25 marca 2011
18 marca 2011
Dajcie żyć Starówce!
Urzędnicza obsesja nakazująca zamknąć w przepisach i procedurach każdy aspekt rzeczywistości osiągnęła na Starym Mieście formę tak kuriozalną, że trudno nawet z niej kpić. Apeluję o opamiętanie!
Stare Miasto nocą ;) |
Stare Miasto to ewenement na skalę światową. Gdy zagraniczni turyści słyszą jego historię, patrzą na Warszawę z podziwem. - Odbudowaliście serce swojego miasta, choć zrównano Wam je ziemią. To imponujące - mówią często i każą się natychmiast prowadzić na miasto stare tylko z nazwy.
Ale na miejscu okazuje się, że stare jest także duchem. Niemłodzi już mieszkańcy odbudowanych kilkadziesiąt lat temu domów skutecznie paraliżują wszelkie próby jego ożywienia. Kilka lat temu wymogli na radzie miasta przyjęcie zakazu organizowania głośnych imprez i koncertów na Rynku i placu Zamkowym.
Zaprzeczenie naturalnej funkcji miejskiego rynku nie wystarczyło - mieszkańców postanowili przelicytować urzędnicy. I sprokurowali kolejne kuriozum - regulamin Starego Miasta, który co do centymetra określa dozwoloną wysokość podestu, a także kształty i kolory mebli.
W mieście, które nie umie sobie poradzić z wszechobecnymi reklamami można to jeszcze zrozumieć, ale dlaczego zabraniać wystawiania lodówek z lodami w knajpianych ogródkach i regulować wysokość kwiatów? Przy okazji nie mogę nie zapytać, czemu na Stare Miasto nie wolno wjeżdżać rowerami?
A na tym nie koniec - pod pretekstem remontu staromiejskich ulic urzędnicy próbują właśnie przegonić z okolic Barbakanu malarzy, którzy od kilku dekad sprzedają tam swoje obrazy. Czy im się udaje? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie umiem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na Starym Mieście. Tam po prostu nie ma po co chodzić - to czarna dziura na mapie Warszawy. Stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka postanowiła najwyraźniej zadbać, by w tym tunelu przypadkiem nie pojawiło się żadne nieregulaminowe światełko.
Tłumaczy, że chodzi o to, by staromiejskie zabytki oświetlone były zgodnie z zamierzeniami projektantów iluminacji, bo tylko to stworzy odpowiedni klimat. Tylko po co, skoro nikt nie będzie tego oglądał, a mieszkańcy i tak szybko wymogą, by o 22 gasić wszystkie światła.
Co dalej? Zakaz wstępu bez krawata? Obowiązkowy smoking? A może przepustki dla mieszkańców i tygodniowe winiety dla turystów z zagranicy? Osobiście czekam, aż mieszkańcy Starówki zażądają uzupełnienia luk w miejskich murach i stworzą największe grodzone osiedle na świecie. Brnąc dalej w ten absurd, stworzymy być może kuriozum, które stanie się znaną w świecie atrakcją i pomoże w naszych staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Na razie mamy martwe Stare Miasto - coś, co w wyścigu o ten tytuł powinno dyskwalifikować na starcie. Apeluję więc do pani konserwator i pani prezydent o przerwanie tego szaleństwa. Pozwólcie żyć Staremu Miastu - nie dobijajcie go kolejnymi absurdalnymi regulacjami. Zajmijcie się lepiej udostępnieniem miejskich lokali artystom i restauratorom. Zróbcie coś, by warszawiacy i turyści mieli tu po co przychodzić.
Ale na miejscu okazuje się, że stare jest także duchem. Niemłodzi już mieszkańcy odbudowanych kilkadziesiąt lat temu domów skutecznie paraliżują wszelkie próby jego ożywienia. Kilka lat temu wymogli na radzie miasta przyjęcie zakazu organizowania głośnych imprez i koncertów na Rynku i placu Zamkowym.
Zaprzeczenie naturalnej funkcji miejskiego rynku nie wystarczyło - mieszkańców postanowili przelicytować urzędnicy. I sprokurowali kolejne kuriozum - regulamin Starego Miasta, który co do centymetra określa dozwoloną wysokość podestu, a także kształty i kolory mebli.
W mieście, które nie umie sobie poradzić z wszechobecnymi reklamami można to jeszcze zrozumieć, ale dlaczego zabraniać wystawiania lodówek z lodami w knajpianych ogródkach i regulować wysokość kwiatów? Przy okazji nie mogę nie zapytać, czemu na Stare Miasto nie wolno wjeżdżać rowerami?
A na tym nie koniec - pod pretekstem remontu staromiejskich ulic urzędnicy próbują właśnie przegonić z okolic Barbakanu malarzy, którzy od kilku dekad sprzedają tam swoje obrazy. Czy im się udaje? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie umiem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na Starym Mieście. Tam po prostu nie ma po co chodzić - to czarna dziura na mapie Warszawy. Stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka postanowiła najwyraźniej zadbać, by w tym tunelu przypadkiem nie pojawiło się żadne nieregulaminowe światełko.
Tłumaczy, że chodzi o to, by staromiejskie zabytki oświetlone były zgodnie z zamierzeniami projektantów iluminacji, bo tylko to stworzy odpowiedni klimat. Tylko po co, skoro nikt nie będzie tego oglądał, a mieszkańcy i tak szybko wymogą, by o 22 gasić wszystkie światła.
Co dalej? Zakaz wstępu bez krawata? Obowiązkowy smoking? A może przepustki dla mieszkańców i tygodniowe winiety dla turystów z zagranicy? Osobiście czekam, aż mieszkańcy Starówki zażądają uzupełnienia luk w miejskich murach i stworzą największe grodzone osiedle na świecie. Brnąc dalej w ten absurd, stworzymy być może kuriozum, które stanie się znaną w świecie atrakcją i pomoże w naszych staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Na razie mamy martwe Stare Miasto - coś, co w wyścigu o ten tytuł powinno dyskwalifikować na starcie. Apeluję więc do pani konserwator i pani prezydent o przerwanie tego szaleństwa. Pozwólcie żyć Staremu Miastu - nie dobijajcie go kolejnymi absurdalnymi regulacjami. Zajmijcie się lepiej udostępnieniem miejskich lokali artystom i restauratorom. Zróbcie coś, by warszawiacy i turyści mieli tu po co przychodzić.
06 marca 2011
Kto daje i odbiera...
Mam z "Radosławem" ogromny zgryz. Żałuję bardzo swojskiej, dowcipnej, z gruntu warsiaskiej, potem oficjalnie uznanej "Babki", którą zastąpił. Ale nie umiem odmówić Powstańcom prawa do ich nazwy.
Problem mają także radni Warszawy, którzy sami nie wiedzieli chyba do końca, czy pomysłem swojego kolegi, by Babkę przywrócić, zajmować się na poważnie. No bo jak tu starym ludziom, upamiętniającym kolegów zabitych w tym rejonie powiedzieć, że najbardziej nawet swojska babka jest ważniejsza?
Radni odłożyli więc temat na półkę, ale jestem pewien, że to jeszcze nie koniec. Lobby zwolenników Babki wspiera bowiem twardo "Gazeta Stołeczna", która zmiany starej nazwy nie przyjęła do wiadomości i wciąż posługuje się nią na łamach. Temat będzie wracał.
Nie da się zresztą ukryć, że "Radosław" przyjął się słabo i dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że edukacyjna rola nazw ulic to fikcja. Wciąż mało kto wie, kto kryje się za "Radosławem" i dlaczego trafił on właśnie w to miejsce.
A przecież z wielu powstańczych nazw ulic ta wydaje się jedną z najbardziej trafionych. To nie jest w końcu jakiś trawnik między blokami, nazwany od drobnego epizodu z 1944 roku - to duże rondo, przez które codziennie przetaczają się tłumy warszawiaków, a nazwa upamiętnia legendarny oddział, w skład którego wchodziły m.in. bataliony "Zośka" i "Parasol"; zgrupowanie, które przeszło z Woli przez Stare Miasto aż na Czerniaków, wykrwawiając się po drodze.
