01 października 2008
30 września 2008
Rewitalizacja fortu Sokolnickiego
Po latach debat i mglistych zapowiedzi mamy wreszcie projekt centrum kultury w żoliborskim Forcie Sokolnickiego - dowiedział się TVN Warszawa. To pierwsza z licznych warszawskich fortyfikacji, która doczeka się kompleksowego remontu za publiczne pieniądze.
Projekt powstał na deskach kreślarskich pracowni Barysz Point Line z Tychów. Zakłada kompleksową rewitalizację obiektu, który na tle innych stołecznych fortów i tak trzyma się nieźle - jest ciągle użytkowany i wciąż nadaje się do remontu, a nie do rozbiórki. Inwestycja nie będzie jednak tania - rewitalizacja i przekrycie dziedzińca dachem pochłoną kwotę 18 milionów złotych. Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta czeka z ogłoszeniem przetargu na wykonanie inwestycji tylko na pozwolenie na budowę. Projekt zyskał właśnie aprobatę stołecznego konserwatora zabytków.
Fort Michała Sokolnickiego (pierwotnie Siergieja) powstał w połowie XIX w. i był elementem pierwszego pierścienia fortyfikacji wokół carskiej Cytadeli. W czasie Powstania Warszawskiego działał w nim szpital polowy, po wojnie zaś stał się wojskowym magazynem. Część pomieszczeń wynajmowano, ale całość powoli popadała w ruinę.
Położony w parku Żeromskiego, w samym sercu Żoliborza budynek zmieni się teraz w centrum kulturalne z prawdziwego zdarzenia. Spora w tym zasługa władz dzielnicy, które konsekwentnie walczyły o to, by miasto kupiło obiekt od Agencji Mienia Wojskowego, co nastąpiło w 2003 roku. Miejsce jest zresztą od lat związane z kulturą - działa tu m.in. fundacja prowadząca zajęcia plastyczne dla dzieci.
Co znajdzie się w forcie po remoncie? Wnętrze zachowa podział na 15 części. W jednej z nich wygospodarowane zostanie miejsce na węzeł sanitarny, a w kolejnych m.in. na niewielką salę koncertową i trochę większą - teatralną oraz kawiarnie, pracownie artystyczne i moduły, których funkcja będzie się zmieniać w zależności od potrzeb. Przy okazji wyremontowane - i przerobione na lokale użytkowe - zostaną dwie sąsiadujące z fortem prochownie.
Projekt zakłada przywrócenie świetności ceglanym murom bez ingerowania i wprowadzania nowej substancji. Jedyną wyraźną nowością będzie lekki dach nad okrągłym dziedzińcem, oparty na stalowej konstrukcji. Z dachu fortu nie zniknie warstwa ziemi. Po zewnętrznej stronie murów, od strony parku Żeromskiego, odsłonięta zostanie natomiast kaponiera znajdująca się na osi budynku. W prochowniach nowością będą jedynie przeszklenia otworów okiennych.
W sumie da to bez mała dwa tysiące metrów kwadratowych powierzchni, nie licząc dwóch stumetrowych prochowni - wszystko w klimatycznych, starych murach, kilkaset metrów od stacji metra Plac Wilsona. Powierzchnia restauracyjna, wystawiennicza i sale widowiskowe - słowem infrastruktura, na jaką Żoliborz czeka od wielu lat.
mwap / roody
Fort Michała Sokolnickiego (pierwotnie Siergieja) powstał w połowie XIX w. i był elementem pierwszego pierścienia fortyfikacji wokół carskiej Cytadeli. W czasie Powstania Warszawskiego działał w nim szpital polowy, po wojnie zaś stał się wojskowym magazynem. Część pomieszczeń wynajmowano, ale całość powoli popadała w ruinę.
Położony w parku Żeromskiego, w samym sercu Żoliborza budynek zmieni się teraz w centrum kulturalne z prawdziwego zdarzenia. Spora w tym zasługa władz dzielnicy, które konsekwentnie walczyły o to, by miasto kupiło obiekt od Agencji Mienia Wojskowego, co nastąpiło w 2003 roku. Miejsce jest zresztą od lat związane z kulturą - działa tu m.in. fundacja prowadząca zajęcia plastyczne dla dzieci.
