Z ogromnym oburzeniem ze strony kolegów z naszej stacji spotyka się opinia, że Dworzec Centralny warto wpisać do rejestru zabytków. Mało kto przyjmuje do wiadomości, że to budynek, który warto chronić.
Tym protestom trudno się dziwić. Centralny to dziś przede wszystkim bród i smród. Nawet jeśli podziemne bebechy miasta mogą być
na swój sposób fascynujące, to do takiego spojrzenia nikogo nie zamierzam przekonywać. Wcale bym zresztą nie żałował, gdyby dworzec zmienił się w lśniący, nowoczesny węzeł komunikacyjny. Rzecz w tym, że Centralny może być takim miejscem, a jednocześnie może zachować swoją formę.
Nowoczesność w PRL-owskim wydaniu
Koncepcja budowy dworca w tym miejscu zrodziła się tuż po wojnie, ale przez trzy dekady przegrywała z "przejściowymi trudnościami". Pierwotną wizję opracował Arseniusz Romanowicz - ten sam, który zaprojektował wpisane do rejestru, małe perły architektury; dworce Ochota, Powiśle oraz - podobnie jak Centralny - zdewastowany i niedoceniany dworzec Wschodni.
Budowa została podporządkowana celom politycznym. Projekt zmieniano, usuwając z niego wiele nowatorskich rozwiązań, jak choćby kładki łączące dworzec z planowanymi w sąsiedztwie wieżowcami tzw. Zachodniego Centrum (częściowo zrealizowany
projekt Jerzego Skrzypczaka, autora wieżowców Marriott i Oxford Tower). Gdy zaczęła się budowa, nie był już tak nowatorski. Konieczność wyrobienia się z realizacją przed wizytą Leonida Breżniewa w 1975 roku zaowocowała z kolei mnóstwem niedoróbek. Przez następną dekadę dworzec nieustannie remontowano.
Niemniej były to czasy propagandy sukcesu ekipy Edwarda Gierka. Na Centralnym nie oszczędzano: do wykończenia wykorzystano marmur i granit, z Włoch sprowadzono automatycznie otwierane drzwi i nowoczesne zegary. Ruchome schody też nie były wtedy rozwiązaniem standardowym - na świecie wspominano o nich jako o jednym z dowodów technicznego zaawansowania warszawskiej stacji. A wspominano, bo błyskawiczna budowa odbiła się szerokim echem. I choć dziś trudno w to uwierzyć, dworzec Centralny nadal bywa wymieniany jako przykład nowatorskiego rozwiązania komunikacyjnego.
Wpis nie zablokuje remontu
Od kiedy na antenie TVN Warszawa z ust Barbary Jezierskiej, wojewódzkiego konserwatora zabytków padła
deklaracja o możliwości wpisu dworca do rejestru, często słyszę opinię, że to na zawsze zablokuje jego remont. PKP z pewnością będzie sięgać po ten argument, by usprawiedliwić nieróbstwo. Ale ochrona zabytków nie polega na konserwowaniu stanu obecnego, szczególnie gdy urąga on jakimkolwiek standardom. Zabytkowe obiekty można modernizować, co bardzo często oznacza działania radykalne. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwi się uporządkowaniu handlu w podziemiach, budowie wind dla osób niepełnosprawnych, wymianie szklanych elewacji czy zniszczonego pokrycia dachu dworca. To wszystko może wyglądać lepiej i wpis do rejestru nie będzie tu żadną przeszkodą. A mądrze wykorzystany będzie źródłem dodatkowych funduszy na remont. Trzeba cisnąć kolejarzy, by się za to wreszcie wzięli, nie mydląc nam oczu cudami, które nastąpią "po Euro". Ale nie musi się to wcale odbyć kosztem dworca.
Wieżowiec - pusty gest
- Można go ukryć w podziemiach wieżowca - słyszę często. Tylko po co? Lubię wieżowce, nie jestem ich przeciwnikiem, ale ukrycie dworca w podziemiach kolejnej szklanej wieży wydaje mi się prymitywnym gestem. Dużo ciekawsze, bardziej miastotwórcze wydaje się wyremontowanie istniejącego budynku i nadanie mu należnej dworcowi rangi. Dworzec ukryty w przyziemiu wieżowca zniknie z widoku i zatraci wartość ściśle związaną z jego funkcją - przestanie być punktem orientacyjnym. A ekonomiczne uzasadnienie takiej inwestycji jest wątpliwe. Warszawa ma mnóstwo terenów, także tych należących do PKP, na których wieżowce można budować taniej. Kolejarze nie zbudują go sami i nie bardzo wierzę, że uda im się znaleźć partnera do tak trudnej inwestycji, gdy wokół tyle działek leży odłogiem.
