Stało się to, czego od dawna obawiali się warszawiacy, urbaniści i urzędnicy - deweloper wszedł na Pole Mokotowskie. Wobec braku planu miejscowego i decyzyjnej niemocy urzędników postanowił grać metodą faktów dokonanych. Postawił wszystko na jedną kartę. Choć ratusz ma w ręku asa w postaci projektu planu miejscowego, to wcale nie jest powiedziane, że miasto wygra tę rundę.O tym, że warszawski "Central Park" jest dla inwestorów niezwykle atrakcyjnym terenem wiadomo od dawna. Odkąd na miejscu pobliskich ogródków działkowych wyrosło
osiedle Eko Park, wąska uliczka Rostafińskich stała się ostatnią granicą, na której deweloperów można zatrzymać. Gdyby po stronie Pola pojawiła się pierwsza inwestycja, kolejne byłyby tylko kwestią czasu. Nic więc dziwnego, że kilka lat temu urzędnicy, w zgodzie z oczekiwaniami mieszkańców wszczęli procedurę planistyczną, która miała jedno podstawowe założenie: uchronić Pole Mokotowskie przed zabudową.
Plan miejscowy jest gotowy od blisko półtora roku. Przygotowany na zlecenie władz Warszawy przez pracownię Krzysztofa Domaradzkiego zakłada utrzymanie status quo: tereny zielone o funkcjach rekreacyjnych i sportowych (te ostatnie głównie na obszarze klubu sportowego SKRA). Zakłada budowę linii tramwajowej między Ochotą i Mokotowem, wzdłuż ulicy Rostafińskich, nie przewiduje natomiast tunelu łączącego ul. Banacha z ul. Batorego, choć taki pomysł był rozważany. Dokument jednak wciąż nie obowiązuje - nie został przedłożony Radzie Warszawy, która musi go uchwalić.
Urzędnicy tłumaczą, że w międzyczasie zmieniły się przepisy dotyczące uzgodnień środowiskowych. Udało się je uzyskać dopiero teraz i plan ma szansę trafić wreszcie pod obrady rady. Wcześniej muszą go jeszcze zaopiniować trzy dzielnice: Ochota, Mokotów i Śródmieście. To z pewnością nie zajmie kilku tygodni, jak przekonuje ratusz. Rada każdej dzielnicy na pewno odeśle projekt do analizy w komisjach, a ja oczami wyobraźni widzę już, co będzie się działo na posiedzeniach. Jakoś nie wierzę, że wobec zaistniałej sytuacji radni odpuszczą sobie populistyczne występy i przegłosują projekt bez awantur.
Dokument ma jednak szansę wejść w życie w tym roku. Właściciel grodzonej działki nie wykorzystał przewidzianych prawem możliwości wpływu na jego kształt, a jeśli próbował - miasto słusznie odrzuciło jego wnioski. Chwycił się więc brzytwy - postanowił grodzić, a potem niemal na pewno budować bez pozwoleń. Bezczelność? Owszem, ale w Warszawie nie brak dowodów na to, że może się to opłacić. Nie jest mi natomiast znany przypadek, by sąd nakazał rozbiórkę osiedla - samowolki.
"Gazeta Stołeczna" łączy sprawę z innym deweloperem - irlandzką firmą Global Partners, która chce inwestować na terenie klubu sportowego SKRA. "Stołek" od samego początku był tej inwestycji przeciwny, nawet zanim nabrała jakiegokolwiek kształtu. Początkowo też traktowałem sprzeciw wobec inwestycji na Polu jako dogmat. Zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem spektakularny projekt
Parku Światła przygotowany przez firmę SOM (znaną m.in. z projektu wieżowca Rondo1) i pracownię prof. Stefana Kuryłowicza. Wizja zastawienia Pola Mokotowskiego betonowymi kostkami i stworzenie tu kolejnej Mariny Mokotów (nawiasem mówiąc też zaprojektowanej przez Kuryłowicza, podobnie jak wspomniany wcześniej Eko Park) jest przerażająca, ale projekt Global Partners to zupełnie inny sposób myślenia o mieście. Opracowany zgodnie z polityką zrównoważonego rozwoju (uzyskał jeden z najwyższych wyników w testach firmy Arup), intrygujący architektonicznie jako wjazdowa brama do miasta od strony lotniska Okęcie, zakładający stworzenie większej ilości publicznie dostępnych terenów zielonych niż projekt planu, w dodatku połączony z ofertą dotacji na remont popadającego w ruinę stadionu SKRY zmienił mój punkt widzenia.
Tyle, że projekt jest już nieaktualny. Wobec ograniczeń wysokości związanych z bliskością lotniska i przede wszystkim wobec nieprzychylnej reakcji opinii publicznej i ratusza Irlandczycy zrezygnowali z wieżowców na rzecz niższej zabudowy, podtrzymując jednak zarówno większość założeń, jak i ofertę dotacji.
