22 lutego 2009
14 lutego 2009
Nie będzie Niemiec gniótł nam płaszcz
04 lutego 2009
Plastikowe kwiaty
O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony
Wąchałem plastikowe kwiaty wczoraj
Tak bardzo lubię czuć się chory, czuć się chory
O jaka jesteś rozpieprzona
T.Love - "Potrzebuję wczoraj"
Wąchałem plastikowe kwiaty wczoraj
Tak bardzo lubię czuć się chory, czuć się chory
O jaka jesteś rozpieprzona
T.Love - "Potrzebuję wczoraj"
03 lutego 2009
Odważna decyzja konserwatora
Jak donosi jutrzejsze "Życie Warszawy", wojewódzki konserwator zabytków zrezygnował z wpisywania terenu zakładów Norblina do rejestru decyzji. To bardzo odważna decyzja.
Swoją opinię na temat perspektyw dla Norblina opisałem w sierpniu zeszłego roku. Linkuję do niej, bo bez kontekstu decyzja Barbary Jezierskiej może się wydać niepokojąca lub wręcz skandaliczna - w końcu Warszawa niejeden zabytek straciła właśnie dlatego, że konserwator ustępował deweloperom. Tym razem rzecz odbywa się jednak w znacznie bardziej przejrzystych okolicznościach, a nie za kulisami. Ale do pełnego spokoju i rzetelnej oceny tej decyzji brakuje nam - opinii publicznej i dziennikarzom - wiedzy o tym, jak wygląda projekt przygotowywany przez pracownię JEMS Architekci dla spółki ArtNorblin. Muszę przyznać, że wyglądam go z ciekawością i niepokojem równocześnie.
Jeśli projekt wykracza poza schematy, a konserwator dał się do niego przekonać - możemy mieć w Warszawie ciekawą realizację i przełom w myśleniu o zabytkach. Przełom, którego wyglądam, ale którego zarazem trochę się boję, bo wiem jak pod pretekstem łączenia starego z nowym łatwo przeforsować rozwiązania degenerujące autentyczną substancję. I takich przykładów w Warszawie nie brakuje.
Obawiam się, że Barbara Jezierska nie uniknie pytań o to, co przekonało ją do wstrzymania postępowania, a pełnej odpowiedzi udzielić może tylko inwestor. Niezręczna sytuacja - oby nie trwała zbyt długo.
Swoją opinię na temat perspektyw dla Norblina opisałem w sierpniu zeszłego roku. Linkuję do niej, bo bez kontekstu decyzja Barbary Jezierskiej może się wydać niepokojąca lub wręcz skandaliczna - w końcu Warszawa niejeden zabytek straciła właśnie dlatego, że konserwator ustępował deweloperom. Tym razem rzecz odbywa się jednak w znacznie bardziej przejrzystych okolicznościach, a nie za kulisami. Ale do pełnego spokoju i rzetelnej oceny tej decyzji brakuje nam - opinii publicznej i dziennikarzom - wiedzy o tym, jak wygląda projekt przygotowywany przez pracownię JEMS Architekci dla spółki ArtNorblin. Muszę przyznać, że wyglądam go z ciekawością i niepokojem równocześnie.
Jeśli projekt wykracza poza schematy, a konserwator dał się do niego przekonać - możemy mieć w Warszawie ciekawą realizację i przełom w myśleniu o zabytkach. Przełom, którego wyglądam, ale którego zarazem trochę się boję, bo wiem jak pod pretekstem łączenia starego z nowym łatwo przeforsować rozwiązania degenerujące autentyczną substancję. I takich przykładów w Warszawie nie brakuje.
Obawiam się, że Barbara Jezierska nie uniknie pytań o to, co przekonało ją do wstrzymania postępowania, a pełnej odpowiedzi udzielić może tylko inwestor. Niezręczna sytuacja - oby nie trwała zbyt długo.
W dobrym towarzystwie
"Dupy" i "cycki" na liście zapytań kierujących do mojego bloga pną się w górę. Do Marcina Jagodzińskiego jeszcze mi trochę brakuje, ale mogę już powiedzieć, że pokazujemy się z tymi samymi dupami. Ile to daje do lansu? :)
I wychodzi na to, że wtedy chodziło mi tylko o klikalność.
Sojusz taktyczny na placu Defilad
Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.
W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.
Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).
I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?
Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.
Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.
Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.
Więcej na ten temat:
W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.
Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).
I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?
Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.
Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.
Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.
