29 czerwca 2009
28 czerwca 2009
Pablopavo śni o Warszawie
Jeden z trójki liderów zespołu Vavamuffin pracuje nad solową płytą. W internecie pojawił się właśnie "Telehon" - teledysk i pierwszy singiel. Można go pobrać za darmo!
Nawijacz z warszawskiej kapeli Vavamuffin szykuje na wrzesień prawdziwą bombę - pierwszy solowy album pod tytułem "Telehon". Promujący go singiel pod tym samym tytułem zaskakuje i zapowiada niespodzianki: na nowej płycie będzie mniej reggae, a więcej elektroniki i hip-hopu. Ale najwięcej będzie Warszawy. - Będzie o Stegnach i o Warszawie Wschodniej, o centrum i Powiślu z zagłębiem klubowym. Warszawskie historie, moje i zasłyszane, to jakieś 60 procent płyty - wylicza skwapliwie Pablopavo.
O tym, że stolica pozostaje najważniejszym źródłem inspiracji Pablopavo przekonują pierwsze klatki animowanego teledysku zrealizowanego przez Łukasza Rusinka. Widać w nich panoramę z Pałacem Kultury i - nie istniejącymi już zresztą - jupiterami stadionu Legii. Zobaczymy też m.in. pykającego fajkę Franca Fiszera czy Stanisława Grzesiuka grającego na banjo. A także warszawskie osiedla i groźnych deweloperów, którzy rozbierają zabytki. A raczej nie zobaczymy. Bo teledysk i piosenka to zapis snu Pablopavo. Snu, w którym Darek Dziekanowski zrobił karierę w Realu Madryt, a urzędnicy nie biorą łapówek za zgodę na rozbieranie zabytków.
- W takim mieście jak Warszawa za niszczenie zabytków powinna być kara więzienia, a nie grzywny, która nie dorównuje cenie zegarka na ręku ukaranego - tłumaczy w rozmowie z portalem tvnwarszawa.pl Pablopavo. Jak sam mówi, czuje się obywatelem miasta i tak też rozumie swoją nową piosenkę - sen złożony z marzeń o fajniejszej Warszawie. Na szczęście, pozytywne wibracje zdarzają się nie tylko w snach. - W moim i w młodszym pokoleniu widać jakąś świadomość, że to miasto jest nasze, że nie musimy się zgadzać na to, co nam z góry tu narzucą za parę złotych. Fajnie, że często są to ludzie przyjezdni, którzy pokochali gród syreni i chcą coś dla niego zrobić - mówi Pablopavo.
Fani Vavamuffin mogą być zaskoczeni brzmieniem - na "Telehonie" nie usłyszą bowiem zbyt dużo reggae. - Uznałem, że w solowym projekcie nie ma sensu powtarzać tego, co gram z chłopakami w zespole - tłumaczy Pablo. Na płycie usłyszymy więcej hip-hopu, brzmień akustycznych, dubu i dużo, dużo eksperymentów. - Sam nie umiem jednoznacznie zakwalifikować tej muzyki. Na pewno będzie warszawska i to warszawskiej historie będą jej spoiwem.
Płyta ukaże się na początku września nakładem Karrot Kommando. Znajdzie się na niej 17 utworów. Razem z Pablopavo wystąpią Sir Michu, Daddy Kazan Raffi, Radek Polakowski, Kuba Earl Jacob, Jahcob Junior, djZero, Emiliano Jones i Bart Fader.
O tym, że stolica pozostaje najważniejszym źródłem inspiracji Pablopavo przekonują pierwsze klatki animowanego teledysku zrealizowanego przez Łukasza Rusinka. Widać w nich panoramę z Pałacem Kultury i - nie istniejącymi już zresztą - jupiterami stadionu Legii. Zobaczymy też m.in. pykającego fajkę Franca Fiszera czy Stanisława Grzesiuka grającego na banjo. A także warszawskie osiedla i groźnych deweloperów, którzy rozbierają zabytki. A raczej nie zobaczymy. Bo teledysk i piosenka to zapis snu Pablopavo. Snu, w którym Darek Dziekanowski zrobił karierę w Realu Madryt, a urzędnicy nie biorą łapówek za zgodę na rozbieranie zabytków.
- W takim mieście jak Warszawa za niszczenie zabytków powinna być kara więzienia, a nie grzywny, która nie dorównuje cenie zegarka na ręku ukaranego - tłumaczy w rozmowie z portalem tvnwarszawa.pl Pablopavo. Jak sam mówi, czuje się obywatelem miasta i tak też rozumie swoją nową piosenkę - sen złożony z marzeń o fajniejszej Warszawie. Na szczęście, pozytywne wibracje zdarzają się nie tylko w snach. - W moim i w młodszym pokoleniu widać jakąś świadomość, że to miasto jest nasze, że nie musimy się zgadzać na to, co nam z góry tu narzucą za parę złotych. Fajnie, że często są to ludzie przyjezdni, którzy pokochali gród syreni i chcą coś dla niego zrobić - mówi Pablopavo.