Dla pamięci o tym oddziale więcej zrobił jednak z pewnością zespół Lao Che, który szlakiem "Radosława" poprowadził narrację swojej płyty "Powstanie Warszawskie". Tyle że gdy Rada Warszawy zmieniała nazwę ronda, nie było jeszcze płyty, nie było Muzeum Powstania Warszawskiego i nie było młodych ludzi na rocznicowych uroczystościach.
Radnym nie wypada podważać decyzji poprzedników i przyprawiać weteranów o palpitacje. Tym bardziej, że po otwarciu muzeum przestali kruszyć kopie o każdy skwerek; uznali, że pamięć została zabezpieczona.
"Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera" - poucza dziecięca rymowanka. "Radosław" ma już prawie 10 lat - czas chyba przyswoić tę mądrość.
Radni odłożyli więc temat na półkę, ale jestem pewien, że to jeszcze nie koniec. Lobby zwolenników Babki wspiera bowiem twardo "Gazeta Stołeczna", która zmiany starej nazwy nie przyjęła do wiadomości i wciąż posługuje się nią na łamach. Temat będzie wracał.
Nie da się zresztą ukryć, że "Radosław" przyjął się słabo i dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że edukacyjna rola nazw ulic to fikcja. Wciąż mało kto wie, kto kryje się za "Radosławem" i dlaczego trafił on właśnie w to miejsce.
A przecież z wielu powstańczych nazw ulic ta wydaje się jedną z najbardziej trafionych. To nie jest w końcu jakiś trawnik między blokami, nazwany od drobnego epizodu z 1944 roku - to duże rondo, przez które codziennie przetaczają się tłumy warszawiaków, a nazwa upamiętnia legendarny oddział, w skład którego wchodziły m.in. bataliony "Zośka" i "Parasol"; zgrupowanie, które przeszło z Woli przez Stare Miasto aż na Czerniaków, wykrwawiając się po drodze.
Dla pamięci o tym oddziale więcej zrobił jednak z pewnością zespół Lao Che, który szlakiem "Radosława" poprowadził narrację swojej płyty "Powstanie Warszawskie". Tyle że gdy Rada Warszawy zmieniała nazwę ronda, nie było jeszcze płyty, nie było Muzeum Powstania Warszawskiego i nie było młodych ludzi na rocznicowych uroczystościach.
Radnym nie wypada podważać decyzji poprzedników i przyprawiać weteranów o palpitacje. Tym bardziej, że po otwarciu muzeum przestali kruszyć kopie o każdy skwerek; uznali, że pamięć została zabezpieczona.
"Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera" - poucza dziecięca rymowanka. "Radosław" ma już prawie 10 lat - czas chyba przyswoić tę mądrość.
03 marca 2011
Lubisz fanpejdże?
Z myślą o tych, którzy cały internet przeglądają przez Facebooka, zrobiłem fanpage blogaska. Lubcie to :)
21 lutego 2011
Świat ucieka prezydentom
W miniony piątek w Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbyła się debata "Łódź w Warszawie" z udziałem prezydentów obu miast. Dobrze wróży ona tylko debatom; tematów nie zabraknie - gorzej z efektami.
"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu "Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.
Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.
Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.
Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.
Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z doświadczenia Bogoty.
Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce prywatyzować SPEC, a Łódź - sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.
Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.
"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu "Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.
Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.
Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.
Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.
Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z doświadczenia Bogoty.
Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce prywatyzować SPEC, a Łódź - sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.
Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.
Debata "Łódź w Warszawie" była pierwszym z cyklu spotkań "Miasto 2.0"
organizowanych przez stowarzyszenie DuoPolis oraz Instytut Obywatelski.
organizowanych przez stowarzyszenie DuoPolis oraz Instytut Obywatelski.
10 lutego 2011
Piątek na czwartek
Uwadze Państwa pragnąłbym dziś nieskromnie polecić kolejny wywiad, który zrobiłem w ostatnich dniach - tym razem padło na Grzegorza Piątka, który na zlecenie ratusza pokieruje staraniami Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
fot. Mikołaj Długosz |
Nie sądzę, by ten wywiad przekonał tych, którzy od samego początku krytykują pomysł walki o tytuł. Ale wydaje mi się, że można w nim znaleźć całkiem sensowną, choć na razie dość ogólnikową odpowiedź na pytanie, czemu ta walka ma służyć. No i optymizm Grześka, który widzi Warszawę wielką, jest z pewnością cenny.
Nie byłem przekonany, czy stolica rzeczywiście nie mogłaby oddać pola innym polskim miastom - po tej rozmowie kibicuję naszym staraniom i będę zawiedziony, jeśli nie otrzymamy tej szansy, bo chciałbym za 10 lat móc usłyszeć Piątka, dumnie mówiącego "A nie mówiłem".
Nie byłem przekonany, czy stolica rzeczywiście nie mogłaby oddać pola innym polskim miastom - po tej rozmowie kibicuję naszym staraniom i będę zawiedziony, jeśli nie otrzymamy tej szansy, bo chciałbym za 10 lat móc usłyszeć Piątka, dumnie mówiącego "A nie mówiłem".
Wywiad można przeczytać na tvnwarszawa.pl
07 lutego 2011
Kawa z prezydentem
Wspólnie z Eweliną Cyranowską zabraliśmy na kawę Hannę Gronkiewicz-Waltz. Efektem jest - mój pierwszy - wywiad z urzędującym prezydentem Warszawy.
Chcieliśmy namówić Hannę Gronkiewicz-Waltz na rozmowę o mieście, nie o rządzeniu miastem. Udało się tylko połowicznie - Warszawa pani prezydent to jednak głównie procedury, przetargi, paragrafy, przepisy i polityka. Na Warszawę osobistą, prywatną zostaje niewiele miejsca. Pani prezydent to urodzony urzędnik i właśnie na tym terenie czuje się "u siebie". W tym sensie jednak się nam udało.
Poprzedni wywiad z Hanną Gronkiewicz-Waltz zrobiłem wspólnie z Radkiem Góreckim dla "Dziennika", między pierwszą, a drugą turą poprzednich wyborów samorządowych. Siedzieliśmy wtedy w jej pokoju na Uniwersytecie Warszawskim i słuchaliśmy, co zmieni w Warszawie, jeśli wygra. W tamtej rozmowie znacznie mniej było polityki, ale procedury też pojawiały się na każdym kroku.
Wtedy takie podejście wydawało się zresztą sensowną odpowiedzią na nie zawsze efektywną metodę rządzenia za pomocą pełnomocnictw wydawanych doraźnie przez Lecha Kaczyńskiego, Mirosława Kochalskiego czy Kazimierza Marcinkiewicza. Dziś często spotykam się jednak z opiniami, że wtedy decyzje zapadały szybciej, a teraz czeka się na nie latami. Jak choćby w przypadku tych oznaczeń dla niewidomych na peronach stacji metra.
Gdzieś między tymi dwiema metodami jest pewnie jakiś złoty środek, który pozwala pogodzić efektywność z przejrzystością. Hanna Gronkiewicz-Waltz stawia na to drugie.
fot. Piotr Bławicki |
Chcieliśmy namówić Hannę Gronkiewicz-Waltz na rozmowę o mieście, nie o rządzeniu miastem. Udało się tylko połowicznie - Warszawa pani prezydent to jednak głównie procedury, przetargi, paragrafy, przepisy i polityka. Na Warszawę osobistą, prywatną zostaje niewiele miejsca. Pani prezydent to urodzony urzędnik i właśnie na tym terenie czuje się "u siebie". W tym sensie jednak się nam udało.
Poprzedni wywiad z Hanną Gronkiewicz-Waltz zrobiłem wspólnie z Radkiem Góreckim dla "Dziennika", między pierwszą, a drugą turą poprzednich wyborów samorządowych. Siedzieliśmy wtedy w jej pokoju na Uniwersytecie Warszawskim i słuchaliśmy, co zmieni w Warszawie, jeśli wygra. W tamtej rozmowie znacznie mniej było polityki, ale procedury też pojawiały się na każdym kroku.
Wtedy takie podejście wydawało się zresztą sensowną odpowiedzią na nie zawsze efektywną metodę rządzenia za pomocą pełnomocnictw wydawanych doraźnie przez Lecha Kaczyńskiego, Mirosława Kochalskiego czy Kazimierza Marcinkiewicza. Dziś często spotykam się jednak z opiniami, że wtedy decyzje zapadały szybciej, a teraz czeka się na nie latami. Jak choćby w przypadku tych oznaczeń dla niewidomych na peronach stacji metra.
Gdzieś między tymi dwiema metodami jest pewnie jakiś złoty środek, który pozwala pogodzić efektywność z przejrzystością. Hanna Gronkiewicz-Waltz stawia na to drugie.
Wywiad można przeczytać na tvnwarszawa.pl
01 lutego 2011
Czysto jak na Centralnym?
Zajrzałem wczoraj na Dworzec Centralny, a konkretnie do remontowanej części. Byłem w hali głównej oraz w odświeżonych podziemiach i na remontowanych peronach. I powiem tak: to robi wrażenie!
W niektórych miejscach biel razi po oczach. Dwa razy szersza galeria wygląda tak, jak powinien wyglądać prawdziwy dworzec. Granatowe tablice nowego systemu informacji wizualnej przypominają to, co znamy z całej Europy. Do tego oznaczenia dla niewidomych - takie same, jak te, których metro nie jest w stanie zamontować od dwóch lat, zasłaniając się brakiem przepisów.
No i sama architektura: betonowe słupy, spektakularne, jasne wnętrze hali. Potężne słupy między peronami, teraz wydobyte z mroku jasnym światłem i podkreślone granatowym kolorem. Do tego nowe żyletki na sufitach - jasne, rozpraszające światło bez nadawania otoczeniu klimatu prosektorium.
Tam, gdzie byliśmy, prawie nie czuć już też "zapachu podróży", który zawsze witał tu pasażerów.
Remont dworca liczony jest na 10 - 15 lat. Potem ma zapaść decyzja: albo remont generalny, albo nowy dworzec. Na razie kolejarze zrobili krok ku temu, by przekonać pasażerów, że Centralny wcale nie jest taki zły, ani przestarzały, jak się do tej pory wydawało.
Rzadka to okazja, gdy można z czystym sumieniem pochwalić PKP.
No i sama architektura: betonowe słupy, spektakularne, jasne wnętrze hali. Potężne słupy między peronami, teraz wydobyte z mroku jasnym światłem i podkreślone granatowym kolorem. Do tego nowe żyletki na sufitach - jasne, rozpraszające światło bez nadawania otoczeniu klimatu prosektorium.
Tam, gdzie byliśmy, prawie nie czuć już też "zapachu podróży", który zawsze witał tu pasażerów.
Remont dworca liczony jest na 10 - 15 lat. Potem ma zapaść decyzja: albo remont generalny, albo nowy dworzec. Na razie kolejarze zrobili krok ku temu, by przekonać pasażerów, że Centralny wcale nie jest taki zły, ani przestarzały, jak się do tej pory wydawało.
Rzadka to okazja, gdy można z czystym sumieniem pochwalić PKP.
Więcej na tvnwarszawa.pl
03 stycznia 2011
Wydarzenie roku 2010: stadion, drogi, polityka
Internetowe sondy traktować należy z przymrużeniem oka. Wynik plebiscytu tvnwarszawa.pl to przede wszystkim efekt mobilizacji kibiców Legii. Ale może wcale nie tak daleki od prawdy?
Spieraliśmy się w redakcji o to, jakie wydarzenia umieścić w sondażu. Na liście nie zmieściło się np. wznowienie budowy wieżowca przy Złotej 44. Zamieszanie wokół tej inwestycji obnażyło słabość miejskiej administracji i prawa, w oparciu o które wydaje ona swoje decyzje. Podobnie jak Wojciech Bartelski, uważam to za poważną barierę w rozwoju miasta, ale mam też wątpliwości, czy z firmy Orco należy robić męczennika za sprawę jej likwidacji. Było to wszak wydarzenie branżowe.
Stadion zmienia miasto
Ostatecznie Złota 44 z plebiscytu wypadła. I tak nie zwojowałaby wiele, nic bowiem nie mogło się równać z mobilizacją kibiców, którzy otwarcie stadionu Legii wypromowali na wydarzenie roku. Chcę wierzyć, że z perspektywy kilku następnych lat będzie można przyznać im rację.
