Wytwórnia filmowa nie zniknie od razu
"Wytwórnię filmową zastąpią drogi i park" - zaalarmował kila dni temu warszawski dodatek "Dziennika", a za nim, chyba niepotrzebnie, także tvnwarszawa.pl. To dobry przykład kompletnego braku zrozumienia idei planowania rozwoju miasta.
Lead tekstu jest nawet bardziej dramatyczny:
Plan nie przesądza więc przyszłości samej wytwórni. Mówi tylko, że w przyszłości miasto widzi w tym miejscu przestrzeń publiczną, a nie osiedla. Pojawiająca się w tekście "Dziennika" sugestia, że za całą "aferą" stoją głodni zysków deweloperzy jest więc pozbawiona podstaw i logicznie sprzeczna z resztą tekstu. Uchwalenie planu skutecznie zniechęci ich bowiem do oglądania się na teren wytwórni. Zresztą w dobie kryzysu pewnie i tak nie byłoby zbyt wielu chętnych - dość popatrzeć na puste pole po zajezdni przy Chełmskiej.
Pracownicy i sympatycy wytwórni mogą więc spać w miarę spokojnie. Co więc spędza im sen z powiek? Może właśnie to, że olbrzymiej działki w atrakcyjnej, rozwijającej się szybko części Warszawy nie będą mogli sprzedać deweloperowi? Nie wiem - nie znam sytuacji własnościowej tego gruntu, ale wiadomo, że nie takie numery się przy uwłaszczaniu na majątku różnych państwowych struktur odbywały.
Tak czy owak wytwórnia w tym miejscu nie może działać wiecznie. To nie ma sensu. Stare magazyny, biurowe pawilony typu Lipsk, pośród nich ten, w którym rodziła się stacja TVN Warszawa, mają bez wątpienia ogromną wartość sentymentalną dla filmowego środowiska. Ale nowoczesnego studia filmowego z prawdziwego zdarzenia nikt nie będzie przecież budował na peryferiach Śródmieścia. WFDiD powinna zacząć się rozglądać za sensowną lokalizacją pod Warszawą. A działkę przy Chełmskiej trzeba sprzedać miastu, skoro planuje ono tu zieleń i ulice. To znakomicie, że wśród budujących się tu typowych warszawskich osiedli planuje się w ogóle taką funkcję.
WFDiD powinna postarać się tylko o jedno - zapis, który umożliwi remontowanie budynków. Bo faktycznie przyjęcie planu bez takiego zastrzeżenia może spowodować, że ratusz po prostu nie będzie mógł wydać zgody na większy remont dachu czy ocieplenie budynku.
Autorce artykułu próbował chyba tłumaczyć to wszystko współautor planu, Daniel Frąc: - Jeśli dokument wejdzie w życie, to wcale nie oznacza, że następnego dnia wejdą buldożery i wszystko zburzą - tłumaczył. Odpowiedziała mu pani Maria Rosołowska, szefowa komisji planowania przestrzennego (sic!) na Mokotowie: - Nieprawda. Jeśli miasto zechce wybudować drogi oznaczone w planie, na podstawie specustawy zażąda od wytwórni wydania terenu i zburzy budynki - mówi na łamach "Dziennika" radna. Specustawa? Stosuje się ją do walki z takimi przypadkami, jak Gmurkowie czy autokomis przy węźle Marsa. A nie do budowania lokalnych ulic i parków.
W dodatku całą aferę wszczyna się nie na etapie wyłożenia planu - gdy był na to właściwy, przewidziany prawem moment - tylko teraz gdy - jak wynika z tekstu - plan jest już gotowy do podpisania przez prezydenta miasta i przesłania do rady. Wszystko to dowodzi niestety wciąż tego samego: kompletnego braku zrozumienia dla istoty planowania ze strony właścicieli, użytkowników terenu, a także dziennikarzy i samorządowców.
Co na to ratusz? Dzień później w "Dzienniku" można było przeczytać deklarację wiceprezydenta Wojciechowicza: - Uchwalenie planu nie musi oznaczać, że Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych z dnia na dzień zostanie zburzona - uspokaja i przyznaje, że projektant za bardzo "poszalał" przy tworzeniu planu.
Ten ostatni argument nieco mnie zmroził, bo to już kolejny raz, gdy architekt pracujący na zlecenie ratusza wymyka się spod kontroli. Poprzednio dotyczyło to wieżowców na Woli. Zaczynam się zastanawiać, czy ratusz w ogóle ma kontrolę nad tym co i komu zleca?