Co znajdzie się w forcie po remoncie? Wnętrze zachowa podział na 15 części. W jednej z nich wygospodarowane zostanie miejsce na węzeł sanitarny, a w kolejnych m.in. na niewielką salę koncertową i trochę większą - teatralną oraz kawiarnie, pracownie artystyczne i moduły, których funkcja będzie się zmieniać w zależności od potrzeb. Przy okazji wyremontowane - i przerobione na lokale użytkowe - zostaną dwie sąsiadujące z fortem prochownie.
Projekt zakłada przywrócenie świetności ceglanym murom bez ingerowania i wprowadzania nowej substancji. Jedyną wyraźną nowością będzie lekki dach nad okrągłym dziedzińcem, oparty na stalowej konstrukcji. Z dachu fortu nie zniknie warstwa ziemi. Po zewnętrznej stronie murów, od strony parku Żeromskiego, odsłonięta zostanie natomiast kaponiera znajdująca się na osi budynku. W prochowniach nowością będą jedynie przeszklenia otworów okiennych.
W sumie da to bez mała dwa tysiące metrów kwadratowych powierzchni, nie licząc dwóch stumetrowych prochowni - wszystko w klimatycznych, starych murach, kilkaset metrów od stacji metra Plac Wilsona. Powierzchnia restauracyjna, wystawiennicza i sale widowiskowe - słowem infrastruktura, na jaką Żoliborz czeka od wielu lat.
-----{ edit 01.10.2008, 13:42 }-----
Poprawka: prace mają kosztować 16,5 miliona złotych, a zakończenie planowane jest w połowie 2010 roku.
mwap / roody
wizualizacje: Barysz Point Line / dzielnica Żoliborz,
artykuł powstał we współpracy ze stacją i portalem TVN Warszawa
artykuł powstał we współpracy ze stacją i portalem TVN Warszawa
29 września 2008
Obsesja
Ulica, przy której mieszkam - Karola Szymanowskiego - z dwóch składa się jezdni. Dzień w dzień - a raczej noc w noc - krąży tymi dwoma jezdniami w tę i w drugię stronę polewaczka. Obsesyjnie myje trzystumetrową ulicę, która wcale nie robi się od tego czystsza. Gdy tylko umyśliłem sobie zrobić jej zdjęcie, zniknęła na kilka tygodni (albo też mnie nie było w domu, wtedy gdy się pojawaiała). Zwykle jednak przejeżdża pod oknami kilka razy - w ciągu ostatniego tylko kwadransa zrobiła trzy kółka. Nie wiem czemu służy obsesyjne mycie mojej ulicy, ale jutro zamierzam przeprowadzić w tej sprawie dziennikarskie śledztwo ;) A narzędzie używane do tego procederu udało mi się w końcu zdjąć - zdjęcie słabe, bo aparat coś niedomaga.
28 września 2008
Co z tymi toaletami?
Wszyscy trzej stali czytelnicy bloga pamiętają być może zagadki z cyklu "co to za toaleta?". W nowej odsłonie konkurs się jakoś nie przyjął. Wczoraj zrobiłem zdjęcie, które początkowo miało być właśnie taką zagadką. Ale nie będzie.
Zdjęcie przedstawia toaletę, a mapka poniżej - jej dostojną, prestiżową lokalizację. Właściwie można by to było zostawić bez żadnego komentarza, ale nie wszyscy znają Warszawę, więc wyjaśnię. Budka na mapie to knajpa nazywana Ciechanem, z racji dostawcy serwowanego tam piwa. Taniego i plugawego, ale to akurat nie zarzut - budki tego typu, ulokowane najczęściej w okolicach dworców kolejowych lub w przemysłowych dzielnicach mają swój bezwzględny urok, choć akurat ja nie należę do jego wyznawców. Ale rozumiem, że to może kusić swoistym urokiem - zawitałem tam wczoraj i w sumie całkiem fajnie spędziłem trochę czasu.
I znów - nie chodzi o to, że taka budka się tu nie może ukryć. Nie chodzi nawet o to, że sławojka robiąca tam za kibel kontrastuje z nobliwą instytucją po drugiej stronie ulicy, którą oddając mocz można zobaczyć przez szpary między deskami - zawsze można to zamaskować utartym sloganem o mieście pełnym kontrastów. Nie mam wątpliwości, że pośród zagranicznych turystów znajdą się tacy, którym się to spodoba.