Więcej na ten temat:
- MSN: Kompromis o krok bliżej [tvnwarszawa.pl]
- Kultura ofiarą Kryzysu [tvnwarszawa.pl]
- Plac Defilad na rozdrożu [Polska The Times]
- Miasto ratuje Muzeum Warszawskiej Pragi [Gazeta Stołeczna]
- Będzie teatr w MSN [Gazeta Stołeczna]
- Wyczarowali 30 milionów złotych? [hgw-wtach.pl]
Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.
02 lutego 2009
Wannabe Rocknrolla
Bardzo chciałbym napisać, że Guy Ritchie wraca do wielkiej formy, ale niestety "Rocknrolla" dowodzi najwyżej tego, że nie powinien się wiązać ze światem muzycznym nie tylko na gruncie osobistym.
"Porachunki", "Przekręt", a potem długo, długo nic z Madonną w tle - tak w skrócie i w dość zgodnej opinii fanów przebiegała kariera reżyserska Ritchiego. "Rockandrolla" miał (będę się upierał przy tej formie, a kto nie wierzy, że mam rację, niech sam zobaczy, jak w napisach fatalnie wypada każda inna) być powrotem do dawnej świetności. I z pozoru film spełnia wszystkie oczekiwania - jest zakręcony scenariusz z karykaturalnymi gangsterami, który składa się ze skrawków łączących się w finale, jest grupka poczciwych patałachów pakująca się w sam środek rozgrywek między grubymi rybami, jest szybki montaż, narracja z offu, świetna muzyka, cockney. Jest wreszcie to, czego potrzebuje prawdziwy rocknrolla - black label, prochy i dziewczyny. Tym razem w charakterze barwnego ozdobnika są Rosjanie, a konretnie dwaj niezniszczalni wterani wojenni oraz niejaki Uri Omovich, korumpujący londyńskich urzędników od nieruchomości nuworysz z wielkim jahtem na Tamizie, który buduje stadion piłkarski w centrum Londynu. Wembley daje się rozpoznać, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Stamford. Nawet z twarzy podobny do wiadomo kogo (śpiewaliśmy tu o nim piosenkę kilka notek wcześniej).
Nie ma za to Jasona Stathama i Vinniego Jonesa. Są nawet ich bohterowie, tyle że obsadzone przez innych aktorów. I choć zarówno Gerard Butler jak i Mark Strong dają radę, to ja cały czas mam wrażenie, że jem niedoprawioną zupę. Ritchie starał się za wszelką cenę uniknąć oskrażenia, że wobec kryzysu twróczego odcina kupony od ogranych hitów. Czegoś mu jednak zabrakło.
Ale poddawać się nie zamierza - zapowaida bowiem, że powróci w "The Real Rocknrolla", a w między czasie zrobi jeszcze własną adaptację "Sherlocka Holmesa", której wyczekuję z wielką nadzieją - może wyrwanie się z konwencji gangsterskiego teledysku wreszcie się uda. A może wcale nie zamierza z niej wychodzić?
"Porachunki", "Przekręt", a potem długo, długo nic z Madonną w tle - tak w skrócie i w dość zgodnej opinii fanów przebiegała kariera reżyserska Ritchiego. "Rockandrolla" miał (będę się upierał przy tej formie, a kto nie wierzy, że mam rację, niech sam zobaczy, jak w napisach fatalnie wypada każda inna) być powrotem do dawnej świetności. I z pozoru film spełnia wszystkie oczekiwania - jest zakręcony scenariusz z karykaturalnymi gangsterami, który składa się ze skrawków łączących się w finale, jest grupka poczciwych patałachów pakująca się w sam środek rozgrywek między grubymi rybami, jest szybki montaż, narracja z offu, świetna muzyka, cockney. Jest wreszcie to, czego potrzebuje prawdziwy rocknrolla - black label, prochy i dziewczyny. Tym razem w charakterze barwnego ozdobnika są Rosjanie, a konretnie dwaj niezniszczalni wterani wojenni oraz niejaki Uri Omovich, korumpujący londyńskich urzędników od nieruchomości nuworysz z wielkim jahtem na Tamizie, który buduje stadion piłkarski w centrum Londynu. Wembley daje się rozpoznać, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Stamford. Nawet z twarzy podobny do wiadomo kogo (śpiewaliśmy tu o nim piosenkę kilka notek wcześniej).
Nie ma za to Jasona Stathama i Vinniego Jonesa. Są nawet ich bohterowie, tyle że obsadzone przez innych aktorów. I choć zarówno Gerard Butler jak i Mark Strong dają radę, to ja cały czas mam wrażenie, że jem niedoprawioną zupę. Ritchie starał się za wszelką cenę uniknąć oskrażenia, że wobec kryzysu twróczego odcina kupony od ogranych hitów. Czegoś mu jednak zabrakło.