Fani Vavamuffin mogą być zaskoczeni brzmieniem - na "Telehonie" nie usłyszą bowiem zbyt dużo reggae. - Uznałem, że w solowym projekcie nie ma sensu powtarzać tego, co gram z chłopakami w zespole - tłumaczy Pablo. Na płycie usłyszymy więcej hip-hopu, brzmień akustycznych, dubu i dużo, dużo eksperymentów. - Sam nie umiem jednoznacznie zakwalifikować tej muzyki. Na pewno będzie warszawska i to warszawskiej historie będą jej spoiwem.
Płyta ukaże się na początku września nakładem Karrot Kommando. Znajdzie się na niej 17 utworów. Razem z Pablopavo wystąpią Sir Michu, Daddy Kazan Raffi, Radek Polakowski, Kuba Earl Jacob, Jahcob Junior, djZero, Emiliano Jones i Bart Fader.
Singiel "Telehon" można pobrać ze strony Karrot Kommando, po wcześniejszej rejestracji.
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl.
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl.
27 czerwca 2009
Takie rzeczy to tylko w TVP
Oglądaliśmy przedwczoraj półfinał Pucharu Konfederacji. Jednym z ciekawszych wydarzeń poza boiskiem była przerwa reklamowa w TVP.
O samym meczu nie chcę się rozpisywać, ale pewien kontekst muszę wprowadzić. RPA dzielnie stawiało się faworyzowanej Brazylii. Na tyle, że chwilami wydawało się, iż możliwa jest kolejna półfinałowa niespodzianka, po awansie USA. Brazylia nie zachwycała, za to RPA imponowała walecznością. Nic więc dziwnego, że w zderzeniu tych egzotycznych drużyn nasza sympatia była raczej po stronie słabszych. Do 88. minuty wydawało się, że dobrze ją ulokowaliśmy. No ale to już było po przerwie.
Natomiast tuż po gwizdku kończącym pierwsze 45 minut tego ciekawego - choć niezbyt pięknego - meczu TVP, kierowana ponoć przez człowieka wywodzącego się z kręgów narodowych puściła coś niewiarygodnego. Formalnie była to rzecz zwyczajna - zapowiedź programu. Sportowego. Sportowo - historycznego. A właściwie było to dobrze zmontowany trailer, budujący ciekawość widza z pomocą typowych dla takich klipów chwytów.
Cóż więc można obejrzeć na TVP2 właśnie teraz, w późny, piątkowy wieczór? Cóż warte było zmontowania fajnego trailera i puszczenia go w prime-time?
Mecz Polska - Niemcy z 1974 roku.
Porażkę. Nie zwyczajną - jedną z najbardziej bolesnych, jedną z najbardziej gorzkich. Na frankfurckim grzęzawisku. W półfinale Mistrzostw Świata. Z Niemcami.
Porażkę. Nie jeden z kilku - zdarzały się przecież - wygranych meczów o stawkę, choćby rozegrany 3 dni później mecz o trzecie miejsce z Brazylią; choćby zwycięstwo z Portugalią z eliminacji do Euro 2008.
Ale nie, Telewizja Publiczna, kierowana przez narodowca pokazuje porażkę i jeszcze wkłada wysiłek w przygotowanie trailera, który to wydarzenie przypomina w pigułce i zachęca (?) do oglądania.
O samym meczu nie chcę się rozpisywać, ale pewien kontekst muszę wprowadzić. RPA dzielnie stawiało się faworyzowanej Brazylii. Na tyle, że chwilami wydawało się, iż możliwa jest kolejna półfinałowa niespodzianka, po awansie USA. Brazylia nie zachwycała, za to RPA imponowała walecznością. Nic więc dziwnego, że w zderzeniu tych egzotycznych drużyn nasza sympatia była raczej po stronie słabszych. Do 88. minuty wydawało się, że dobrze ją ulokowaliśmy. No ale to już było po przerwie.
Natomiast tuż po gwizdku kończącym pierwsze 45 minut tego ciekawego - choć niezbyt pięknego - meczu TVP, kierowana ponoć przez człowieka wywodzącego się z kręgów narodowych puściła coś niewiarygodnego. Formalnie była to rzecz zwyczajna - zapowiedź programu. Sportowego. Sportowo - historycznego. A właściwie było to dobrze zmontowany trailer, budujący ciekawość widza z pomocą typowych dla takich klipów chwytów.
Cóż więc można obejrzeć na TVP2 właśnie teraz, w późny, piątkowy wieczór? Cóż warte było zmontowania fajnego trailera i puszczenia go w prime-time?
Mecz Polska - Niemcy z 1974 roku.
Porażkę. Nie zwyczajną - jedną z najbardziej bolesnych, jedną z najbardziej gorzkich. Na frankfurckim grzęzawisku. W półfinale Mistrzostw Świata. Z Niemcami.
Porażkę. Nie jeden z kilku - zdarzały się przecież - wygranych meczów o stawkę, choćby rozegrany 3 dni później mecz o trzecie miejsce z Brazylią; choćby zwycięstwo z Portugalią z eliminacji do Euro 2008.
Ale nie, Telewizja Publiczna, kierowana przez narodowca pokazuje porażkę i jeszcze wkłada wysiłek w przygotowanie trailera, który to wydarzenie przypomina w pigułce i zachęca (?) do oglądania.
26 czerwca 2009
Garść cytatów o szkolnym boisku
Sprawa boiska mojej podstawówki ma ciąg dalszy w postaci naszego tekstu z wczoraj i podpiętego tam materiału z dzisiejszej "Stolicy". Dla zainteresowanych link i garść cytatów na zachętę.
Dyrektor Ewa Kozłowska:
Moja mama, po lekturze:Dyrektor Ewa Kozłowska:
- Jesteśmy placówką otwartą. Może zapewnimy dzieciom trenera i wyznaczymy jeden dzień na grę, tak jak na naszej hali sportowej.Wiceburmistrz Żoliborza, Witold Sielewicz:
Rozczarowani chłopcy zwracali uwagę, że choć formalnie remont trwa, to płyta boiska jest gotowa i nawet ktoś tam grał. - Zdarzyło się to raz. Ulegliśmy presji. Więcej się to nie powtórzy - ucięła dyrektorka.
- Zrobiliśmy błąd, że udostępniliśmy dzieciom boisko wcześniej. Teraz chcą na nim grać.Wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński:
- Boisko na Mścisławskiej kosztowało kilka milionów złotych i musimy mu zapewnić ochronę, dlatego dzieci nie będą mogły tu wejść tak po prostu.
- Dbamy o bezpieczeństwo, jeśli komuś coś się stanie, to odpowiadałby za to dyrektor szkoły. Trzeba więc zatrudniać opiekuna. Czasy, kiedy dzieci biegały samopas po boiskach już się skończyły.
- Chcemy budować nowe boiska, ale to nie oznacza, że będą ciągle otwarte. Poza tym nie ma takiej potrzeby. Ponosilibyśmy koszty, a obiekty stały by puste. Ale jeśli będzie potrzeba, zastanowimy się nad poszerzaniem oferty sportowej.
- Jak ktoś zostaje urzędnikiem, to mu odp...la.
24 czerwca 2009
Moja szkoła, niestety
Kilka razy pisałem tu na temat boisk dla młodzieży. Szczególnie tych nowych, wspaniałych, budowanych w ramach rządowych i samorządowych programów, z piłkarzem w randze premiera i Euro 2012 w perspektywie. Jak to wygląda w praktyce?
Odpowiedzi na przykładzie boiska mojej podstawówki udzielił wczoraj miejski reporter TVN Warszawa. Uwadze Państwa polecam zarówno tekst, jak kryjący się pod zdjęciem materiał wideo, który jest bardziej wymowny.
Rezolutne chłopaki, nie? Zagonić się na kajaki nie dali, gadać nie na temat nie pozwolili. Pytali w najprostszy możliwy sposób, czemu nie mogą korzystać z nowego, wypasionego boiska pod własnym domem. A pani dyrektor odpowiedziała jak prawdziwy pedagog - urzędową nowomową: nie da się, nie da się, nie da się.
Okej, nie cała wina leży po jej stronie; boisko formalnie nie jest skończone, nie zostało oddane do użytku i w tym sensie stanowi plac budowy. Jeśli coś się na nim stanie - to dyrekcja szkoły będzie w kłopocie. Ale pedagog z prawdziwego zdarzenia od wiosny walczyłby o to, by w środku lata na nowej murawie piłka nie przestawała się toczyć. A tej pani najwyraźniej pasuje, by do września po boisku hulał wiatr. Zresztą całe to dbanie o bezpieczeństwo dzieci to czysta hipokryzja - przez lata na ubitej ziemi grały tu całe watahy dzieciaków z kolejnych roczników i nikt się ich zdrowiem nie przejmował. No, może z nielicznymi wyjątkami - był na przykład pan Wrzesiński, który w moim roczniku wytrenował tu najlepszą szkolną drużynę koszykówki, a co weekend przyjeżdżał z Ochoty tylko po to, żeby kopnąć nam piłkę, zrobić rozgrzewkę i dać nam grać. Bo wiedział, że jak się nam wyznaczy godzinę i miejsce, to wypadnie to fajniej, niż jak się będziemy snuć po okolicy każdy w innym czasie. I to działało.
