[']
Nie zdążyłem przed wyjazdem przywołać na blogu postaci druha Śwista (zrobiłem to w pracy), który odszedł na wieczną wartę, jak to się zwykle mawia w przypadku takich osób, a tu dotarła do mnie kolejna smutna wiadomość. Nie żyje Franciszek Starowieyski.
Grafika na zdjęciu wybrana nie jest ani złośliwie, ani przypadkowo - to po prostu zdjęcie grafiki, którą akurat posiadam. Kupił ją kiedyś w Kazimierzu mój świętej pamięci Ojciec, który z wyprzedającym tam właśnie takie cudeńka Panem Franciszkiem zaczął rozmawiać tylko dlatego, że kiedyś już się mieliśmy okazję wszyscy trzej spotkać. Było to na Mazurach, bodaj w Reszlu, na pewno na zamku krzyżackim*, który zwiedzaliśmy. Ja, jak na dziecko z ADHD przystało, pół kilometra murów przed Ojcem. W pewnym momencie wpadłem do jakiejś komnaty i zobaczyłem Artystę przy pracy. Stał i wpatrywał się w płótno pokryte charakterystycznymi bohomazami wypełniając pomieszczeniem atmosferą Tworzenia. Malował drzewo, właściwie wierzbę. Ciemne kolory, rodem z horroru, straszne. Cofnąłem się dyskretnie i nadchodzącego Ojca przestrzegłem, że tam "jakiś Pan" maluje, więc raczej wchodzić nie należy.
A jednak zajrzeliśmy. I wtedy Pan Franciszek, nie odwracając się do nas, nie patrząc, bardziej wyczuwając niż widząc, że prywatność jego warsztatu została już i tak naruszona powiedział:
- Maluję tu właśnie wierzbę. Wierzbę przez głupiego Karolka wypaloną... - przeraziłem się, jakby naprawdę chodziło o mnie. A Ojciec powiedział tylko, że w takim razie Karolka zabiera, żeby jeszcze czegoś nie nabroił.
Jakiś czas potem, na rynku w Kazimierzu opowiedział to Panu Franciszkowi, który akurat nie Tworzył, tylko sprzedawał swoje... I tak "Gówno" trafiło w nasze ręce, a dziś wisi nad moim biurkiem.
Grafika na zdjęciu wybrana nie jest ani złośliwie, ani przypadkowo - to po prostu zdjęcie grafiki, którą akurat posiadam. Kupił ją kiedyś w Kazimierzu mój świętej pamięci Ojciec, który z wyprzedającym tam właśnie takie cudeńka Panem Franciszkiem zaczął rozmawiać tylko dlatego, że kiedyś już się mieliśmy okazję wszyscy trzej spotkać. Było to na Mazurach, bodaj w Reszlu, na pewno na zamku krzyżackim*, który zwiedzaliśmy. Ja, jak na dziecko z ADHD przystało, pół kilometra murów przed Ojcem. W pewnym momencie wpadłem do jakiejś komnaty i zobaczyłem Artystę przy pracy. Stał i wpatrywał się w płótno pokryte charakterystycznymi bohomazami wypełniając pomieszczeniem atmosferą Tworzenia. Malował drzewo, właściwie wierzbę. Ciemne kolory, rodem z horroru, straszne. Cofnąłem się dyskretnie i nadchodzącego Ojca przestrzegłem, że tam "jakiś Pan" maluje, więc raczej wchodzić nie należy.
A jednak zajrzeliśmy. I wtedy Pan Franciszek, nie odwracając się do nas, nie patrząc, bardziej wyczuwając niż widząc, że prywatność jego warsztatu została już i tak naruszona powiedział:
- Maluję tu właśnie wierzbę. Wierzbę przez głupiego Karolka wypaloną... - przeraziłem się, jakby naprawdę chodziło o mnie. A Ojciec powiedział tylko, że w takim razie Karolka zabiera, żeby jeszcze czegoś nie nabroił.
Jakiś czas potem, na rynku w Kazimierzu opowiedział to Panu Franciszkowi, który akurat nie Tworzył, tylko sprzedawał swoje... I tak "Gówno" trafiło w nasze ręce, a dziś wisi nad moim biurkiem.
A Pan Franciszek odszedł malować dla Innego Klienta.
* Zwrócono mi uwagę, że zamek w Reszlu nie jest krzyżacki, jedno biskupi. Mój błąd. A że jest (lub była) w nim galeria sztuki współczesnej, to potwierdzałoby, że do spotkania z Panem Franciszkiem doszło właśnie tam.