Ale poddawać się nie zamierza - zapowaida bowiem, że powróci w "The Real Rocknrolla", a w między czasie zrobi jeszcze własną adaptację "Sherlocka Holmesa", której wyczekuję z wielką nadzieją - może wyrwanie się z konwencji gangsterskiego teledysku wreszcie się uda. A może wcale nie zamierza z niej wychodzić?
Rocknrolla
reż. Guy Ritchie
Anglia, 2008
reż. Guy Ritchie
Anglia, 2008
31 stycznia 2009
Ile warte są deklaracje ratusza?
"Nie będzie wieżowców na Towarowej" - donosi piątkowa "Gazeta Stołeczna". Miasto zaakceptowało projekt miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Towarowa-Okopowa poważając tym samym szereg własnych decyzji i deklaracji.
Projekt planu obejmuje wąski pas miasta ciągnący się wzdłuż ulicy Towarowej i dalej Okopowej od ulicy Kasprzaka aż do Powązkowskiej. Szerokość tego pasa w rejonie, o którym chcę napisać, wyznaczają ulice Karolkowa i Wronia. Słowem zachodnia część poprzemysłowej Woli. To obszar oddalony od ścisłego centrum o dwie stacje planowanej w tym rejonie II linii metra. Obszar, o którym w toczącej się od lat debacie o perspektywach rozwoju Warszawy mówi się zwykle, że jest naturalną rezerwą dzisiejszego Śródmieścia.
Nie wynika z tego oczywiście jeszcze, że cały powinien zostać zabudowany wieżowcami. Przyjmuję argumenty twórców planu, architektów z miejskiego Biura Planowania Rozwoju Warszawy - wieżowce mają swoje wady i koszta urbanistyczne, a ich lokalizacja powinna byś sensownie rozplanowana. Niejednokrotnie, jeszcze na łamach "Dziennika" apelowałem o to komentując decyzje władz miasta. Taki wydźwięk miała też debata, którą zorganizowaliśmy - Radek Górecki, ówczesny szef dziennikowego dodatku "Nieruchomości" i ja - wspólnie z Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Na dzisiaj mamy złożonych kilkadziesiąt wniosków o warunki zabudowy. Są to głównie budynki wzdłuż ulicy Towarowej, która ma wszelkie predyspozycje, by mogły tam stanąć
wieżowce, które rzeczywiście będą przekraczały wysokość 160, 180 czy nawet 200 metrów – mówił wtedy wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Warto też przypomnieć, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz od początku kadencji przekonywała, że wieżowce są symbolem silnej i nowoczesnej gospodarki. Mówiła też, że miasto musi piąć się w górę.
Czy tak jest w istocie, to osobna sprawa - ważne, że miasto przez pierwsze dwa lata rządów jej ekipy na każdym kroku zachęcało deweloperów do projektowania wysoko i zapewniało, że nie będzie tych projektów ograniczać. Takie deklaracje padły mi.in. na międzynarodowych targach w Cannes. O tym, że Warszawa reklamowana była jako miejsce przyjazne inwestorom nie wspominając.
Co stało się z tymi planami? Co były warte te deklaracje? Wstępny ogląd planu (dostępnego np. na stronie warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich) dokonany przez Michała Wojtczuka z "Gazety Stołecznej" wskazuje, że w najgorszej bodaj sytuacji znalazła Irlandzka Grupa Deweloperska. Firma ta od kilku lat planowała budowę 26-piętrowego apartamentowca u zbiegu Grzybowskiej i Towarowej. Jako że teren nie był objęty planem, uzyskała na swój projekt decyzję o warunkach zabudowy, która z formalnego punktu widzenia jest równoważna z ustaleniami planu. W oparciu o tę decyzję przygotowała projekt (pracowała nad nim pracownia SOM, w Warszawie znana m.in. z projektu jednego z najpiękniejszych wieżowców - Rondo1). W tym samym czasie BPRW na zlecenie miasta pracowało nad planem obejmującym tę działkę. Jak gdyby nigdy nic podważono w nim ustalenia zapisane w warunkach zabudowy dla projektu, który jest niemal gotowy (nie mam aktualnej wiedzy, czy IGD złożyła już wniosek o pozwolenie na budowę, ale na pewno była blisko). Listę innych odrzuconych koncepcji można znaleźć na łamach "Stołka".