Na miejscu Centralnego nie powstanie też dworzec na miarę
berlińskiego Hauptbahnhof. W centrum miasta nie ma na to ani miejsca, ani potrzeby - dworzec tej rangi powstać może tylko na miejscu kilku peronów szumnie nazywanych dziś dworcem Zachodnim. To tam, przy stacji III linii metra, 10 minut od Centrum i 15 od lotniska (w przyszłości, oczywiście) jest miejsca dla głównego międzynarodowego dworca stolicy. Linia średnicowa powinna zostać udostępniona pociągom międzynarodowym pędzącym na Wschód i lokalnym. Bo to przede wszystkim pasażerowie lokalnej kolei muszą się dostać do ścisłego centrum. A turyści i goście z zagranicy mogą korzystać z nowoczesnej stacji Zachodniej. Gdyby PKP zdolne były do przyjęcia jakiejkolwiek strategii rozwoju, już dawno dostrzegłyby, że dworzec Centralny będzie tracił na znaczeniu.
Ciągłość tworzy tożsamość
Ale wcale nie musi tracić na wartości. Charakterystyczne łuki dachu mogą się z powodzeniem stać jednym ze znaków rozpoznawczych Warszawy. Zauważył to chyba Christian Kerez, który w jednej z wersji projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej sparafrazował ten motyw. To z takich detali, jak charakterystyczny kontur czy element miejskiego krajobrazu rodzą się rozpoznawalne na całym świecie logotypy miast. To z takich gestów rodzi się tradycja miejsca i przestrzeni. Gdy architekci ze szwajcarskiej pracowni Herzog & de Meuron w elewacji jednej z remontowanych kamienic w Bazylei powtarzają kształt charakterystycznych kratek ściekowych (właśnie tak!), nie robią tego tylko dla żartu. To właśnie gest, który buduje tożsamość miasta. I właśnie o tożsamość, a nie o nie ulegającą żadnej wątpliwości wartość budynku dworca warto się spierać.
Tak często narzekamy, że Warszawa nie ma czytelnego symbolu, znaku, motywu, który można by było powtórzyć choćby w materiałach promocyjnych. Dach Centralnego jest rozpoznawalny tak jak sylweta Pałacu Kultury. Narzekamy, że wojna pozbawiła Warszawą ciągłości, że zburzone miasto nie ma tradycji. Jak w tym kontekście wytłumaczyć łatwość, z jaką moi koledzy wydają wyrok na dworzec Centralny? Jak nazwać forsowany przez PKP pomysł zburzenia budynku, który jest symboliczną bramą do Warszawy i pierwszym punktem orientacyjnym na jej mapie dla tysięcy nowych warszawiaków? Jeśli zburzymy dworzec, czym - poza skalą naszych zapędów - będziemy się różnić od dresiarzy demolujących już i tak brudne i zaplute klatki schodowe bloków z PRL? I wreszcie, czy naprawdę chcemy, by w podręcznikach historii sztuki został po nas taki nomen-omen ustęp:
W 2012 roku, tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy w piłce nożnej służby epidemiologiczne uznały, że dalsze użytkowanie tego interesującego budynku grozi wybuchem epidemii od wieków nie notowanej w tej części świata dżumy. Warszawiacy, nie mogąc uporać się z zalegającym na terenie dworca brudem, zdecydowali się na rozbiórkę. Nad nowym dworcem miał powstać 30-piętrowy wieżowiec. Niestety, w połowie realizacji okazało się, że inwestor - Polskie Koleje Państwowe - jest niewypłacalny, a konstrukcja nowego gmachu w skutek błędów projektowych nie nadaje się do dalszej rozbudowy. Inwestycja stanęła i nigdy nie została dokończona.
Wolicie zamieść brud pod dywan
Wpis do rejestru zabytków nie jest aktem nobilitacji ani dla budynku, ani dla epoki, z której ów się wywodzi. To decyzja administracyjna, niosąca ze sobą praktyczne konsekwencje. Traktując ją inaczej sprowadzamy dyskusję o wartości danego budynku do ideologicznego sporu o przeszłość, a potem do dyskusji o tym, czy jest ładny, czy brzydki. Czy się podoba, czy nie. W architekturze nie ma takich kryteriów.
Dworzec Centralny to dziedzictwo PRL. Nie trzeba go lubić. Ale wszechobecny syf i smród szczyn to nie dziedzictwo - to my, współcześni użytkownicy dworca i pociągów. Warszawiacy, Polacy. Nie dbamy o wspólną przestrzeń; nie sprzątamy po psach, wyrzucamy niedopałki na chodnik, plujemy gumami do żucia. Niby wstydzimy się smrodu na dworcu, ale gdy przychodzi do sprzątania wolimy zamieść brud pod dywan w postaci szklanego wieżowca. Nic z tego - póki nie przestaniemy robić pod siebie, ani Warszawa, ani koleje nie będą czyste i pachnące, bez względu na to, jak pięknym wieżowcem spróbujemy się z wierzchu przypudrować. Godząc się na rozbiórkę dworca Centralnego zaprojektowanego przez architekta tak mocno związanego z naszym miastem pokażemy tylko, jak pusta jest w istocie troska o Warszawę.
Inni na ten temat: