W miniony piątek w Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbyła się debata "Łódź w Warszawie" z udziałem prezydentów obu miast. Dobrze wróży ona tylko debatom; tematów nie zabraknie - gorzej z efektami.
"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu
"Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.
Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z
fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek
wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.
Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.
Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.
Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie
Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z
doświadczenia Bogoty.
Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w
transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce
prywatyzować SPEC, a Łódź -
sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.
Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.