Ratusz podważył więc nie tylko własne deklaracje, ale też własne decyzje administracyjne. Ot tak, po prostu, posiłkując się argumentem autora planu, że miasto nie jest poduszką do wbijania 150-metrowych szpilek. Można się oczywiście spierać, czy dyrektor BPRW Jan Rutkiewicz ma rację mówiąc, że wieżowce niszczą miasto, ale czy z pomocą takiego argumentu można stawiać inwestora w tak absurdalnej sytuacji: zamiast 26 pięter zezwalać mu na 5? I czy można tak radykalnie zmieniać zdanie bez żadnej publicznej dyskusji? Czy projekt planu opiniowała rada urbanistyczna przy prezdencie miasta, powołana przecież właśnie przez Hannę Gronkiewicz-Waltz?
Co ciekawe, dosłownie po drugiej stronie ulicy względem inwestycji IGD jest działka - także objęta tym samym projektem planu - należąca do jednego z największych warszawskich deweloperów, belgijskiej firmy Ghelamco. To ta, na której do niedawna stały zakłady WZGraf. W tym miejscu stanąć miał m.in. wieżowiec Warsaw Spire, planowany na 220-metrów, a nieoficjalnie mówiło się, że deweloper chciałby zbudować tam jeszcze dwa wysokie budynki. I proszę bardzo: projekt planu w obszarze tej działki (teren 3.5.e) dopuszcza budowę trzech 180-metrowych szpilek. Łaska planistów i ratusza na pstrym koniu jeździ.
Ciekawostką zapisaną w planie jest jeszcze jedna dominanta - 100-metrowy wieżowiec na rogu Kasprzaka i Towarowej, na przedpolu biurowca banku BPH. O dwóch innych wysokościowcach wpisanych do planu wspomina "Gazeta Stołeczna" - to 140-metrowa wieża w północno-wschodnim narożniku skrzyżowania Towarowej z al. Solidarności oraz 150-metrowa w obrębie serka wolskiego. Z wartych odnotowania szczegółów: projektanci planu nie zapomnieli o linii tramwajowej do Muzeum Powstania Warszawskiego. Na przyokopowej przewidziano jeden tor.
Projekt planu jest już po tzw. wyłożeniu, a informacja, że miasto go przyjęło to także potwierdzenie, że droga do wszelkich odwołań jest już zamknięta, choć muszę przyznać, że bardzo mnie ciekawi, czy najbardziej poszkodowani właściciele działek nie będą jeszcze szukać sposobów odwołania się od tych decyzji. Nie jestem pewien, czy mogą szukać pomocy w sądzie - jeśli tak, to bardzo mnie ciekawi, ile jeszcze poczekamy na ten plan. Spore wiadro populizmu wyleje się pewnie na jego zapisy także przy okazji głosowania na sesji Rady Warszawy, która takie dokumenty przyjmuje jako ostatnia.
Wizualizacje:
apartamentowiec IGD - materiały inwestora
Warsaw Spire, Ghelamco - wiezowce.blox.pl
Artykuł opublikowany wcześniej w portalu tvnwarszawa.pl
apartamentowiec IGD - materiały inwestora
Warsaw Spire, Ghelamco - wiezowce.blox.pl
Artykuł opublikowany wcześniej w portalu tvnwarszawa.pl
24 stycznia 2009
Dialogi na cztery nogi
Nie wiem, czy zapis tego dialogu jest śmieszny:
- Co oglądasz?
- Co?
- To ja się pytam.
- Co?
- To ja się pytam co?
- Oglądam.
Udział był :)
22 stycznia 2009
Nowe tagi i widget TVN Warszawa
Dodałem dwa nowe tagi do swojej chmury: Plac Defilad i MSN. Częściowo się pokrywają, ale nie do końca, a oba tematy goszczą na blogu wyjątkowo często, więc mogą się przydać, gdyby ktoś chciał np. cofnąć się do starszych komentarzy na dany temat. Te ogólne stają się chyba coraz mniej użyteczne.
I jeszcze jedna nowość - w sidebarze, pojawiła się nowa zabawka - z pomocą profilu TVN Warszawa na blip.pl zrobiłem sobie firmowy widget. Gdyby ktoś miał ochotę wkleić taki na swoją stronę, to z przyjemnością udostępnię kod.
I jeszcze jedna nowość - w sidebarze, pojawiła się nowa zabawka - z pomocą profilu TVN Warszawa na blip.pl zrobiłem sobie firmowy widget. Gdyby ktoś miał ochotę wkleić taki na swoją stronę, to z przyjemnością udostępnię kod.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.