15 czerwca 2010

Warszawskie archikłótnie

Przed dawnym pawilonem kasowym dworca Warszawa Powiśle odbyła się dziś pierwsza "Archigadanina". Dziękując organizatorom za zaproszenie do udziału w dyskusji zamieszczam tekst, który miał być podstawą mojego wystąpienia, które ostatecznie poszło trochę obok.

Im dłużej zajmuję się archipisaniem, tym głębiej sięgam do historii miasta i z tym większym zdziwieniem odkrywam, że spory toczone dziś niewiele różnią się od tych sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Podobieństwo dyskusji o ochronie konserwatorskiej Pałacu Kultury do kwestii rozbiórki soboru na placu Saskim jest bodaj najbardziej wymownym przykładem - zmieniają się miejsca i budynki, ale problemy i argumenty pozostają te same.

Nie jest to rzecz charakterystyczna wyłącznie dla Warszawy - podobnych do siebie debat o kontrowersyjnych decyzjach, wielkich planach i łamiących schematy budynkach toczy się na świecie mnóstwo. Protestów, oskarżeń, mocnych słów i emocji nie brakuje nigdzie.

Z drugiej strony, architektura stolicy prowokuje do dyskusji w sposób wyjątkowy. Jak w każdym mieście, jest ona wypadkową mód, stylów, ekonomicznych możliwości i historycznych okoliczności. Tyle że tu okoliczności były niezwykle dramatyczne i pozostawiły na planie miasta ślady tak szokujące, wyrwy tak bolesne i blizny tak głębokie, że nie trzeba specjalnej spostrzegawczości, dużej wrażliwości ani fachowej wiedzy, by dostrzec, że na każdym kroku coś nie gra.

Łatwo to wypunktować, więc łatwo narzekać, że jest brzydko; że coś gdzieś nie pasuje. Przynajmniej w opinii ekspertów, którzy "choć trochę znają się na architekturze". To z kolei staje się pretekstem do kłótni - najlepiej na internetowym forum, szybko zredukowanej do sporu między "miejscowymi" i "przyjezdnymi". Stąd już tylko krok do awantury, choćby o to, z czyich cegieł miasto odbudowano. I archigadanie szybko zmienia się w naszą ulubioną rozrywkę - (archi)kłótnię. Obawiam się, że o architekturze gada się dużo, bo to po prostu dobry pretekst.

Czy sprzyja to rozwojowi architektonicznemu miasta? Gdyby wziąć na warsztat otoczenie Pałacu Kultury, z całą pewnością można stwierdzić, że gadanie nie ma żadnego związku z rozwojem. Wydrukowanymi na kartkach A4 głosami w  sporze o to miejsce można by co najwyżej pokryć cały plac. I oto mamy kolejny projekt dla tego miejsca, który nigdy nie będzie zrealizowany.

Archigadanie przeradzające się w archikłótnie nie jest jednak całkiem jałowe. I nie chodzi tylko o to, że gdyby nie 20 lat sporów o plac Defilad moglibyśmy nie mieć okazji spotkać się w tak zacnym towarzystwie, kilka karier dziennikarskich nie miałoby takiego startu, a kilka urzędniczych - takiego końca. Nie powstałaby też pewnie co najmniej jedna praca doktorska i co najmniej jedno stowarzyszenie dbające o rozwój Warszawy. Chodzi o coś innego.

Sam w archigadanie zaangażowałem się dość przypadkowo - po prostu w którymś momencie zostałem "rzucony" na nieruchomościowy odcinek dziennikarskiego frontu, który wydawał mi się zresztą wtedy niezbyt ciekawy. Zbiegło się to jednak w czasie z inwestycyjnym boomem, więc pracy nie brakowało i dość szybko przekonałem się, że w sporach o architekturę bardzo często odbijają się znacznie szersze, strukturalne i instytucjonalne problemy zarządzania miastem i planowania, nie tylko przestrzennego. Archigadanie zmusza nas do mierzenia się z tymi problemami i pogłębiania fachowej wiedzy, która - mam nadzieję - z czasem pozwoli nam znaleźć rozwiązania. To wydaje mi się znacznie ważniejsze w archigadaniu od kłótni o to, że jakiś budynek przypomina komuś supermarket.

