22 lutego 2009

Soundtrack

Ścieżkę dźwiękową do spacerów i podróży berlińską komunikacją zapewnił zespół Bonaparte. Tu w kawałku dobrze oddającym mój stan po tych kilku dniach.


Za dobór muzyki i odkrywanie urokliwych zakątków DDR i kawałek podłogi dziękuję serdecznie 3M, linkując przy tym do notki, której u siebie nie zamieszczę, bo moje fotki z fockin' Bruges się nie udały. Za spotkanie i - bądź co bądź - znakomity pretekst do tego wypadu dziękuję z kolei KM.

Operacja miasto.maßa.maszyna zakończona ;)

Dworzec

Zdjęć dworca Głównego właściwie nie robiłem - uznałem, że i tak nie uda mi się oddać perspektywy pięciu kolejnych poziomów z peronami na samym dole i na samej górze. Budynek robi wrażenie skalą, ale też przemyślaną architekturą - bardzo łatwy w obsłudze, w poruszaniu się, nie pozwala właściwie zabłądzić i z pomocą trzech poziomów galerii handlowych sprawnie rozładowuje ruch pasażerski. Pod względem funkcjonalnym znakomita sprawa. Tyle, że sama lokalizacja jakaś taka dziwna - musiałem tam specjalnie pojechać, żeby go obejrzeć, bo ani wysiąść mi się na nim nie opłacało, ani wsiąść, ani nawet w okolicy nie byłem ani razu (nie licząc przejazdów linią średnicową). Wychodzi się z niego i człowiek ma wrażenie, że do miasta, to jeszcze trzeba kawałek dojechać. Może jak dociągną do niego u-bahn, to się trochę zbliży do miasta.

Kontener

O napotkanej architekturze będzie pewnie jeszcze okazja napisać. Może nawet będzie na to czas. na razie taki oto butik utrafiony gdzieś między placem Alexandra, a placem Róży Luksemburg.

Co my wiemy o kebabch?

3 euro za kebab to nie jest może przystępna cena, ale z drugiej strony, jak się ma dobrych przewodników, którzy podpowiedzą co i gdzie zamówić, to można dostać za tę sumę coś takiego:


30 centymetrów kebabu! Po zjedzeniu takiego czegoś człowiek ma wrażenie, że w żołądku wije mu się obcy ;)

Back from Berlin


W Berlinie w jakiejś norze przyjęliśmy haszysz
Zrobiło mi się ciemno, nie mogłem nigdzie trafić
T.Love - Berlin Paryż Londyn

14 lutego 2009

Nie będzie Niemiec gniótł nam płaszcz

W roli głównej - piątkowy "Dziennik". Na stronie 2. aktualny komentarz polityczny Jana "Biją mnie Niemcy" Rokity. A na stronie trzeciej...

Hasło reklamowe brzmi: Warto przeżyć taką chwilę.

Zaiste, było warto.

04 lutego 2009

Plastikowe kwiaty


O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony
Wąchałem plastikowe kwiaty wczoraj
Tak bardzo lubię czuć się chory, czuć się chory
O jaka jesteś rozpieprzona
T.Love - "Potrzebuję wczoraj"

03 lutego 2009

Odważna decyzja konserwatora

Jak donosi jutrzejsze "Życie Warszawy", wojewódzki konserwator zabytków zrezygnował z wpisywania terenu zakładów Norblina do rejestru decyzji. To bardzo odważna decyzja.

Swoją opinię na temat perspektyw dla Norblina opisałem w sierpniu zeszłego roku. Linkuję do niej, bo bez kontekstu decyzja Barbary Jezierskiej może się wydać niepokojąca lub wręcz skandaliczna - w końcu Warszawa niejeden zabytek straciła właśnie dlatego, że konserwator ustępował deweloperom. Tym razem rzecz odbywa się jednak w znacznie bardziej przejrzystych okolicznościach, a nie za kulisami. Ale do pełnego spokoju i rzetelnej oceny tej decyzji brakuje nam - opinii publicznej i dziennikarzom - wiedzy o tym, jak wygląda projekt przygotowywany przez pracownię JEMS Architekci dla spółki ArtNorblin. Muszę przyznać, że wyglądam go z ciekawością i niepokojem równocześnie.

Jeśli projekt wykracza poza schematy, a konserwator dał się do niego przekonać - możemy mieć w Warszawie ciekawą realizację i przełom w myśleniu o zabytkach. Przełom, którego wyglądam, ale którego zarazem trochę się boję, bo wiem jak pod pretekstem łączenia starego z nowym łatwo przeforsować rozwiązania degenerujące autentyczną substancję. I takich przykładów w Warszawie nie brakuje.

Obawiam się, że Barbara Jezierska nie uniknie pytań o to, co przekonało ją do wstrzymania postępowania, a pełnej odpowiedzi udzielić może tylko inwestor. Niezręczna sytuacja - oby nie trwała zbyt długo.

W dobrym towarzystwie

"Dupy" i "cycki" na liście zapytań kierujących do mojego bloga pną się w górę. Do Marcina Jagodzińskiego jeszcze mi trochę brakuje, ale mogę już powiedzieć, że pokazujemy się z tymi samymi dupami. Ile to daje do lansu? :)

I wychodzi na to, że wtedy chodziło mi tylko o klikalność.

Sojusz taktyczny na placu Defilad

Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.

Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).

I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?

Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.

Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.

Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.

Więcej na ten temat:


Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.