Po wrześniowym zwycięstwie nad Lechem Poznań razem ze znajomymi przeszliśmy się ze stadionu na Trakt Królewski. To był bodaj ostatni tego roku wieczór dość ciepły, by siedzieć w ogródkach. Na Foksal był tłum - warszawka przemieszana z kibicami w szalikach. Żadnych awantur, bijatyk ani demolki. Zamiast tego atmosfera, jaką pamiętam z Mediolanu, po ligowej wygranej Interu - wesoło, głośno, przyjaźnie; pytania o wynik, strzelców bramek, wspólne toasty i śpiewy kibiców w różnym wieku i różnym stanie. Piłkarskie święto.
Marzy mi się, by to był standard. Marzą mi się też lepsze wyniki i tu światełka w tunelu upatruję w poprzeczce podniesionej przez europejskie sukcesy Lecha Poznań - wciąż niewielkie, ale i tak największe od lat. Mam nadzieję, że infrastruktura to impuls do zmian w polskiej piłce. I mam nadzieję, że coraz rzadziej będziemy pisać o awanturach z udziałem kibiców, a widok grupy w szalikach coraz rzadziej będzie podnosił ciśnienie mijającym ją przechodniom.
Na drogi poczekamy w korkach
W naszym rankingu miałem jednak inny typ, niż kibice Legii - to wiadomość z ostatniej chwili, czyli decyzja rządu o cięciach w programie budowy dróg na najbliższe lata. Wyleciały z niego z hukiem właściwie wszystkie wylotówki z Warszawy - po protestach i petycjach ostał się tylko ogryzek trasy Salomea - Wolica. Ważny, ale będący kroplą w morzu potrzeb.
Skutki tej decyzji Warszawa będzie boleśnie odczuwać przez kilka, a może kilkanaście kolejnych lat. W korkach w Markach, Łomiankach, Jankach i w Raszynie. Bardziej od tej perspektywy przeraża mnie jednak cynizm polityków, którzy dopiero obiecywali budowę dróg zamiast polityki. Nie chodzi o to, by natrząsać się z wyborczego hasła. Wielu ludzi głosowało na PO właśnie dlatego, że ta partia zajęła się wreszcie budową dróg na poważnie. I, jeśli wierzyć podanym w charakterystycznym stylu wyliczeniom Wojciecha Orlińskiego, pobiła na tym polu historyczne rekordy. Teraz ci, którzy liczyli na infrastrukturalny przełom mogą jednak poczuć się oszukani. Tym bardziej warszawiacy, szczególnie gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, że rządowy plan budowy dróg, od początku był mało realny.
Niestety prezydent Warszawy przestaje liczyć się z opinią publiczną - to, co dzieje się w ostatnich tygodniach na Ursynowie i na Pradze Północ pokazuje, że w walce o władzę (skądinąd żadną - bo taką ma burmistrz dzielnicy) PO iść będzie po trupach. Zastanawiam się, co działoby się, gdyby podobne metody i podobne argumenty stosowało PiS? Oczami wyobraźni widzę komentarze o zagrożeniu dla demokracji i pełzającym zamachu stanu. Tymczasem PO wciąż może liczyć na taryfę ulgową - czy starczy jej na cztery lata i jak to ocenią mieszkańcy Pragi czy Ursynowa? Efekt najważniejszego wydarzenia mijającego roku ocenimy po kolejnych wyborach.
Spieraliśmy się w redakcji o to, jakie wydarzenia umieścić w sondażu. Na liście nie zmieściło się np. wznowienie budowy wieżowca przy Złotej 44. Zamieszanie wokół tej inwestycji obnażyło słabość miejskiej administracji i prawa, w oparciu o które wydaje ona swoje decyzje. Podobnie jak Wojciech Bartelski, uważam to za poważną barierę w rozwoju miasta, ale mam też wątpliwości, czy z firmy Orco należy robić męczennika za sprawę jej likwidacji. Było to wszak wydarzenie branżowe.