12 marca 2010

"Mrok"

Skończyłem kilka dni temu czytać książkę, której główny bohater ginie już w przedmowie. I wcale nie jest nudna.

"Mrok" to historia Davida Shawa, człowieka, który będąc już dobrze po czterdziestce zaczął nurkować i w ciągu pięciu lat zrobił 333 zejścia pod wodę. Po drodze pobił kilka rekordów - przede wszystkim głębokości. Jest jednym z ośmiu ludzi, którzy nurkowali poniżej 240 metrów (na księżycu było dwunastu). Ostatnim była próba wydobycia z dna jaskini w RPA ciała innego nurka. Ciała, które Shaw sam namierzył wcześniej na głębokości 270 metrów. Tragiczny finał można znaleźć w u2b; miał ze sobą kamerę. Zresztą do książki dodany jest film na DVD, którego jeszcze nie obejrzałem - lektura zrobiła na mnie wrażenie, które na jakiś czas wystarcza.

Świetnie wydana: na żółtym papierze, z zaokrąglonymi rogami, jak notes zapinana na gumkę przytwierdzoną do okładki, a do środka wrzucone luzem zdjęcia na grubym papierze: zdjęcia bohaterów w sprzęcie i bez, pod wodą i w trakcie przygotowań, zdjęcia z zapadliska, na dnie którego widać maleńkie jeziorko. Nic nie wskazuje na to, że pod spodem jest prawie 300-metrowa głębia: ciemność, w której rozegra się kilka dramatów. Do tego miejsce na notatki i "naszkicowane ołówkiem" (wydrukowana na szaro) przekroje jaskini. Naprawdę sugestywne. Brawa dla wydawnictwa Mayfly za serię 360˚.

Sama książka to żadna wielka literatura, raczej dziennikarski styl, bez fajerwerków, z dużą dawką technicznych szczegółów i całkiem solidnym ładunkiem teorii. Powiedziałbym wręcz, że poważniejszym, niż komiksowy podręcznik PADI, którego lektura dała mi stopień nurkowy ;) Tłumaczenie nie pozbawione kiksów (językowych - merytorycznie to nie mój poziom, żebym dyskutował), ale to wszystko nie ma większego znaczenia - tu same fakty spisane w punktach układają się w opowieść o sporym ciężarze gatunkowym.

Nie wiem czy to wrażenie bierze się z właśnie ciężaru samej historii, czy też z faktu, że choć sam nurkowania ledwo liznąłem i mam duży dystans do swoich umiejętności, to jednak już byłem pod wodą - a jest to potężne doświadczenie. Tak czy owak przeżyłem tę historię, musiałem sobie ją dawkować, czy też robić przerwy między kolejnymi "zanurzeniami". Bynajmniej nie zniechęciło mnie to do nurkowania ani nie wystraszyło. Tym bardziej, że to nie jest książka o maniakach adrenaliny, którzy narażają życie dla samego ryzyka. Przeciwnie; to pochwała nurkowania świetnie przygotowanego, zaplanowanego co do minuty, nurkowania jako gry zespołowej, w której jednak nieuchronnie nadchodzi moment, gdy człowiek zostaje sam wobec potęgi przyrody, słabości własnego ciała i ekstremalnego, obcego środowiska. I w bezpośrednim starciu czasem przegrywa.

12 grudnia 2009

Muzeum Historii Polski - omówienie projektu

Wrzucam z myślą o osobach, które nie śledzą tvnwarszawa.pl, ale to akurat może je zainteresować - oprócz linkowanego w poprzedniej notce wywiadu zrobiłem też opis projektu:
Zamierzam się jeszcze wybrać na wystawę projektów konkursowych, ale powoli przekonuję się, że jury wybrało dobry projekt. Paczowski dobrze wybrnął z trudnego zdania konkursowego, natomiast czy sama lokalizacja została dobrze wybrana, to jest osobne pytanie. I tu mam dużo więcej wątpliwości.