Hanna Gronkiewicz-Waltz z początku zareagowała kategorycznie - nie chciała w ogóle słyszeć o niezbędnej do zrealizowania tej inwestycji zmianie studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania czy wyłączeniu SKRY z projektowanego planu. Deweloper konsekwentnie lobbował za swoją koncepcją, zdobywając przychylność ministra sportu. Mirosław Drzewiecki nie przeszedł obojętnie obok propozycji przekazania 180 milionów złotych na remont walącego się miejskiego stadionu, na który władze Warszawy nie mają pieniędzy ani pomysłu. To pod jego wpływem ratusz zaczął bardzo ostrożne, niezobowiązujące rozmowy z Irlandczykami. W tym samym czasie zaczął też jednak podejmować próby odzyskania kontroli nad terenami SKRY, która porozumiała się z deweloperem (firma spłaciła długi klubu ratując go przed bankructwem). W sądzie toczy się postępowanie, które ma doprowadzić do rozwiązania umowy o wieczyste użytkowanie terenu klubu (Global Partners jest właścicielem tylko części gruntu, na którym chce budować).
Irlandczycy reagują na te zawirowania spokojnie. Nie grodzą swoich ośmiu hektarów, nie próbują zacząć budowy bez pozwoleń. Czekają na rozstrzygnięcie pewni tytułów do gruntu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tocząca się niespiesznie sprawa SKRY uśpiła ratusz i doprowadziła do dzisiejszej sytuacji, w której inny deweloper próbuje wykorzystać przestój w sprawie planu. Na wierzchu są więc argumenty "Stołka" - podgryzanie Pola Mokotowskiego faktycznie się rozpoczęło.
W tej sytuacji właściwie nie ma wyboru: ratusz powinien użyć całej swojej politycznej siły przekonywania, by rady dzielnic i Rada Warszawy jak najszybciej przyjęły plan miejscowy. Na tym jednak działania władz miasta nie mogą się skończyć. Kolejnym krokiem powinny być decyzje finansowe, przede wszystkim odkupienie grodzonego właśnie kawałka od właściciela. Kilka lat temu można go było kupić bezpośrednio od Agencji Mienia Wojskowego - dziś trzeba będzie sporo dołożyć. Ale miejski park powinien być na miejskim gruncie - w przeciwnym razie ze spornym kawałkiem będą ciągłe problemy. Nie inaczej będzie zresztą z działką Tadeusza Kossa. Spadkobierca byłych właścicieli odzyskał kawałek parku Świętokrzyskiego i planuje tam budowę budy z piwem, bo na nic innego plan miejscowy nie pozwala. Drugim krokiem powinno być natychmiastowe zabezpieczenie prawa do pierwokupu działki po zajezdni MPO przy Bibliotece Narodowej. Jeśli ratusz tego nie dopilnuje, za chwilę okaże się, że i na nim położył rękę deweloper. Na "deser" zostanie do wyprostowania sprawa SKRY i Global Partners.
Tej sytuacji można było uniknąć, gdyby miasto od razu podjęło rzeczowe rozmowy z irlandzkim deweloperem. Od razu można było szukać kompromisu z firmą, która mając tytuł do gruntu i wydane poprzedniemu właścicielowi prawomocne warunki zabudowy na centrum handlowe chciała rozmawiać, zaoferowała dobry projekt i zamierzała inwestować w klub sportowy. Nawet jeśli miasto chciało odmówić, mogło to zrobić w inny, bardziej przyjazny, mniej konfliktowy sposób, np. oferując inny grunt pod inwestycje. Mogło też podjąć rozmowy dopiero po uchwaleniu planu. Nawet przeciwni zabudowie SKRY urbaniści podkreślają, że planowanie jest procesem ciągłym, a każdy plan nie tylko może, ale wręcz powinien być ulepszany i dostosowywany także do sytuacji rynkowej. Zresztą tych samych argumentów używał ratusz przystępując do poprawiania planu dla Placu Defilad.
Warszawski ratusz przez półtora roku nie zrobił nic. Teraz w pośpiechu przyjmie gotowy plan, oczywiście bez przygotowania środków na wykup działek, bez oglądania się na głosy krytyki. A krytyka płynie nie tylko ze strony deweloperów. Architekci i samorządowcy zwracają uwagę, że w projekcie teren Skry potraktowano po macoszemu wpisując w banalną siatkę prostopadłych ulic bliżej nieokreślone obiekty o funkcji sportowej i rekreacyjnej. Nie wiadomo, czy będą to hale sportowe spełniające wymogi profesjonalnego sportu, czy boiska bez szatni i sale gimnastyczne w blaszanych halach. Zresztą na ich budowę i tak nie ma pieniędzy, więc w rzeczywistości nadal będzie tam straszyć ruina stadionu Skry. W dodatku zdaniem niektórych ekspertów projekt planu nie jest zgodny ze studium, może się więc okazać, że ostatecznie ktoś plan skutecznie zaskarży i "uwali" w sądzie. Kto wtedy zablokuje zabudowę narożnika ulicy Rostafińskich?
Przeciągając niejasną sytuację ratusz sam doprowadził do tego, że sytuacja wokół Pola Mokotowskiego się skomplikowała. Uchwalenie planu może odsunąć w czasie problemy i konflikty, które w końcu odbiją się Warszawie czkawką.