejsc? Nie wszyscy zgadzają się z takim podejściem - wiele osób uważa, że Narodowy nie powstanie w ogóle, więc miasto nie powinno oglądać się na rząd. Inni mówią, że nawet jak powstanie, to stolica 40-milionowego kraju powinna mieć kilka stadionów (szkoda, że ma tylko jeden pierwszoligowy klub).

Ja się z tym nie zgadzam - uważam, że miasto powinno zawiesić remont Legii na kołku przynajmniej do czasu, gdy losy Euro się rozstrzygną i zadeklarować wsparcie dla idei budowy Stadionu Narodowego, który potem miałby szansę stać się głównym miejskim obiektem.

Taki jest kontekst. A plotka? Ma postać pytania o to, komu najbardziej nie opłaca się budowa Stadionu Narodowego? Kto najbardziej straci na jego powstaniu? Na to pytanie proszę sobie odpowiedzieć samemu. Ja chcę pokazać, jakie są nastroje w Warszawie i w jakim kontekście pani prezydent sprzedaje dziennikarzom swoje dziwaczne pomysły.

Lektura obowiązkowa

Wiele słów, ostrych także, padło ostatnio z ust Władysława Bartoszewskiego. Wczoraj podsumował.

Niestety, TVN nie pozwala na embedowanie - zatem link, w który warto, ba, w którzy trzeba kliknąć, choć kosztuje to 60 minut:

To, że 418 funkcjonariuszy, zobowiązanych, bo mundurowych i 56 niezobowiązanych, może słabych, chodziło mi dłużej czy krócej koło pióra, prześladowało mnie, to jest ludzkie. Ostatecznie w skali populacji Polski to nie tak dużo. Ostatecznie w najznakomitszym gremium na świecie, wśród 12 apostołów, 8 procent zawiodło.
(...)
Na pewno nie wszystko, co warto - to się opłaca. Ale jeszcze pewniej nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte.

Kochany polski romantyk.
Respect.


22 października 2007

Premier z Londynu

Kolega stwierdził, że chętnie ujrzałby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobro na Rakowieckiej. Odpisałem mu w ten deseń.

Z tą Rakowiecką, to trochę przesadziłeś. Śmietnik historii zupełnie wystarczy, tym bardziej, że nie ma - póki co - podstaw do stawiania zarzutów działaczom PiS, cokolwiek by nie myśleć o nich i o ich metodach,

Natomiast najgorszy błąd, jaki PO może teraz zrobić, to uderzyć w rewanżyzm. To oznaczać będzie kolejne wybory za dwa lata i powrót pogrobowców LPR i Samooborny do władzy (przypominam, że choć bez sejmu i bez dotacji - dzięki Ci za to Jarosławie, co by nie mówić - te partie mają jeszcze punkty zaczepienia w samorządach i tak z dnia na dzień się nie rozlecą).

Najlepsze, co PO może teraz zrobić, to zająć się Euro 2012. To jest klucz do politycznego sukcesu, jeśli ktoś będzie w stanie to dostrzec. Ale niestety mam poważne obawy, że przez Donalda Tuska przemówi rewanżyzm. Obym się mylił.

Natomiast do co do rządu, to gdyby do 231 brakowało więcej - stawiałbym na premiera z Krakowa. W tej sytuacji Tusk prawdopodobnie namawia już Marcinkiewicza, żeby pomógł oderwać od PiS-u kilku brakujących posłów. Co oznacza, że premier może być z Londynu.

I znów strzelam.

Bliźniakom (już) dziękujemy

Za nami dwa lata rządów PiS i historyczne wybory do parlamentu z najwyższą po 1989 roku frekwencją. W Szanghaju głosowało 130 osób, w Dublinie 5 godzin kolejki, w Berlinie śpiewy z gitarą przed konsulatem, a w Warszawie zabrakło kart do głosowania i straż miejska biegiem, na sygnale dowoziła je do lokali.

Pytani przez Anglików "za czym kolejka ta stoi" Polacy odpowiadali z przejęciem, że za demokracją. Kto by przewidział coś takiego jeszcze miesiąc temu? Pierwsze komentarze - siłą rzeczy, bo o wynikach, które dziennikarze znali dużo wcześniej nie można było mówić przez trzy godziny - skupiały się na rekordowej frekwencji. Ogłoszono święto i sukces demokracji. Ja natomiast szukam odpowiedzi na pytanie, co stało się przez te dwa lata i jak je ocenić z własnej perspektywy. W rozmowach ze znajomymi przekonałem się, że czasami zbyt łatwo ulegałem "gazetowyborczej" niechęci do PiS. Ale to nie zmienia faktu, że nigdy nie czułem się w Polsce tak obco, jak przez czas ich rządów.

Owszem, wiele wskazuje na to, że dużą część "winy" za moje dobre samopoczucie przed nadejściem PiS-u ponosi właśnie Gazeta, jej środowisko i jej poplecznicy, którzy dbali o to, by teza o istniejącym w Polsce powszechnym konsensie trzymała się mocno, nawet wbrew empirii. Winy w cudzysłowie - bez pretensji. Przyjemnie żyło się w poczuciu zgody, a za zaklinaniem rzeczywistości stały racje, których nie podważam.

Z drugiej strony to nie jest też tak, że dwa lata temu Kaczyńscy po prostu podnieśli dywan, pod który to wszystko było zamiecione - oni rozpoczęli regularną wojnę ze wszystkimi, szukali wrogów gdzie się dało. I choć bezpośrednio nie zostałem dotknięty żadnymi represjami, ani nawet nie poczułem się specjalnie dotknięty choćby docinkami pod adresem mediów, to jednak mimo wszystko czułem, że to nie jest mój rząd, że dla tych ludzi jestem przeciwnikiem.

Było to pouczające doświadczenie. Niezbyt miłe, ale pouczające - taka lekcja demokracji od tej trudniejszej strony, gdy jest się w mniejszości. Jeśli uświadomić sobie, że przez wiele lat tak właśnie czuli się dzisiejsi działacze i elektorat PiS-u, to idzie lepiej ich zrozumieć z całą złością i radykalizmem, jaki reprezentowali. Dobrze by było, gdyby ta lekcja zapadła w pamięć działaczom i wyborcom PO, żeby teraz nie zaczął się rewanż.

Pouczające były też dyskusje - o religii w szkole na przykład, o tym co grozi demokracji, a co nie. Nie wiem, czy było widać zmianę mojej perspektywy, ale tu i ówdzie z przekornej natury starałem się prezentować stanowisko znacznie łagodniejsze od tej niechęci do rządu, którą wciąż w sobie nosiłem. Upewniłem się w toku tych sporów, że ostatnich dwóch lat nie da się opisać hasłem zagrożenia dla demokracji - to zbyt ogólnikowe określenie, zbyt dalekie od konkretów. Bo cóż takiego się stało? Zawłaszczono telewizję? Spółki skarbu państwa? Używano służb specjalnych do walki politycznej? Próbowano podkopać niezależność sądów? Prawda, tylko czy poprzednie rządy tego nie robiły? Próbuję sobie przypomnieć apogeum afery Rywina - nazwiska i metody, które się tam ujawniły. Czy było lepiej? Czy było inaczej?

Czy bliżej mi do PiS-u? Nie, choć przyznaję, że kilka tygodni temu, gdy Jarosław Kaczyński próbował osłabić Tuska namaszczając Kwaśniewskiego na głównego przeciwnika, na myśl o ewentualnym powrocie postkomunistów do władzy poczułem prawdziwe, fizyczne obrzydzenie. Po wyskokach Kwaśniewskiego ustąpiło zresztą zwyczajnemu zażenowaniu.

Nie atakuję więc dziś PiS-u z tych samych pozycji, co kiedyś i nie są to też pozycje zbliżone do LiD-u. PO też nie jest partią moich marzeń - to wybór negatywny, nie będę go więc specjalnie bronił.

Przez te dwa lata nauczyłem się dużo ostrożniej reagować na alarmy o zagrożeniu dla demokracji. Ale po ostrych słowach Władysława Bartoszewskiego zadałem sobie pytanie, czy straciłem czujność? Czy może jednak po dwóch latach słowa o zagrożeniu dla demokracji mają jakieś uzasadnienie? Czy można przejść nad nimi do prządku dziennego tak, jak nad kolejnym komentarzem redaktorów z Wyborczej?

I nie mam jasnej odpowiedzi na to pytanie. Bo mimo, że ostatnie dwa lata postrzegam w perspektywie, którą opisałem wyżej i mimo, że dobrze wiem, iż czas rządów SLD był czasem spokoju tylko z pozoru, a pod spodem "szły przekręty", to jednak nie jestem w stanie pozbyć się obaw, gdy oglądałem kolejne konferencje Ziobry, gdy słyszałem o kolejnych akcjach CBA, gdy widziałem po jakie metody się sięgali i jaką atmosferę wprowadzali. I nie przekona mnie argument, że to tylko Gazeta podgrzewała atmosferę, bo na to podgrzewanie starałem się uodpornić - gdy mówię o atmosferze, to staram się odnosić do tego, co mówili politycy PiS, nie do komentarzy nieprzychylnej im prasy ani opozycji.

Tak, procedury zostały dochowane, konstytucji PiS nie złamał, wybory były wolne, media też. Prawo nie zostało złamane, a tam, gdzie je naruszono, sądy reagowały i nikt im tego nie uniemożliwiał - Platforma nie musi wypuszczać dziś z Rakowieckiej więźniów politycznych.
Różnica między rządem PiS a poprzednimi zdaje się więc polegać wyłącznie na tym, że w przeciwieństwie do poprzedników PiS nie próbuje zachowywać żadnych pozorów, żadnych białych rękawiczek, proeuropejskiej retoryki, uśmiechów, klasy - nic z tych rzeczy, tylko ostra jazda bez trzymanki. Z jednej strony to oczywiście świadczy o nich dobrze - nie są hipokrytami, nie próbują udawać kogoś, kim nie są. Z drugiej strony stwarzanie pozorów to zawsze jakaś namiastka skrupułów.

I chyba właśnie z braku tej namiastki wynika to dużo gorsze samopoczucie - nie dlatego, że człowiek chciałby powrotu tamtych, z ich pozorami, tylko dlatego, że wyszło na jaw, w jakiej totalnej rozjebce był ten kraj. Wydaje mi się że to nie tyle zagrożenie dla demokracji wzrosło - wzrosła świadomość tego, jak łatwo jest jej zagrozić i jak realne jest to zagrożenie.

Nie mam na myśli Gazety i okolic - tam chodziło o utracony rząd dusz. Mam na myśli ludzi, którzy może trochę za łatwo dali się tej krytyce ponieść. Mimo wszystko nie sądzę by wszyscy oni - w tym i ja - dali się po prostu porwać Gazecie, a ich obawy były wyłącznie wytworem jakiejś paranoi wmówionej im przez niechętne PiS-owi media. To, co robi CBA, to co się dzieje wokół trybunału konstytucyjnego, wreszcie emigracja - to są realne problemy i realne obawy. Nie jakieś tam dyrdymały, tylko poważne działania na granicy demokracji. Być może nie nowe, ale z nową siłą wyeksponowane dzięki polityce braci Kaczyńskich.

A jednak demokracja okazała się silniejsza, niż się przez dwa lata mówiło - Jarosław Kaczyński sklinczował się sam i nie miał innego wyjścia, jak odwołać się do wyborców. A ci pokazali, że chyba trochę lepiej rozumieją, jak wiele zależy od tego, czy staną w kolejce do wyborczej urny. I być może to - oraz wykopanie LPR z Samoobroną na śmietnik historii - będziemy za kilka lat pamiętać Kaczyńskim bardziej niż CBA, tak jak Warszawa Lechowi pamiętać będzie zawsze 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, a nie inwestycyjny zastój. Bo tak, jak warszawiacy w 2004 roku, tak Polacy w 2007, szczególnie w tych kolejkach pod ambasadami, poczuli chyba przez chwilę to, o czym wspomniałem wiele razy, na przykład w kontekście koncertów Lao Che. Energię, którą można poczuć tylko w tłumie ludzi, których coś łączy.

Wyszło patetycznie i pewnie szybko ten nastrój ustąpi złości na szarą codzienność polskiej polityki z wielotygodniowymi sporami o zawiązanie koalicji podszytych frustracją, że do 231 zabrakło tylko 4. Pewnie tak będzie, bo tak jest zawsze, ale jeśli choć kilku młodych ludzi poczuło w tym tłumie coś, co czuliśmy na przykład w czasie pomarańczowych pikiet pod ambasadą Ukrainy czy w czasie unijnego referendum, to zawsze to kolejny krok ku pełniejszej demokracji.

Bliźniakom (już) dziękujemy.

18 października 2007

Winieta

Z nieznanych mi przyczyn pod nową domeną nie działa winieta - znika. Nie muszę jej powtórnie wrzucać na serwer, jest tam, gdy otwieram okno edycji nagłówka. I jak zapiszę zmiany (choć żadnych nie dokonuję) to na jakiś czas wraca. Ale potem znów znika. Dziwne i wkurzające - ktoś ma może jakiś pomysł, o co może chodzić?

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.