Więc o co chodzi? W dużym skrócie o to, co opisano niedawno w raporcie z badania toalet w miastach, które będą gospodarzami Euro 2012 - np. tu w ujęciu stołecznym. Publiczne toalety są w tym mieście problemem absolutnie nierozwiązywalnym odkąd pamiętam. Szcza się gdzie popadanie, w bramach, parkach, krzakach i windach, służby mundurowe karzą za to albo nie, zależnie od humoru, a standardy zaspokajania podstawowej konieczności fizjologicznej są u nas wciąż takie, jak na załączonym obrazku. Oczywiście, miejscy survivalowcy wiedzą, gdzie szukać, by zrobić to nieco lepszych warunkach - pomocne są tu wszelkie instytucje publiczne, w drugiej kolejności biurowce, a w trzeciej wspomniane w tekście knajpy. Gorzej, jak się trafi do takiej, jak Ciechan.
Ciechan rzeczywiście ukrył się tuż obok stacji kolejowej Powiśle. Ale poza tym pasuje tu jak pięść do oka - trzysta metrów od Nowego Światu, czterysta od modnej ulicy Foksal, na przeciwko Muzeum Narodowego - słowem w samym centrum miasta z aspiracjami do Euro(py) 2012 i europejskiej stolicy kultury 2016, dokładnie przed wejściem na most Poniatowskiego, który - a jakże - prowadzić ma kibiców wprost na trybuny Stadionu Narodowego. Dużo narodu w okolicy tej sławojki - Raczkowski wiedziałby, jak to skomentować.
I znów - nie chodzi o to, że taka budka się tu nie może ukryć. Nie chodzi nawet o to, że sławojka robiąca tam za kibel kontrastuje z nobliwą instytucją po drugiej stronie ulicy, którą oddając mocz można zobaczyć przez szpary między deskami - zawsze można to zamaskować utartym sloganem o mieście pełnym kontrastów. Nie mam wątpliwości, że pośród zagranicznych turystów znajdą się tacy, którym się to spodoba.
Więc o co chodzi? W dużym skrócie o to, co opisano niedawno w raporcie z badania toalet w miastach, które będą gospodarzami Euro 2012 - np. tu w ujęciu stołecznym. Publiczne toalety są w tym mieście problemem absolutnie nierozwiązywalnym odkąd pamiętam. Szcza się gdzie popadanie, w bramach, parkach, krzakach i windach, służby mundurowe karzą za to albo nie, zależnie od humoru, a standardy zaspokajania podstawowej konieczności fizjologicznej są u nas wciąż takie, jak na załączonym obrazku. Oczywiście, miejscy survivalowcy wiedzą, gdzie szukać, by zrobić to nieco lepszych warunkach - pomocne są tu wszelkie instytucje publiczne, w drugiej kolejności biurowce, a w trzeciej wspomniane w tekście knajpy. Gorzej, jak się trafi do takiej, jak Ciechan.
Sikać się odechciewa...
27 września 2008
Mały ptaszek nad MSN
Sprawa Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdominowała blogaska. Dzieje się tak dlatego, że ogniskują się w niej wszystkie problemy i patologie zarządzania tym miastem. Problemy wykraczające daleko poza decyzje administracyjne, finansowe czy nawet planistyczne.
Muzeum to jeden z tych tematów, który śledzę niemal od samego początku, a już na pewno od ogłoszenia wyników konkursu na projekt budynku. To moje poletko i to na nim właśnie zbieram swoje obserwacje dotyczące kierowania miastem. Dziś dołożyła się do nich kolejna - "Gazeta Stołeczna" opublikowała właśnie żenujący wywiad z wiceprezydentem Jackiem Wojciechowiczem.