Lead tekstu jest nawet bardziej dramatyczny:
Wizytówka polskiej kinematografii – wytwórnia filmów na Chełmskiej – może przestać istnieć. Na jej terenie architekci przygotowujący miejscowy plan zagospodarowania zaplanowali sieć dróg publicznych i zieleń. Jeżeli projekt wejdzie w życie, wszystkie stojące tu budynki mogą zostać zburzone.To bzdura. Uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania nie oznacza automatycznie przejścia do jego realizacji. Zwykle jest to zresztą traktowane - skądinąd słusznie - jako zarzut. Ale plan jako dokument ma inne zadania, niż harmonogram inwestycji. W założeniu ma być narzędziem umożliwiającym kontrolowanie rozwoju miasta. Co więcej, za jego realizację bezpośrednio wcale nie musi odpowiadać samorząd. Zwykle zapisy planu realizują prywatni inwestorzy. Wyjątkiem są te sytuacje, gdy w danym miejscu plan przewiduje inwestycje publiczne. I zwykle te inwestycje czekają na realizację najdłużej.
Plan nie przesądza więc przyszłości samej wytwórni. Mówi tylko, że w przyszłości miasto widzi w tym miejscu przestrzeń publiczną, a nie osiedla. Pojawiająca się w tekście "Dziennika" sugestia, że za całą "aferą" stoją głodni zysków deweloperzy jest więc pozbawiona podstaw i logicznie sprzeczna z resztą tekstu. Uchwalenie planu skutecznie zniechęci ich bowiem do oglądania się na teren wytwórni. Zresztą w dobie kryzysu pewnie i tak nie byłoby zbyt wielu chętnych - dość popatrzeć na puste pole po zajezdni przy Chełmskiej.
Pracownicy i sympatycy wytwórni mogą więc spać w miarę spokojnie. Co więc spędza im sen z powiek? Może właśnie to, że olbrzymiej działki w atrakcyjnej, rozwijającej się szybko części Warszawy nie będą mogli sprzedać deweloperowi? Nie wiem - nie znam sytuacji własnościowej tego gruntu, ale wiadomo, że nie takie numery się przy uwłaszczaniu na majątku różnych państwowych struktur odbywały.
Tak czy owak wytwórnia w tym miejscu nie może działać wiecznie. To nie ma sensu. Stare magazyny, biurowe pawilony typu Lipsk, pośród nich ten, w którym rodziła się stacja TVN Warszawa, mają bez wątpienia ogromną wartość sentymentalną dla filmowego środowiska. Ale nowoczesnego studia filmowego z prawdziwego zdarzenia nikt nie będzie przecież budował na peryferiach Śródmieścia. WFDiD powinna zacząć się rozglądać za sensowną lokalizacją pod Warszawą. A działkę przy Chełmskiej trzeba sprzedać miastu, skoro planuje ono tu zieleń i ulice. To znakomicie, że wśród budujących się tu typowych warszawskich osiedli planuje się w ogóle taką funkcję.
WFDiD powinna postarać się tylko o jedno - zapis, który umożliwi remontowanie budynków. Bo faktycznie przyjęcie planu bez takiego zastrzeżenia może spowodować, że ratusz po prostu nie będzie mógł wydać zgody na większy remont dachu czy ocieplenie budynku.
Autorce artykułu próbował chyba tłumaczyć to wszystko współautor planu, Daniel Frąc: - Jeśli dokument wejdzie w życie, to wcale nie oznacza, że następnego dnia wejdą buldożery i wszystko zburzą - tłumaczył. Odpowiedziała mu pani Maria Rosołowska, szefowa komisji planowania przestrzennego (sic!) na Mokotowie: - Nieprawda. Jeśli miasto zechce wybudować drogi oznaczone w planie, na podstawie specustawy zażąda od wytwórni wydania terenu i zburzy budynki - mówi na łamach "Dziennika" radna. Specustawa? Stosuje się ją do walki z takimi przypadkami, jak Gmurkowie czy autokomis przy węźle Marsa. A nie do budowania lokalnych ulic i parków.
W dodatku całą aferę wszczyna się nie na etapie wyłożenia planu - gdy był na to właściwy, przewidziany prawem moment - tylko teraz gdy - jak wynika z tekstu - plan jest już gotowy do podpisania przez prezydenta miasta i przesłania do rady. Wszystko to dowodzi niestety wciąż tego samego: kompletnego braku zrozumienia dla istoty planowania ze strony właścicieli, użytkowników terenu, a także dziennikarzy i samorządowców.
Co na to ratusz? Dzień później w "Dzienniku" można było przeczytać deklarację wiceprezydenta Wojciechowicza: - Uchwalenie planu nie musi oznaczać, że Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych z dnia na dzień zostanie zburzona - uspokaja i przyznaje, że projektant za bardzo "poszalał" przy tworzeniu planu.
Ten ostatni argument nieco mnie zmroził, bo to już kolejny raz, gdy architekt pracujący na zlecenie ratusza wymyka się spod kontroli. Poprzednio dotyczyło to wieżowców na Woli. Zaczynam się zastanawiać, czy ratusz w ogóle ma kontrolę nad tym co i komu zleca?
tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl