15 maja 2009

Szybko nie wolno, bo łapa boli

Ciekawa sprawa. Ręka się zrasta, właściwie już nie boli, ale gips wciąż przeszkadza w pisaniu. Nawet jak usiądę do komputera, to jakoś nie mogę się skupić. Coś na linii głowa - klawiatura nie styka.

Ale dziś się chyba przełamałem. Napisałem o zadymie wokół Pola Mokotowskiego. Rano rzucę na to świeżym okiem, wrzucę na bloga i na tvnwarszawa.pl, a potem zabiorę się za pisanie o nowym "Star Treku". Na razie mogę powiedzieć, że za drugim razem też daje radę ;)

08 maja 2009

Star Trek: od fana dla fanów

Na razie krótko i bez spoilerów. Nowy"Star Trek" to film zrobiony przez fana dla fanów. Przez dwie godziny czułem się tak, jakby J. J. Abrams porozumiewawczo uśmiechał się do mnie, a ja do niego. Obawiam się, że to stanowczo zbyt mało, by zadowolić ortodoksyjnych trekkies, którzy na pewno stoczą na ten temat w sieci wojny co najmniej tak potężne, jak te między serialowymi rasami. Z kolei dla tych, którzy serialu nie znają i pójdą do kina z myślą, że tym razem dadzą "Star Trekowi" szansę rzecz może być zbyt zmanierowana, śmieszna tam, gdzie dla mnie była właśnie najfajniejsza i najprzyjemniejsza.

Przez dwie godziny cieszyłem się jak dziecko w wesołym miasteczku - dla bez mała trzydziestoletniego faceta z łapą w gipsie to nie lada przeżycie. I dlatego uważam, że Abrams nie poległ w starciu z legendą.

Na razie tylko tyle. Za kilka dni z pewnością obejrzę film jeszczem raz i to nie tylko dlatego, że siedziałem zbyt blisko ekranu. Wtedy pewnie jeszcze wrzucę coś na ten temat :)

04 maja 2009

May the 4th be with You

Dziś jest Star Wars Day - wyjaśnienie w tytule notki. Moc jest ze mną - skrócili mi wyrok o tydzień, co oznacza, że odzyskam prawą rękę (tu znów kłaniają się "Gwiezdne Wojny") akurat w dzień dziecka.

Pisanie nadal idzie mi słabo, więc niech męczą się inni. W ramach przeglądu piłkarskiej prasy dwie ciekawe historie i jedna gorzka puenta. Połamany w analogicznych okolicznościach Rafał Stec opisał w "Gazecie" niezwykłą, tragiczną i gorzką historię klubu Torino. Rzecz pełna niezwykłych zbiegów okoliczności, warta uwagi nawet jeśli ktoś średnio interesuje się piłką.

Inna historia z wielką piłką w tle, to z kolei opowieść o fanach AFC Wimbledon, klubu z ponad stuletnią tradycją, który omal nie zniknął. Pełna smaczków takich, jak wizyta w pubie przed wygranym finałem Pucharu Anglii, z Vinnie Jonesem w tle.

Moją uwagę zwrócił w tym tekście fragment o 25 młodzieżowych drużynach prowadzonych przez klub, który powołali do życia fani, i który utrzymuje się ze składek. I ma milion funtów budżetu! A u nas? Pół miliona złotych na rozgrywki juniorskie i 200 tysięcy na szkolenie trenerów przy 18 milionach na administrację - to budżet PZPN.

No ale są przecież Orliki - nadzieja na lepsze jutro polskiej piłki. Jak działają w praktyce? Przykład z Bielska na duchu raczej nie podnosi, ale w innych miastach nie jest lepiej. Na warszawskim Bemowie są dwa nowoczesne boiska. Chociaż mijam je często, nigdy nie widziałem, by ktoś na nich grał. Zadzwoniłem kiedyś do OSiR-u, żeby zapytać o wynajem. Wyraźnie nie było to dyrekcji w smak, coś pojękiwali, że musieliby tam posłać pracownika (sic!) a na koniec zaśpiewali 600 złotych za godzinę.

(Złamane) ręce opadają.

26 kwietnia 2009

Miał być Giggs, a będzie gips

Zawieszam na jakiś czas bloga, bo zwichnąłem sobie prawy nadgarstek, w związku z czym pisanie na komputerze sprawia mi spory kłopot. A że zarabiam tym na życie, to sytuacja nie jest wesoła. Wesołe nie były też okoliczności, w jakich to się stało.

Wszystko to w cieniu niezwykłych meczów w Anglii i Hiszpanii, starcia na szczycie Ekstraklasy, a nawet meczu Gwiazdy kontra Media.

Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że gdybym w czasie rozgrzewki nie uszkodził sobie ręki, to te 11 byłoby na moim rachunku. A tak jest na nim jedna z tych trzech dla nas. Niestety, ofiar było więcej. Dość powiedzieć, że grać musiał nawet trener, bo nam się rezerwowi skończyli. Obawiam się, że po podliczeniu strat firma zabroni nam dalszej zabawy ;)

25 kwietnia 2009

Assassin's Creed

Wiadomość o tym, że jesienią ukaże się druga część gry "Assassin's Creed" zmobilizowała mnie, by wreszcie zakończyć pierwszą. Mogę więc już z czystym sumienie powiedzieć, że to jedna z najlepszych gier komputerowych, w jakie grałem kiedykolwiek.