A nawet, jak go zabrakło, nigdy nikomu nie przyszło do głowy, żeby boisko grodzić, zdejmować bramki, czy wzywać straż miejską (to strażnicy zasugerowali młodym chłopakom, by napisali do TVN Warszawa, bo sami nie mogli uwierzyć w absurdalność sytuacji!). Boiska służyły do grania - zdzierało się na nich kolana, dłonie, skręcało kostki i łamało ręce. I nikt nie szedł za to siedzieć, żaden dyrektor nie martwił się, że jakiś narwany rodzić pociągnie go do odpowiedzialności.
Dziś jest inaczej - zamiast ubitej ziemi piękne boisko z trybunami i oświetleniem. Puste, bo nie oddane, bo ochrona, bo opiekun, bo zapisy... Jaka urzędnicza patologia doprowadziła panią dyrektor do stanu takiej demencji, w którym bez cienia zażenowania na twarzy tłumaczy do kamery, że w środku wakacji na boisko trzeba przyjść z opiekunem i wcześniej się zapisać?! A jeśli istotnie jest tak, że boiska szkolne nie mogą być po prostu otwarte przez całą dobę, to czemu nie mówi pani o tym, że ktoś nad nią wymyślił takie chore przepisy? Czemu przyjmuje pani, że ją to usprawiedliwia i że załatwia sprawę?
- Odpuśćcie sobie i idźcie się napić - sugeruje chłopakom ktoś w komentarzach, bardzo celnie pokazując, że w tym kraju naprawdę nikt nie dba o to, by młodzież miała jakąś alternatywę dla siedzenia przy flaszce na klatce. No bo tańce i kajaki, które proponuje inny bohater tego materiału są im rzeczywiście potrzebne "na grzyba".
Gdy kilka tygodni temu z okna autobusu zobaczyłem, że moje szkolne boisko zmienia się w coś tak fajnego, aż się do siebie uśmiechnąłem. A teraz jestem załamany, zażenowany zachowaniem osoby, która została dyrektorem mojej szkoły. Pani jest pedagogiem? Pani powinna zostać natychmiast dyscyplinarnie usunięta ze stanowiska, bo jest pani mentalnie niezdolna do wykonywania swoich obowiązków! Powinna stanąć na głowie, by to boisko było otwarte w ciągu paru dni - skoro da się w ciągu kilku godzin odebrać tymczasowe wiadukty drogowe, to nie wierzę, że nie udałoby się załatwić sprawy boiska. Że ogrodzenie niegotowe? To można zrobić w kilka dni - jak by pani chciała, byłoby załatwione na czas. Miała pani na miejscu telewizję - gdyby choć była pani przygotowana, powiedziała jakich decyzji brakuje, kogo TVN Warszawa może pogonić do roboty... Ale nie - wygodnie było rozłożyć ręce i powiedzieć młodym chłopakom, by czekali do września. Co za żenada!
Odpowiedzi na przykładzie boiska mojej podstawówki udzielił wczoraj miejski reporter TVN Warszawa. Uwadze Państwa polecam zarówno tekst, jak kryjący się pod zdjęciem materiał wideo, który jest bardziej wymowny.
Rezolutne chłopaki, nie? Zagonić się na kajaki nie dali, gadać nie na temat nie pozwolili. Pytali w najprostszy możliwy sposób, czemu nie mogą korzystać z nowego, wypasionego boiska pod własnym domem. A pani dyrektor odpowiedziała jak prawdziwy pedagog - urzędową nowomową: nie da się, nie da się, nie da się.
Okej, nie cała wina leży po jej stronie; boisko formalnie nie jest skończone, nie zostało oddane do użytku i w tym sensie stanowi plac budowy. Jeśli coś się na nim stanie - to dyrekcja szkoły będzie w kłopocie. Ale pedagog z prawdziwego zdarzenia od wiosny walczyłby o to, by w środku lata na nowej murawie piłka nie przestawała się toczyć. A tej pani najwyraźniej pasuje, by do września po boisku hulał wiatr. Zresztą całe to dbanie o bezpieczeństwo dzieci to czysta hipokryzja - przez lata na ubitej ziemi grały tu całe watahy dzieciaków z kolejnych roczników i nikt się ich zdrowiem nie przejmował. No, może z nielicznymi wyjątkami - był na przykład pan Wrzesiński, który w moim roczniku wytrenował tu najlepszą szkolną drużynę koszykówki, a co weekend przyjeżdżał z Ochoty tylko po to, żeby kopnąć nam piłkę, zrobić rozgrzewkę i dać nam grać. Bo wiedział, że jak się nam wyznaczy godzinę i miejsce, to wypadnie to fajniej, niż jak się będziemy snuć po okolicy każdy w innym czasie. I to działało.
A nawet, jak go zabrakło, nigdy nikomu nie przyszło do głowy, żeby boisko grodzić, zdejmować bramki, czy wzywać straż miejską (to strażnicy zasugerowali młodym chłopakom, by napisali do TVN Warszawa, bo sami nie mogli uwierzyć w absurdalność sytuacji!). Boiska służyły do grania - zdzierało się na nich kolana, dłonie, skręcało kostki i łamało ręce. I nikt nie szedł za to siedzieć, żaden dyrektor nie martwił się, że jakiś narwany rodzić pociągnie go do odpowiedzialności.
Dziś jest inaczej - zamiast ubitej ziemi piękne boisko z trybunami i oświetleniem. Puste, bo nie oddane, bo ochrona, bo opiekun, bo zapisy... Jaka urzędnicza patologia doprowadziła panią dyrektor do stanu takiej demencji, w którym bez cienia zażenowania na twarzy tłumaczy do kamery, że w środku wakacji na boisko trzeba przyjść z opiekunem i wcześniej się zapisać?! A jeśli istotnie jest tak, że boiska szkolne nie mogą być po prostu otwarte przez całą dobę, to czemu nie mówi pani o tym, że ktoś nad nią wymyślił takie chore przepisy? Czemu przyjmuje pani, że ją to usprawiedliwia i że załatwia sprawę?
- Odpuśćcie sobie i idźcie się napić - sugeruje chłopakom ktoś w komentarzach, bardzo celnie pokazując, że w tym kraju naprawdę nikt nie dba o to, by młodzież miała jakąś alternatywę dla siedzenia przy flaszce na klatce. No bo tańce i kajaki, które proponuje inny bohater tego materiału są im rzeczywiście potrzebne "na grzyba".
Gdy kilka tygodni temu z okna autobusu zobaczyłem, że moje szkolne boisko zmienia się w coś tak fajnego, aż się do siebie uśmiechnąłem. A teraz jestem załamany, zażenowany zachowaniem osoby, która została dyrektorem mojej szkoły. Pani jest pedagogiem? Pani powinna zostać natychmiast dyscyplinarnie usunięta ze stanowiska, bo jest pani mentalnie niezdolna do wykonywania swoich obowiązków! Powinna stanąć na głowie, by to boisko było otwarte w ciągu paru dni - skoro da się w ciągu kilku godzin odebrać tymczasowe wiadukty drogowe, to nie wierzę, że nie udałoby się załatwić sprawy boiska. Że ogrodzenie niegotowe? To można zrobić w kilka dni - jak by pani chciała, byłoby załatwione na czas. Miała pani na miejscu telewizję - gdyby choć była pani przygotowana, powiedziała jakich decyzji brakuje, kogo TVN Warszawa może pogonić do roboty... Ale nie - wygodnie było rozłożyć ręce i powiedzieć młodym chłopakom, by czekali do września. Co za żenada!
18 czerwca 2009
Pole Mokotowskie ma plan miejscowy
Po burzliwej, pełnej cyrkowych występów sesji Rady Warszawy uchwalono miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Pola Mokotowskiego.
Więcej na ten temat można znaleźć tu:
Więcej na ten temat można znaleźć tu:
Przebieg sesji zasługuje na osobny komentarz, podobnie jak i sama decyzja. Ale to już jak się wyśpię.
17 czerwca 2009
Cały świat chce projektować Muzeum Historii Polski
Czytam właśnie, że do udziału w konkursie na projekt warszawskiego Muzeum Historii Polski zgłosiło się już ponad 650 pracowni architektonicznych z całego świata. Czytam i oczom nie wierzę.
Wynik jest imponujący. Ciekaw jestem, czy to efekt desperackiego poszukiwania zleceń w dobie kryzysu, czy też ranga muzeum, czy może wreszcie ciekawa lokalizacja sprawiły, że ilość chętnych jest tak duża (w konkursie na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej startowała setka z górką). Tak czy owak jest to sukces i szczęście dla tego projektu. I przy okazji zadaje to pewien kłam twierdzeniom, że historia Polski nikogo na świecie nie interesuje i na nikim nie robi wrażenia.
Oczywiście do samego konkursu stanie pewnie znacznie mniej firm, ale tak czy inaczej to dobra wiadomość. Będzie z czego wybierać i może trafią się prawdziwe perełki. Może znajdzie się ktoś, kto w spektakularny sposób pogodzi konserwatywne założenia konkursowe z możliwościami współczesnej architektury...
Niestety, PAP-owska depesza nie zawiera chyba żadnych nazwisk, więc nie wiemy, czy wśród chętnych są gwiazdy. Co nie znaczy wcale, że ich start przekładałby się na poziom prac - ale zawsze ciekawie jest potem zobaczyć, jak z danym miejscem poradził sobie ktoś znany na całym świecie.
Tak czy inaczej potwierdza się w pewien sposób to, o czym już jakiś czas temu pisałem, dzieląc się przy okazji swoimi oczekiwaniami i obawami. Przed jury i zespołem MHP ogromna, wręcz gigantyczna praca. A dzisiejsza wiadomość jeszcze podnosi poprzeczkę oczekiwań.
Wynik jest imponujący. Ciekaw jestem, czy to efekt desperackiego poszukiwania zleceń w dobie kryzysu, czy też ranga muzeum, czy może wreszcie ciekawa lokalizacja sprawiły, że ilość chętnych jest tak duża (w konkursie na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej startowała setka z górką). Tak czy owak jest to sukces i szczęście dla tego projektu. I przy okazji zadaje to pewien kłam twierdzeniom, że historia Polski nikogo na świecie nie interesuje i na nikim nie robi wrażenia.
Oczywiście do samego konkursu stanie pewnie znacznie mniej firm, ale tak czy inaczej to dobra wiadomość. Będzie z czego wybierać i może trafią się prawdziwe perełki. Może znajdzie się ktoś, kto w spektakularny sposób pogodzi konserwatywne założenia konkursowe z możliwościami współczesnej architektury...
Niestety, PAP-owska depesza nie zawiera chyba żadnych nazwisk, więc nie wiemy, czy wśród chętnych są gwiazdy. Co nie znaczy wcale, że ich start przekładałby się na poziom prac - ale zawsze ciekawie jest potem zobaczyć, jak z danym miejscem poradził sobie ktoś znany na całym świecie.
Tak czy inaczej potwierdza się w pewien sposób to, o czym już jakiś czas temu pisałem, dzieląc się przy okazji swoimi oczekiwaniami i obawami. Przed jury i zespołem MHP ogromna, wręcz gigantyczna praca. A dzisiejsza wiadomość jeszcze podnosi poprzeczkę oczekiwań.
Call of Duty czyli rehabilitacja na ostro
Po zdjęciu gipsu zaliczyłem mocny powrót do wirtualnej rzeczywistości - na dobry początek rekonwalescencji zakończyłem tryb solo "COD: WaW" i mogę wreszcie z czystym sumieniem dokończyć recenzję tej i - przede wszystkim - poprzedniej części*.
Serii właściwie nie trzeba przedstawiać - nie pomylę się pewnie, gdy napiszę, że "Call of Duty" to najbardziej znana i najpopularniejsza strzelanka w realiach II Wojny Światowej. Nowa - piąta, nie licząc dodatków i pobocznych wersji - część to zresztą powrót do klasyki - poprzednią przeniesiono bowiem we współczesne realia.
I trzeba przyznać, że "Modern Warfare" to strzał w dziesiątkę. Wiele osób czyniło duży zarzut z liniowego, ściśle oskryptowanego scenariusza, który nie pozwalał graczowi wyjść poza schemat. Ja odbieram to jako element konwencji - a w jej ramach scenarzyści COD4 stworzyli grę niezwykle sugestywną. Nie licząc kilku misji pobocznych, w tym tej w Czarnobylu, która stała się znakiem firmowym całej gry, wcielamy się na zmianę w dwie postacie - brytyjskiego komandosa operującego na Kaukazie i amerykańskiego marines na Bliskim Wschodzie. Tu trwa nielegalny handel bronią masowego rażenia - tam zaczyna się wojna. Tam wybucha ładunek nuklearny - tu trzeba powstrzymać rakiety lecące już w kierunku USA.
Nie brzmi to może zbyt oryginalnie, ale jest znakomicie zrealizowane - oprawa gry to animacje na satelitarnych zdjęciach pokazujące lokacje bohaterów, ubarwiona elektroniczno-komputerowym dizajnem. Bardzo klimatyczna. Do tego muzyka wprowadzająca w nastrój danej misji w sposób tyleż banalny, co niezwykle skuteczny. Pomiędzy misjami animacje pogłębiające wrażenie, że ogląda się film oparty na przemyślanym scenariuszu. Całość jest krótka (mam na myśli tryb single player), ale nieprawdopodobnie intensywna, szybka, dynamiczna, pełna zwrotów akcji. Niespodzianek, nie brak w niej też żartów i mrugania okiem do gracza, który ma wrażenie uczestnictwa w prawdziwej akcji lub co najmniej grania w doskonałym filmie sensacyjnym. Dawno nie grałem w tak sugestywną grę*.
Tak, jak zawsze byłem raczej fanem strzelanek w realiach II Wojny, tak COD4 przekonało mnie do klimatu współczesnego pola bitwy. Przeszedłem ją trzy i pół raza, z czego półtora wespół z kolegą. I tu liniowość ujawnia swoją zaletę - gdy jeden gra, drugi ma czas zrobić drinki, a kątem oka ogląda świetny sensacyjny film z doskonałą akcją non-stop.
Z początkiem roku na rynek trafiła nowa część. I znów scenariusz składa się z kolejnych checkpointów, a towarzysze broni jak kołki czekają, aż graczowi uda się przekroczyć kolejną linię i dopiero ruszają do przodu. Nic nie da zasadzenie się na dobrej pozycji do osłony ataku, jeśli scenariusz akurat tego nie przewiduje - liniowość do bólu.