09 grudnia 2009

Arogancja i banał w "Gazecie Stołecznej"

Doba wystarczyła kolegom ze "Stołka", by wydać wyrok na projekt Muzeum Historii Polski. Bez czekania na autorską prezentację, na podstawie dwóch wizualizacji nazwali go supermarketem, a architekta - i tym samym sąd konkursowy - określili mianem aroganta.


W niedzielę poznaliśmy koncepcję architektoniczną gmachu, który ma stanąć nad Trasą Łazienkowską, w sąsiedztwie Zamku Ujazdowskiego.
Zakończył się więc jeden z najtrudniejszych konkursów architektonicznych we współczesnej Warszawie. Autor zwycięskiej pracy, Bohdan Paczowski, człowiek obdarzany przez środowisko architektów ogromnym szacunkiem, fachowiec projektujący poza Polską, a tu zapraszany do sądzenia w najważniejszych konkursach (Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Historii Żydów Polskich, Teatr Nowy) nie pojawił się na ogłoszeniu wyników. Dziennikarze nie mieli więc szansy omówić z nim projektu - musiały im wystarczyć dwie skromne wizualizacje, kilka rzutów i przekrojów, dostępny w Złotych Tarasach model i autorski, dość hermetyczny opis oraz opinia sądu konkursowego.

Ta ostatnia okazała się nieistotna - pozostałe materiały w zupełności wystarczyły zaś, by piórem Darka Bartoszewicza projekt zaszufladkować (hala, centrum handlowo-rozrywkowe, supermarket), a piórem Jurka Majewskiego zdyskredytować (arogancja, banał).

A ja nie mogę się tymczasem oprzeć wrażeniu, że o arogancję ociera się wydawanie wyroku - bo czym, jeśli nie swoistą publiczną egzekucją jest wystawienie jako głównego newsa na portalu gazeta.pl tekstu z taką opinią? - na projekt, którego nie miało się nawet okazji poznać. O banał ociera się natomiast fakt, że robi to "Stołek", który zachowuje się tak za każdym razem - projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej został przecież w pierwszych publikacjach po konkursie potraktowany w ten sam sposób; "Gazeta" nie omieszkała wydrukować krążącej w sieci wizualizacji MSN z logiem carrefour'a i tylko zdecydowany opór środowiska architektów przed podważaniem wyniku konkursu zmusił "Stołek" do zmiany frontu. Teraz, zdaniem Darka, "kuluary były bezlitosne" - projekt MSN spotkała zaś "bezlitosna krytyka koncepcji".

Podobnie było ze Stadionem Narodowym, którego projektowanie określono w "Stołku" pogardliwym mianem "cepelii" i "wyplatania koszyka", a potem jeszcze - na podstawie anonimowego maila, który dostały też inne redakcje - zasugerowano, że może być autoplagiatem, choć poza obrysem krawędzi dachu z konstrukcją w Kapsztadzie łączy go niewiele.

I tak zamiast poważnej dyskusji o budzących kontrowersje i skrajne emocje projektach, mamy dolepianie gęby, szufladkowanie i dyskredytowanie projektów, bez dania autorowi szansy na obronę (bo przecież wyjaśnienia architekta na stronę główną portalu nie trafią), a swoim czytelnikom - szansy na wyrobienie sobie własnego zdania na podstawie rzetelnego opisu.

Na szczęście publiczna dyskusja o projekcie MSN - najpierw na Foksal, potem z Muzeum Powstania Warszawskiego, a przez cały czas w gazetach i internecie - pokazała, że architekci potrafią się bronić, a warszawiacy chcą ich słuchać i rozumieć. Bohdan Paczowski zapowiada w rozmowie z portalem tvnwarszawa.pl, że o swoim projekcie też chętnie opowie na otwartej prezentacji, po nowym roku.