Wydana półtora roku temu przez Ubisoft gra na długo przed premierą budziła wielkie oczekiwania. Początkowo wiadomo było o niej tylko tyle, że akcja toczy się w średniowieczu i że jej walorem ma być ogromne pole gry z możliwością w miarę swobodnego poruszania się. Widok zza pleców tajemniczego, zakapturzonego bohatera nie od razu przypadł mi - fanowi klasycznych FPS-ów do gustu - do gustu. Zwariowałem dopiero, gdy zobaczyłem efekt końcowy, którego nie oddaje chyba żaden z dostępnych w internecie filmów z gry.

Fabuła ma dwa poziomy. Właściwym bohaterem rozgrywki jest Altair, tytułowy asasyn. Jego zadanie polega na zabiciu dziewięciu ludzi - saracenów lub krzyżowców. Zlecenia odbiera od swojego mistrza, by z jego twierdzy przez ogromne połacie Ziemi Świętej podróżować do Jerozolimy, Damaszku lub Akki. Każde miasto wygląda oczywiście zupełnie inaczej - inna jest architektura, na ulicach pełnych handlarzy, pijaków, strażników, rycerzy i zwykłych przechodniów słychać inne języki (chyba, że gramy w wersję na PC. Spolszczona z udziałem Szyca, Olbrychskiego i Kowalewskiego robi niemniejsze wrażenie, choć traci nieco bogactwa).

Zadaniem Altaira jest wtopić się w tłum, słuchać, gromadzić informacje o swoich celach, by w odpowiednim momencie uderzyć z zaskoczenia. Trzy miasta, po trzy cele i po trzy pośrednie misje, które do nich prowadzą - podsłuchiwanie, wydobywanie informacji przemocą, pomaganie innym asasynom, kradzieże kieszonkowe. Lista jest krótka i bardzo szybko zaczyna nudzić. Schematyczność rozgrywki rekompensują jednak same miasta i swoboda poruszania się po nich. Wprawny asasyn może właściwie nie dotykać ziemi - skacze po dachach, wspina się na wieże, ukrytym w mankiecie ostrzem likwidując po cichu przeciwników. Ale można też wtopić się w tłum, bronić napadanych przez pijanych żołnierzy cywilów (co procentuje potem w rozgrywce).

Oczywiście co jakiś czas działania bohatera kończą się mniejszą lub większą rzezią. Do dyspozycji, oprócz pięści, które nie zwracają uwagi strażników i wspomnianego wcześniej ostrza jest krótki i długi miecz. Im dalej w czasie, tym Altair sprawniej się nimi posługuje, co owocuje większą spektakularnością pojedynków. Ale nawet bez wielkiej wprawy gra szybko ujawnia bogactwo animacji. Oczywiście zdarzają się kiksy, rycerze wiszący w powietrzu lub wystający ze ścian. Nie zacierają one jednak doskonałego wrażenia, jakie daje połączenie prostego sterowania z różnorodnością efektów na ekranie. Walki są po prostu imponujące.

Ten lakoniczny opis rozgrywki nie jest jednak w stanie oddać tego, co jest w tej grze naprawdę magiczne - sugestywnej atmosfery miast, w których toczy się akcja, świateł, widoków jakie roztaczają się z dachów i - przede wszystkim - wież kościołów i meczetów, przelewających się ulicami tłumów. Do tego swoboda poruszania się po mieście w stylu le parkour - to rekompensuje schematyczną rozgrywkę.

Drugi poziom fabuły właściwie mógłby nie istnieć. Tak naprawdę Ziemię Święta oglądamy oczami Desmonda - dalekiego potomka asasyna, którego "pamięć genetyczna odkodowywana jest w tajemniczym laboratorium. Nie wiadomo jak i dlaczego został do niego ściągnięty, nie wiadomo też jaki jest związek między historią z XII wieku z tą, która dzieje się mniej więcej współcześnie. I z pierwszej części się tego nie dowiemy. Być może cała ta historia ma swój zaplanowany na kolejne części scenariusz, a być może jest tylko formą rozbudowanego menu uzasadniającego jakoś tam funkcjonowanie paska stanu zdrowia i możlwość skracania sobie podróży między miastami, gdy już raz się je odbędzie konno. Dla mnie to bez różnicy, bo cały ten wątek jest dość miałki.

Druga część zapowiada się natomiast co najmniej równie spektakularnie. Dziać będzie się w renesansowych włoskich miastach, m.in. w Wenecji i Florencji, choć wcześniej pojawiły się spekulacje, że będzie to czas Rewolucji Francuskiej. Tym razem mentorem asasyna ma być sam Leonardo da Vinci. Jesień zapowiada się więc tyleż krwawo, co malowniczo.


21 kwietnia 2009

Favicon

Dziś nie będzie nowej notki. Zauważyłem, że regularne publikowanie jednego wpisu dziennie nie wpłynęło szczególnie na ilość odwiedzin. Mam nawet wrażenie, że przedobrzyłem i przytłoczyłem czytelników. A poza tym zapasy mi się pokończyły, a pisać nie mam kiedy.

Natomiast udało mi się odratować dawno nie widzianą faviconę. Zaginęła kilka miesięcy temu, choć w kodzie nic się nie zmieniło. W końcu udało mi się wygooglać rozwiązanie. Gdyby ktoś chciał sobie zainstalować faviconę na bloggerze lub tak jak cierpi z powodu jej zaginięcia, to tu jest instrukcja.

Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystuję dzięki uprzejmości autora, któremu przy okazji serdecznie dziękuję i pozdrawiam :)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.