W COD4 to nie przeszkadzało, bo rekompensowane było tempem akcji i różnorodnością misji. Tu jest gorzej, bo i wybór broni znacznie mniejszy, i ich działanie nie tak spektakularne, a scenarzystów krępowała wierność realiom - w efekcie gra jest mniej dynamiczna. Co nie znaczy, że nudna - na japońskich plażach dzieje się tyle, że nie sposób nadążyć. Ale czasami powtarzalność schematów męczy, a najbardziej zaskakuje mnie to, że tak naprawdę od czasów, gdy ostatnio grałem w COD - była to bodaj część 2 na PC - tak niewiele się zmieniło. Bunkier, plaża, misja snajperska, podkładanie ładunków - to wszystko już było, a tu podane jest w takich ilościach, że czasami męczy - zamiast czterech dział wystarczyłoby wysadzić dwa, zamiast trzech bunkrów - jeden.
Są jednak i perełki - misja "lotnicza" - ratowanie rozbitków z konwoju samolotem catalina połączone z ostrzeliwaniem japońskich okrętów, walką w powietrzu - to robi naprawdę intensywne wrażenie, szczególnie za pierwszym razem.
Najbardziej drażnią mnie misje "sowieckie". Po pierwsze, ze swojej istoty - nie lubię się identyfikować z tą akurat armią i nie czuję dumy zatykając sowiecką flagę na dachu Reichstagu (choć trzeba przyznać, że Berlin pierwszy raz wygląda w grze tak dobrze). A poza tym, ile razy można odtwarzać różne warianty snajperskiej misji z "Wroga u bram"? To się zrobiło potwornie nudne i dokładnie w tym miejscu odpuściłem sobie COD2, której nigdy potem już nie dokończyłem. W nowej części przebrnąłem, ale zadziwia mnie ta wtórność scenariusza. Tak, jakby II Wojna Światowa nie obfitowała w ciekawe wydarzenia na barwnych frontach? Chociaż przyznam, że bitwa o stację u-bahnu zrobiła na mnie wrażenie.
Z "czwórki" przeniesiono też dobre rozwiązania - fajną oprawę pomiędzy misjami (oczywiście tu dostosowaną do realiów, kojarzącą się ze wspomnianymi kiedyś na blogu napisami początkowymi do filmu "Królestwo") i fabularyzowane wstawki między misjami, np. wyciąganie gracza z niewoli czy ratowanie przed utonięciem w czasie morskiego desantu. To buduje klimat, ale nie tak sugestywny, jak w poprzedniej części. Wrażenie robi natomiast grafika, szczególnie tam, gdzie klimat buduje pogoda, np. ulewny deszcz na jakiejś porośniętej wysoką trawą wyspie na Pacyfiku.
I właściwie tyle - Nazi Zombies mnie nie kręcą, na granie po sieci jestem za cienki, więc przechodzę te liniowe scenariusze i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku czekam już na kolejną odsłonę współczesnego pola walki - Modern Warfare 2 już w listopadzie. Mam wrażenie, że II wojna światowa się dla mnie skończyła.
Serii właściwie nie trzeba przedstawiać - nie pomylę się pewnie, gdy napiszę, że "Call of Duty" to najbardziej znana i najpopularniejsza strzelanka w realiach II Wojny Światowej. Nowa - piąta, nie licząc dodatków i pobocznych wersji - część to zresztą powrót do klasyki - poprzednią przeniesiono bowiem we współczesne realia.
I trzeba przyznać, że "Modern Warfare" to strzał w dziesiątkę. Wiele osób czyniło duży zarzut z liniowego, ściśle oskryptowanego scenariusza, który nie pozwalał graczowi wyjść poza schemat. Ja odbieram to jako element konwencji - a w jej ramach scenarzyści COD4 stworzyli grę niezwykle sugestywną. Nie licząc kilku misji pobocznych, w tym tej w Czarnobylu, która stała się znakiem firmowym całej gry, wcielamy się na zmianę w dwie postacie - brytyjskiego komandosa operującego na Kaukazie i amerykańskiego marines na Bliskim Wschodzie. Tu trwa nielegalny handel bronią masowego rażenia - tam zaczyna się wojna. Tam wybucha ładunek nuklearny - tu trzeba powstrzymać rakiety lecące już w kierunku USA.
Nie brzmi to może zbyt oryginalnie, ale jest znakomicie zrealizowane - oprawa gry to animacje na satelitarnych zdjęciach pokazujące lokacje bohaterów, ubarwiona elektroniczno-komputerowym dizajnem. Bardzo klimatyczna. Do tego muzyka wprowadzająca w nastrój danej misji w sposób tyleż banalny, co niezwykle skuteczny. Pomiędzy misjami animacje pogłębiające wrażenie, że ogląda się film oparty na przemyślanym scenariuszu. Całość jest krótka (mam na myśli tryb single player), ale nieprawdopodobnie intensywna, szybka, dynamiczna, pełna zwrotów akcji. Niespodzianek, nie brak w niej też żartów i mrugania okiem do gracza, który ma wrażenie uczestnictwa w prawdziwej akcji lub co najmniej grania w doskonałym filmie sensacyjnym. Dawno nie grałem w tak sugestywną grę*.