Kompromitacja. Wywiad dowodzi, że miasto gardzi tym projektem i jego dyrekcją (o tym już pisałem - naprawdę nie są to jeszcze najgorsze komentarze pod adresem Joanny Mytkowskiej, jakie można usłyszeć w ratuszu). Właściwie nie powinno to jednak nikogo dziwić. Większości Polaków sztuka współczesna kojarzy się za pewne z genitaliami na krzyżach, obieraniem ziemniaków w galerii i meteorytem bezczeszczącym wizerunek papieża. Słowem ze skandalem i kontrowersją. Trudno się zresztą dziwić, skoro o sztuce współczesnej mówi się głośniej tylko w takim kontekście. W efekcie ludzie oceniają związane z nią środowisko jako niegroźnych wariatów i pozerów lub wręcz jako groźnych manipulatorów, oszustów, którzy chcą żyć za publiczne pieniądze. Pośrednio dowodził tego sondaż, w którym warszawiaków pytano, jakie inwestycje są najpotrzebniejsze - muzeum znalazło się na ostatnim miejscu.
Nawiasem mówiąc rzecznik ratusza, Tomek Andryszczyk powiedział wtedy odważne zdanie, które, cóż, brzmi dziś jak trafne podsumowanie całej sytuacji. - Podnoszenie poziomu infrastruktury kosztem np. muzeów byłoby wulgaryzacją zarządzania miastem - ocenił, co zresztą zostało mu wypomniane przez Michała Pretma na blogu HGW Watch.
Rządzący Warszawą politycy mają dwa problemy. Po pierwsze, nie wiedzą jak wytłumaczyć wyborcom, że wydają 300 milionów złotych na muzeum, gdzie będzie się pokazywać genitalia na krzyżach. Po drugie zaś sami nie rozumieją, po co budować takie muzeum. Dobrze punktuje to Dorota Jarecka w komentarzu na łamach "Stołka", choć ja powiem ostrzej: ratusz po prostu nie ma zaplecza intelektualnego, które byłoby w stanie zrozumieć rangę tego projektu. Miastem rządzą ludzie, którzy sprowadzają wszystko do kwitków, procedur, bilansu ekonomicznego, ale przede wszystkim politycznego. Zagadnienie modernizacji Warszawy i Polski, o którym wspomina dyrektor Mytkowska, przerasta ich horyzonty, dlatego bez większego problemu, bez poczucia żenady ulegają własnym wyobrażeniom o poziomie intelektualnym wyborców i nawet nie próbują wznieść się ponad.
Niestety, muzeum to inwestycja trudna do sprzedania. Centrum Nauki Kopernik broni się jako miejsce potencjalnych atrakcji, Muzeum Historii Żydów Polskich - pomijając inny ciężar gatunkowy - broni się pośrednio sukcesem Muzeum Powstania Warszawskiego. O inwestycjach infrastrukturalnych nie mówiąc - te, choć budzą spory o lokalizacje - są dość oczywiste. I na tym poziomie się zatrzymują warszawscy politycy. Modernizacja kończy się dla nich na poprawie infrastruktury.
Tymczasem Muzeum Sztuki Nowoczesnej to inwestycja, która bezpośrednio służyć będzie rzeczywiście stosunkowo nielicznej grupie ludzi, a szersze pożytki z jej działalności są trudno dostrzegalne. "Efekt Bilbao" się u nas nie powtórzy i to nie dlatego, że projekt Kereza nie jest tak szalony, jak pomysł Gehry’ego, lecz dlatego że tam za ciosem poszły właśnie lokalne władze. Zainwestowano w modernizację miasta, wyremontowano całe kwartały ulic, poprawiono jakość infrastruktury - muzeum stało się tylko pretekstem. W Warszawie tak się nie stanie, bo nie ma ku temu woli.
Ale to nie znaczy, że muzeum nie będzie miało wpływu na otoczenie. Nie chcę wulgaryzować idei, ale z czysto biznesowego punktu widzenia obecność takich ośrodków czyni Warszawę miejscem atrakcyjniejszym. Wielki biznes lubi sąsiedztwo takich instytucji, nawet jeśli jego przedstawiciele rzadko zapuszczają się do galerii. Widać to znakomicie w Bazylei, mieście które jest jednocześnie wielkim ośrodkiem przemysłu farmaceutycznego i zarazem jednym z najważniejszych ośrodków związanych z współczesną sztuką właśnie. Ale efekt odczuł nawet Londyn, który przecież nigdy na brak w tym względzie nie narzekał. A mimo to otwarcie Tate Modern miało korzystny wpływ na wizerunek tego miasta także i wśród tej grupy.
Nie sprowadzajmy jednak muzeum do rangi magnesu dla pieniędzy. Nasza część Europy jest dziś właściwie białą plamą na mapie, która obejmuje ważne ośrodki krytycznego myślenia o kulturze. Nie bierzemy udziału w debatach, które toczą się na świecie, właściwie nie ma w Polsce osób z autorytetem rozpoznawalnych w skali Europy. Zmarginalizowaliśmy się. A przecież nasze doświadczenie transformacji ustrojowej jest dla całego świata zjawiskiem niezwykle interesującym, domagającym się rzeczowego opisu, analizy. Owszem, takie analizy mogą powstawać na uniwersytetach, ale tu jakoś nie odnieśliśmy sukcesu. Politycznych think-tanków o światowym wpływie też nam się nie udało wytworzyć. Nic więc dziwnego, że świat zwraca się z pytaniem "jak wy to zrobiliście?" do artystów, którzy się przebijają do światowej czołówki. I właśnie wokół tego pytania koncentrować chce się muzeum. I znów - to nie jest tak, że z dnia na dzień Warszawa stanie się dzięki temu miastem o wpływie takim, jak Londyn. Ale stanie się miejscem, którego głos będzie lepiej słyszalny. To przekłada się na kapitał finansowy, polityczny, ludzki. Jako społeczeństwo zyskamy swój głos tam, gdzie dziś go po prostu nie mamy. A muzeum będzie punktem, do którego zwracać się będą szukając odpowiedzi intelektualiści z całej Europy. Intelektualnym odpowiednikiem punktu informacji turystycznej, których zresztą też w Warszawie nie mamy; miejscem, gdzie można zacząć rozumieć nasz kraj i naszą część Europy. Nie jej historię - jak w Muzeum Powstania - lecz jej teraźniejszość.
To są aspekty trudne do opisania, trudne do zrozumienia, a już na pewno nie dające się łatwo opisać po stronie zysków i przeliczyć na 300 milionów złotych wydanych na budowę muzeum.
Teza, że Lech Kaczyński rozumiał to wszystko, gdy inaugurował proces tworzenia muzeum przychodzi mi do głowy z dużym trudem - ale może właśnie dlatego, że jest człowiekiem dobrze znającym uczucie bycia niezrozumianym, sam rozumiał sens tworzenia instytucji, która pozwoli światu zrozumieć naszą pogmatwaną mentalność już nie w stricte historycznym kontekście? W każdym razie jeśli nawet decyzja wynikała tylko z chęci ugrania kapitału politycznego, to nie była tak kunktatorska, jak zachowanie ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Muzeum to jeden z tych tematów, który śledzę niemal od samego początku, a już na pewno od ogłoszenia wyników konkursu na projekt budynku. To moje poletko i to na nim właśnie zbieram swoje obserwacje dotyczące kierowania miastem. Dziś dołożyła się do nich kolejna - "Gazeta Stołeczna" opublikowała właśnie żenujący wywiad z wiceprezydentem Jackiem Wojciechowiczem.
Kompromitacja. Wywiad dowodzi, że miasto gardzi tym projektem i jego dyrekcją (o tym już pisałem - naprawdę nie są to jeszcze najgorsze komentarze pod adresem Joanny Mytkowskiej, jakie można usłyszeć w ratuszu). Właściwie nie powinno to jednak nikogo dziwić. Większości Polaków sztuka współczesna kojarzy się za pewne z genitaliami na krzyżach, obieraniem ziemniaków w galerii i meteorytem bezczeszczącym wizerunek papieża. Słowem ze skandalem i kontrowersją. Trudno się zresztą dziwić, skoro o sztuce współczesnej mówi się głośniej tylko w takim kontekście. W efekcie ludzie oceniają związane z nią środowisko jako niegroźnych wariatów i pozerów lub wręcz jako groźnych manipulatorów, oszustów, którzy chcą żyć za publiczne pieniądze. Pośrednio dowodził tego sondaż, w którym warszawiaków pytano, jakie inwestycje są najpotrzebniejsze - muzeum znalazło się na ostatnim miejscu.
Nawiasem mówiąc rzecznik ratusza, Tomek Andryszczyk powiedział wtedy odważne zdanie, które, cóż, brzmi dziś jak trafne podsumowanie całej sytuacji. - Podnoszenie poziomu infrastruktury kosztem np. muzeów byłoby wulgaryzacją zarządzania miastem - ocenił, co zresztą zostało mu wypomniane przez Michała Pretma na blogu HGW Watch.
Rządzący Warszawą politycy mają dwa problemy. Po pierwsze, nie wiedzą jak wytłumaczyć wyborcom, że wydają 300 milionów złotych na muzeum, gdzie będzie się pokazywać genitalia na krzyżach. Po drugie zaś sami nie rozumieją, po co budować takie muzeum. Dobrze punktuje to Dorota Jarecka w komentarzu na łamach "Stołka", choć ja powiem ostrzej: ratusz po prostu nie ma zaplecza intelektualnego, które byłoby w stanie zrozumieć rangę tego projektu. Miastem rządzą ludzie, którzy sprowadzają wszystko do kwitków, procedur, bilansu ekonomicznego, ale przede wszystkim politycznego. Zagadnienie modernizacji Warszawy i Polski, o którym wspomina dyrektor Mytkowska, przerasta ich horyzonty, dlatego bez większego problemu, bez poczucia żenady ulegają własnym wyobrażeniom o poziomie intelektualnym wyborców i nawet nie próbują wznieść się ponad.
Niestety, muzeum to inwestycja trudna do sprzedania. Centrum Nauki Kopernik broni się jako miejsce potencjalnych atrakcji, Muzeum Historii Żydów Polskich - pomijając inny ciężar gatunkowy - broni się pośrednio sukcesem Muzeum Powstania Warszawskiego. O inwestycjach infrastrukturalnych nie mówiąc - te, choć budzą spory o lokalizacje - są dość oczywiste. I na tym poziomie się zatrzymują warszawscy politycy. Modernizacja kończy się dla nich na poprawie infrastruktury.
Tymczasem Muzeum Sztuki Nowoczesnej to inwestycja, która bezpośrednio służyć będzie rzeczywiście stosunkowo nielicznej grupie ludzi, a szersze pożytki z jej działalności są trudno dostrzegalne. "Efekt Bilbao" się u nas nie powtórzy i to nie dlatego, że projekt Kereza nie jest tak szalony, jak pomysł Gehry’ego, lecz dlatego że tam za ciosem poszły właśnie lokalne władze. Zainwestowano w modernizację miasta, wyremontowano całe kwartały ulic, poprawiono jakość infrastruktury - muzeum stało się tylko pretekstem. W Warszawie tak się nie stanie, bo nie ma ku temu woli.
Ale to nie znaczy, że muzeum nie będzie miało wpływu na otoczenie. Nie chcę wulgaryzować idei, ale z czysto biznesowego punktu widzenia obecność takich ośrodków czyni Warszawę miejscem atrakcyjniejszym. Wielki biznes lubi sąsiedztwo takich instytucji, nawet jeśli jego przedstawiciele rzadko zapuszczają się do galerii. Widać to znakomicie w Bazylei, mieście które jest jednocześnie wielkim ośrodkiem przemysłu farmaceutycznego i zarazem jednym z najważniejszych ośrodków związanych z współczesną sztuką właśnie. Ale efekt odczuł nawet Londyn, który przecież nigdy na brak w tym względzie nie narzekał. A mimo to otwarcie Tate Modern miało korzystny wpływ na wizerunek tego miasta także i wśród tej grupy.
