Wiadomość o tym, że jesienią ukaże się druga część gry "Assassin's Creed" zmobilizowała mnie, by wreszcie zakończyć pierwszą. Mogę więc już z czystym sumienie powiedzieć, że to jedna z najlepszych gier komputerowych, w jakie grałem kiedykolwiek.
Wydana półtora roku temu przez Ubisoft gra na długo przed premierą budziła wielkie oczekiwania. Początkowo wiadomo było o niej tylko tyle, że akcja toczy się w średniowieczu i że jej walorem ma być ogromne pole gry z możliwością w miarę swobodnego poruszania się. Widok zza pleców tajemniczego, zakapturzonego bohatera nie od razu przypadł mi - fanowi klasycznych FPS-ów do gustu - do gustu. Zwariowałem dopiero, gdy zobaczyłem efekt końcowy, którego nie oddaje chyba żaden z dostępnych w internecie filmów z gry.
Fabuła ma dwa poziomy. Właściwym bohaterem rozgrywki jest Altair, tytułowy asasyn. Jego zadanie polega na zabiciu dziewięciu ludzi - saracenów lub krzyżowców. Zlecenia odbiera od swojego mistrza, by z jego twierdzy przez ogromne połacie Ziemi Świętej podróżować do Jerozolimy, Damaszku lub Akki. Każde miasto wygląda oczywiście zupełnie inaczej - inna jest architektura, na ulicach pełnych handlarzy, pijaków, strażników, rycerzy i zwykłych przechodniów słychać inne języki (chyba, że gramy w wersję na PC. Spolszczona z udziałem Szyca, Olbrychskiego i Kowalewskiego robi niemniejsze wrażenie, choć traci nieco bogactwa).
Zadaniem Altaira jest wtopić się w tłum, słuchać, gromadzić informacje o swoich celach, by w odpowiednim momencie uderzyć z zaskoczenia. Trzy miasta, po trzy cele i po trzy pośrednie misje, które do nich prowadzą - podsłuchiwanie, wydobywanie informacji przemocą, pomaganie innym asasynom, kradzieże kieszonkowe. Lista jest krótka i bardzo szybko zaczyna nudzić. Schematyczność rozgrywki rekompensują jednak same miasta i swoboda poruszania się po nich. Wprawny asasyn może właściwie nie dotykać ziemi - skacze po dachach, wspina się na wieże, ukrytym w mankiecie ostrzem likwidując po cichu przeciwników. Ale można też wtopić się w tłum, bronić napadanych przez pijanych żołnierzy cywilów (co procentuje potem w rozgrywce).
Oczywiście co jakiś czas działania bohatera kończą się mniejszą lub większą rzezią. Do dyspozycji, oprócz pięści, które nie zwracają uwagi strażników i wspomnianego wcześniej ostrza jest krótki i długi miecz. Im dalej w czasie, tym Altair sprawniej się nimi posługuje, co owocuje większą spektakularnością pojedynków. Ale nawet bez wielkiej wprawy gra szybko ujawnia bogactwo animacji. Oczywiście zdarzają się kiksy, rycerze wiszący w powietrzu lub wystający ze ścian. Nie zacierają one jednak doskonałego wrażenia, jakie daje połączenie prostego sterowania z różnorodnością efektów na ekranie. Walki są po prostu imponujące.
Ten lakoniczny opis rozgrywki nie jest jednak w stanie oddać tego, co jest w tej grze naprawdę magiczne - sugestywnej atmosfery miast, w których toczy się akcja, świateł, widoków jakie roztaczają się z dachów i - przede wszystkim - wież kościołów i meczetów, przelewających się ulicami tłumów. Do tego swoboda poruszania się po mieście w stylu le parkour - to rekompensuje schematyczną rozgrywkę.
Drugi poziom fabuły właściwie mógłby nie istnieć. Tak naprawdę Ziemię Święta oglądamy oczami Desmonda - dalekiego potomka asasyna, którego "pamięć genetyczna odkodowywana jest w tajemniczym laboratorium. Nie wiadomo jak i dlaczego został do niego ściągnięty, nie wiadomo też jaki jest związek między historią z XII wieku z tą, która dzieje się mniej więcej współcześnie. I z pierwszej części się tego nie dowiemy. Być może cała ta historia ma swój zaplanowany na kolejne części scenariusz, a być może jest tylko formą rozbudowanego menu uzasadniającego jakoś tam funkcjonowanie paska stanu zdrowia i możlwość skracania sobie podróży między miastami, gdy już raz się je odbędzie konno. Dla mnie to bez różnicy, bo cały ten wątek jest dość miałki.
Druga część zapowiada się natomiast co najmniej równie spektakularnie. Dziać będzie się w renesansowych włoskich miastach, m.in. w Wenecji i Florencji, choć wcześniej pojawiły się spekulacje, że będzie to czas Rewolucji Francuskiej. Tym razem mentorem asasyna ma być sam Leonardo da Vinci. Jesień zapowiada się więc tyleż krwawo, co malowniczo.