Tak, jak zawsze byłem raczej fanem strzelanek w realiach II Wojny, tak COD4 przekonało mnie do klimatu współczesnego pola bitwy. Przeszedłem ją trzy i pół raza, z czego półtora wespół z kolegą. I tu liniowość ujawnia swoją zaletę - gdy jeden gra, drugi ma czas zrobić drinki, a kątem oka ogląda świetny sensacyjny film z doskonałą akcją non-stop.
Z początkiem roku na rynek trafiła nowa część. I znów scenariusz składa się z kolejnych checkpointów, a towarzysze broni jak kołki czekają, aż graczowi uda się przekroczyć kolejną linię i dopiero ruszają do przodu. Nic nie da zasadzenie się na dobrej pozycji do osłony ataku, jeśli scenariusz akurat tego nie przewiduje - liniowość do bólu.
W COD4 to nie przeszkadzało, bo rekompensowane było tempem akcji i różnorodnością misji. Tu jest gorzej, bo i wybór broni znacznie mniejszy, i ich działanie nie tak spektakularne, a scenarzystów krępowała wierność realiom - w efekcie gra jest mniej dynamiczna. Co nie znaczy, że nudna - na japońskich plażach dzieje się tyle, że nie sposób nadążyć. Ale czasami powtarzalność schematów męczy, a najbardziej zaskakuje mnie to, że tak naprawdę od czasów, gdy ostatnio grałem w COD - była to bodaj część 2 na PC - tak niewiele się zmieniło. Bunkier, plaża, misja snajperska, podkładanie ładunków - to wszystko już było, a tu podane jest w takich ilościach, że czasami męczy - zamiast czterech dział wystarczyłoby wysadzić dwa, zamiast trzech bunkrów - jeden.
Są jednak i perełki - misja "lotnicza" - ratowanie rozbitków z konwoju samolotem catalina połączone z ostrzeliwaniem japońskich okrętów, walką w powietrzu - to robi naprawdę intensywne wrażenie, szczególnie za pierwszym razem.
Najbardziej drażnią mnie misje "sowieckie". Po pierwsze, ze swojej istoty - nie lubię się identyfikować z tą akurat armią i nie czuję dumy zatykając sowiecką flagę na dachu Reichstagu (choć trzeba przyznać, że Berlin pierwszy raz wygląda w grze tak dobrze). A poza tym, ile razy można odtwarzać różne warianty snajperskiej misji z "Wroga u bram"? To się zrobiło potwornie nudne i dokładnie w tym miejscu odpuściłem sobie COD2, której nigdy potem już nie dokończyłem. W nowej części przebrnąłem, ale zadziwia mnie ta wtórność scenariusza. Tak, jakby II Wojna Światowa nie obfitowała w ciekawe wydarzenia na barwnych frontach? Chociaż przyznam, że bitwa o stację u-bahnu zrobiła na mnie wrażenie.
Z "czwórki" przeniesiono też dobre rozwiązania - fajną oprawę pomiędzy misjami (oczywiście tu dostosowaną do realiów, kojarzącą się ze wspomnianymi kiedyś na blogu napisami początkowymi do filmu "Królestwo") i fabularyzowane wstawki między misjami, np. wyciąganie gracza z niewoli czy ratowanie przed utonięciem w czasie morskiego desantu. To buduje klimat, ale nie tak sugestywny, jak w poprzedniej części. Wrażenie robi natomiast grafika, szczególnie tam, gdzie klimat buduje pogoda, np. ulewny deszcz na jakiejś porośniętej wysoką trawą wyspie na Pacyfiku.
I właściwie tyle - Nazi Zombies mnie nie kręcą, na granie po sieci jestem za cienki, więc przechodzę te liniowe scenariusze i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku czekam już na kolejną odsłonę współczesnego pola walki - Modern Warfare 2 już w listopadzie. Mam wrażenie, że II wojna światowa się dla mnie skończyła.
Call of Duty 4: Modern Warfare, Infinity Ward / Activision, 2007
Call of Duty: World at War, Treyarch / Activision, 2008
Call of Duty: World at War, Treyarch / Activision, 2008
* Uprzedzając uwagi: wiem, że COD4 to już klasyka, a COD: WaW to żadna nowość i oczywiście z wypiekami na twarzy oglądam trailery kolejnej części. Po prostu za pisanie o grach wziąłem się dopiero, jak przeszedłem je na własnym sprzęcie. I nawiasem mówiąc nie wiem, czy będę to kontynuował, bo mam poczucie, że niewiele to wnosi. Lepiej poświęcić ten czas na granie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.