PS: Widzę właśnie, ze kampania trwa. Swoje trzy grosze dorzuca Edyta Różańska. Kompletnie bez sensu, bo założenia konkursowe dokładnie określają, które drzewa mają być zachowane (te najstarsze są nie do ruszenia - z tego powodu jedna z prac dostała tylko wyróżnienie), a zaproponowany przy Zamku Ujazdowskim parking jest opcjonalny. Paczowski uważa, że pracownicy i goście CSW (a nie muzeum - ono swój parking ma mieć poniżej skarpy) i tak będą się tam na dziko wpychać, więc sugeruje miastu rozwiązanie. To jedna z wielu kwestii, o których zamierza debatować z miastem. Wystarczy go o to zapytać, poczytać założenia konkursowe, obejrzeć dokładnie tablice z autorską pracą, by to wszystko zrozumieć. Ale oczywiście łatwiej napisać pełen emocji komentarz bez żadnego przygotowania.

19 września 2009

Kurwy forumowiczki

- Każdy kto podniósł kradzione jest dla mnie kurwą - z wrodzoną przenikliwością i cenioną przez fanów subtelnością pisze do nich Kazik Staszewski na swoim forum. I grozi tegoż forum zamknięciem.
Poszło nawet nie o to, że nowa płyta zespołu wyciekła od wydafcy do sieci dwa tygodnie przed premierą, tylko o to, że pół forum ją czym prędzej zajumało.
Piszę o tym z sentymentu do forum Kultu i twórczości Kazika w ogóle. Po wielkiej miłości do jego muzyki i fanatycznej aktywności tamże pozostało kilka przyjaźni realizujących się w ironicznym dystansie - jeśli w ogóle w jakimś stosunku - do samego forum oraz sentyment, który nie mobilizuje mnie już wszak nawet do chodzenia na koncerty. O gorączkowym kupowaniu płyt w dniu premiery już dawno zapomniałem. Nawet nie umiem określić, po której sobie odpuściłem - poprzedni album Kultu mam, ale co tam wyszło pomiędzy, za bardzo nie pamiętam. Pamiętam, że było tak słabe, że Kazik powinien się właściwie cieszyć, że są jeszcze tacy, którym chce się jumać jego płyty z sieci.
Ale się nie cieszy. Kurwi za to na fanów i grozi. A przecież pisze bezpośrednio do tych, na których z pewnością nie straci; nawet jeśli teraz płytę ściągną, nawet jeśli jest mizerna, to ci co mieli ją zamiar kupić i tak to zrobią. Taka natura fana. Z kolei ci, którzy mieli zamiar ją zajumać z torrenta, zrobią to po prostu chwilę wcześniej. I może chwilę wcześniej napiszą w sieci, co o niej myślą, choć na forum ustalono zdaje się, że pisać będzie się po premierze. Na całej sprawie zespół i wydawca traci więc nawet nie tyle finansowo, co prestiżowo: ktoś ich zrobił w balona, stracili kontrolę nad zaplanowanym, ważnym wydarzeniem, jakim jest premiera płyty. Rozumiem wkurw, ale żeby skupiał się on na fanach, którzy tej płyty łakną tak bardzo, że nie umieją się powstrzymać? Żal, panie Staszewski.
Nie wiem, jak to dokładnie wygląda w świetle prawa, ale podejście do muzyki z sieci mam ustalone od dawna. Ściągam, słucham kilka razy i decyduję: wyrzucam do kosza albo zasuwam do sklepu. Nie trzymam na dysku empterójek, jeśli na półce nie mam egzemplarza płyty. Nieliczne wyjątki stanowią rzeczy, których na CD po prostu nie udało mi się jeszcze upolować - starocie, rzeczy nie dystrybuowane w Polsce. Na "legalizowanie" muzyki przeznaczam całkiem sporo pieniędzy i uważam, że jestem wobec artystów fair. Ale w ciemno kupuję tylko to, na czym się z pewnością nie sparzę. Twórczość Kazika się niestety już od dawna do tej kategorii nie zalicza, w czym lecące w tle "Hurra" tylko mnie utwierdza.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.