Stadion zmienia miasto
Ostatecznie Złota 44 z plebiscytu wypadła. I tak nie zwojowałaby wiele, nic bowiem nie mogło się równać z mobilizacją kibiców, którzy otwarcie stadionu Legii wypromowali na wydarzenie roku. Chcę wierzyć, że z perspektywy kilku następnych lat będzie można przyznać im rację.
Po wrześniowym zwycięstwie nad Lechem Poznań razem ze znajomymi przeszliśmy się ze stadionu na Trakt Królewski. To był bodaj ostatni tego roku wieczór dość ciepły, by siedzieć w ogródkach. Na Foksal był tłum - warszawka przemieszana z kibicami w szalikach. Żadnych awantur, bijatyk ani demolki. Zamiast tego atmosfera, jaką pamiętam z Mediolanu, po ligowej wygranej Interu - wesoło, głośno, przyjaźnie; pytania o wynik, strzelców bramek, wspólne toasty i śpiewy kibiców w różnym wieku i różnym stanie. Piłkarskie święto.
Marzy mi się, by to był standard. Marzą mi się też lepsze wyniki i tu światełka w tunelu upatruję w poprzeczce podniesionej przez europejskie sukcesy Lecha Poznań - wciąż niewielkie, ale i tak największe od lat. Mam nadzieję, że infrastruktura to impuls do zmian w polskiej piłce. I mam nadzieję, że coraz rzadziej będziemy pisać o awanturach z udziałem kibiców, a widok grupy w szalikach coraz rzadziej będzie podnosił ciśnienie mijającym ją przechodniom.
Na drogi poczekamy w korkach
W naszym rankingu miałem jednak inny typ, niż kibice Legii - to wiadomość z ostatniej chwili, czyli decyzja rządu o cięciach w programie budowy dróg na najbliższe lata. Wyleciały z niego z hukiem właściwie wszystkie wylotówki z Warszawy - po protestach i petycjach ostał się tylko ogryzek trasy Salomea - Wolica. Ważny, ale będący kroplą w morzu potrzeb.
Skutki tej decyzji Warszawa będzie boleśnie odczuwać przez kilka, a może kilkanaście kolejnych lat. W korkach w Markach, Łomiankach, Jankach i w Raszynie. Bardziej od tej perspektywy przeraża mnie jednak cynizm polityków, którzy dopiero obiecywali budowę dróg zamiast polityki. Nie chodzi o to, by natrząsać się z wyborczego hasła. Wielu ludzi głosowało na PO właśnie dlatego, że ta partia zajęła się wreszcie budową dróg na poważnie. I, jeśli wierzyć podanym w charakterystycznym stylu wyliczeniom Wojciecha Orlińskiego, pobiła na tym polu historyczne rekordy. Teraz ci, którzy liczyli na infrastrukturalny przełom mogą jednak poczuć się oszukani. Tym bardziej warszawiacy, szczególnie gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, że rządowy plan budowy dróg, od początku był mało realny.
Niestety prezydent Warszawy przestaje liczyć się z opinią publiczną - to, co dzieje się w ostatnich tygodniach na Ursynowie i na Pradze Północ pokazuje, że w walce o władzę (skądinąd żadną - bo taką ma burmistrz dzielnicy) PO iść będzie po trupach. Zastanawiam się, co działoby się, gdyby podobne metody i podobne argumenty stosowało PiS? Oczami wyobraźni widzę komentarze o zagrożeniu dla demokracji i pełzającym zamachu stanu. Tymczasem PO wciąż może liczyć na taryfę ulgową - czy starczy jej na cztery lata i jak to ocenią mieszkańcy Pragi czy Ursynowa? Efekt najważniejszego wydarzenia mijającego roku ocenimy po kolejnych wyborach.
23 grudnia 2010
Stało się
fot. Joanna Nowicka facebook.com/BrutalzKatowic |
Na nic protesty, na nic prośby i apele. W Katowicach zaczęło się mordowanie hali dworca i jego niezwykłych, betonowych kielichów. Jedyny przykład polskiego brutalizmu jest od wczoraj równany z ziemią - taki prezent świąteczny zafundowali nam wespół kolejarze, inwestor i lokalni urzędnicy.
Brak słów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.