Nie sprowadzajmy jednak muzeum do rangi magnesu dla pieniędzy. Nasza część Europy jest dziś właściwie białą plamą na mapie, która obejmuje ważne ośrodki krytycznego myślenia o kulturze. Nie bierzemy udziału w debatach, które toczą się na świecie, właściwie nie ma w Polsce osób z autorytetem rozpoznawalnych w skali Europy. Zmarginalizowaliśmy się. A przecież nasze doświadczenie transformacji ustrojowej jest dla całego świata zjawiskiem niezwykle interesującym, domagającym się rzeczowego opisu, analizy. Owszem, takie analizy mogą powstawać na uniwersytetach, ale tu jakoś nie odnieśliśmy sukcesu. Politycznych think-tanków o światowym wpływie też nam się nie udało wytworzyć. Nic więc dziwnego, że świat zwraca się z pytaniem "jak wy to zrobiliście?" do artystów, którzy się przebijają do światowej czołówki. I właśnie wokół tego pytania koncentrować chce się muzeum. I znów - to nie jest tak, że z dnia na dzień Warszawa stanie się dzięki temu miastem o wpływie takim, jak Londyn. Ale stanie się miejscem, którego głos będzie lepiej słyszalny. To przekłada się na kapitał finansowy, polityczny, ludzki. Jako społeczeństwo zyskamy swój głos tam, gdzie dziś go po prostu nie mamy. A muzeum będzie punktem, do którego zwracać się będą szukając odpowiedzi intelektualiści z całej Europy. Intelektualnym odpowiednikiem punktu informacji turystycznej, których zresztą też w Warszawie nie mamy; miejscem, gdzie można zacząć rozumieć nasz kraj i naszą część Europy. Nie jej historię - jak w Muzeum Powstania - lecz jej teraźniejszość.
To są aspekty trudne do opisania, trudne do zrozumienia, a już na pewno nie dające się łatwo opisać po stronie zysków i przeliczyć na 300 milionów złotych wydanych na budowę muzeum.
Teza, że Lech Kaczyński rozumiał to wszystko, gdy inaugurował proces tworzenia muzeum przychodzi mi do głowy z dużym trudem - ale może właśnie dlatego, że jest człowiekiem dobrze znającym uczucie bycia niezrozumianym, sam rozumiał sens tworzenia instytucji, która pozwoli światu zrozumieć naszą pogmatwaną mentalność już nie w stricte historycznym kontekście? W każdym razie jeśli nawet decyzja wynikała tylko z chęci ugrania kapitału politycznego, to nie była tak kunktatorska, jak zachowanie ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
26 września 2008
List otwarty w sprawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej
Na stronie internetowej muzeum pojawił się właśnie list otwarty do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz i ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego w sprawie zawieszenia prac projektowych.
Można się pod nim podpisać.
Można się też dołączyć do grupy obrońców MSN na Facebooku.W dniu 25 września 2008 władze Warszawy poinformowały architekta Christiana Kereza o wstrzymaniu prac projektowych na czas nieokreślony.Projektowanie zostanie wznowione po osiągnięciu porozumienia pomiędzy władzami stolicy, Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego i dyrekcją Muzeum, odnośnie sposobu zagospodarowania otwartej przestrzeni publicznej w gmachu Muzeum.Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie jest zaniepokojone próbami zmiany przeznaczenia budynku, która może doprowadzić do utraty dotacji unijnej w wysokości 50 mln euro na realizację tej inwestycji.Z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, niezależnej organizacji skupiającej ludzi, którym bliska jest idea Muzeum, powstał list otwarty do władz stolicy i do ministra kultury.
Warszawa, 26 września 2008Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz
Prezydent Miasta Stołecznego WarszawyPan Bogdan Zdrojewski
Minister Kultury i Dziedzictwa NarodowegoSzanowni Państwo,
jesteśmy głęboko zaniepokojeni wstrzymaniem prac nad projektem Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Dwumilionowa metropolia, zabiegająca o tytuł Europejskiej Stolicy Kulturalnej w 2016 roku, nie może poniechać flagowej inwestycji w kulturę, w swój wizerunek i w prestiż, a także w potencjał intelektualny Polski.Od roku 1989 toczy się w Warszawie debata, co zrobić z nieszczęsnym placem Defilad. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie jest pierwszym rzeczywistym owocem tej debaty. Międzynarodowe jury wybrało jego projekt, przyznano na jego realizację 50 milionów euro ze środków europejskich, aktywnie działa też instytucja odpowiedzialna za kolekcję i program przyszłego muzeum.To ogromna wartość, której nie wolno zmarnować. Nie zgadzamy się, by urbanistyczny chaos i zwykły brud i nieporządek dalej trwały w centralnym miejscu stolicy Polski.Apelujemy, byście Państwo podjęli jak najszybciej roztropne decyzje, dobre dla polskiej kultury i dla Warszawy. Byście nie zaprzepaścili ogromnej szansy, jaką niesie budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Zgrabna łopata w miejsce koślawych grabi
Usłyszałem kiedyś w ratuszu, że całe to Muzeum Sztuki Nowoczesnej potrzebne jest garstce ludzi związanych z "pewną fundacją". Dla pozostałych miasto ma dobrą wiadomość - udało się zaprojektować krzyż.
Sukces ten to finał jednego z najbardziej anegdotycznych konkursów architektonicznych w Warszawie. Rozpisując go urzędnicy zastrzegli, że pomnik upamiętniający papieską mszę na pl. Piłsudskiego ma mieć formę krzyża. Może i słusznie - to przecież drugie podejście do tego tematu, a wyniki pierwszego konkursu były takie, że dyskretnie zamieciono je pod dywan. Ale mamy XXI wiek - sieć bezlitośnie pamięta, jak miała wyglądać "brama triumfalna". 11 patykowatych kolumn stylizowanych na jakieś niby antyczne niewiadomoco rozstawionych jakby po pijaku, bo nieregularnie - tak papieża chcieli upamiętnić Andrzej i Barbara Kaliszewscy wespół z Bohdanem Napieralskim.
Ale była wtedy jedna praca warta przypomnienia w pozytywnym świetle. II nagrodę dostała Grupa Projektowa STT (Włodzimierz Sidorczuk, Szymon Tarnowski, Marcin Tryc), która chciała pomnik ukryć pod ziemią. Zaproponowali budowę sali z przeszkleniami w suficie - powierzchni placu. W dzień światło miało wpadać do środka i dawać niecodzienny efekt świetlistych kolumn - w nocy miało spod ziemi bić w górę.
Za pierwszym razem były więc interesujące prace, ale wybrano grabie. W drugim konkursie ta praca już w ogóle nie miała szans. Ratusz z góry postawił bowiem na łopatę. A właściwie na łopatologię - ma być krzyż. No i jest krzyż. Wynik niezbyt zaskakujący, bo też inwencja była z definicji okiełznana. Podobno Dorota Nieznalska miała jakiś pomysł, ale ostatecznie chyba nie wystartowała ;) Jest więc pomnik taki, jak cała miłość do papieża - powierzchowny, nie wymagający wysiłku umysłowego, trochę kremówkowy. Taki, żeby miejski urzędnik się nie musiał z niego tłumaczyć ani szczególnie martwić o estetykę, która go przecież nie interesuje. Poza tym to tani, łatwy w realizacji pomnik, którym można będzie się potem pochwalić - "upamiętniliśmy papieża" - i brzmi dobrze, i dla - nomen omen - świętego spokoju nikt nie będzie tego sukcesu podkopywał, bo zaraz zyskałby miano antychrysta.
Na szczęście z tą estetyką nie jest źle. Krzyż nie stanie na obsadzonej już osi wyznaczanej przez pomnik Piłsudskiego i Grób Nieznanego Żołnierza, lecz trochę z boku. By nie wyglądał przypadkowo, architekci Marek Kuciński, Jerzy Mierzwiak i Natalia Wilczak postanowili przekrzywić optycznie całą oś. Pomysł z jasnym kolorem, który staje się dominujący wraz ze zbliżaniem się do pomnika to ciekawa zagrywka. Jak to wyjdzie w praktyce i czy przekoszenie placu nie będzie zbyt wyraziste? Jeśli materiały zostaną dobrze dobrane, efekt może być bardzo dobry, a architektom należy się słowo uznania za to, że w tak sformułowanym zadaniu konkursowym potrafili znaleźć miejsce na inwencję.
Sukces ten to finał jednego z najbardziej anegdotycznych konkursów architektonicznych w Warszawie. Rozpisując go urzędnicy zastrzegli, że pomnik upamiętniający papieską mszę na pl. Piłsudskiego ma mieć formę krzyża. Może i słusznie - to przecież drugie podejście do tego tematu, a wyniki pierwszego konkursu były takie, że dyskretnie zamieciono je pod dywan. Ale mamy XXI wiek - sieć bezlitośnie pamięta, jak miała wyglądać "brama triumfalna". 11 patykowatych kolumn stylizowanych na jakieś niby antyczne niewiadomoco rozstawionych jakby po pijaku, bo nieregularnie - tak papieża chcieli upamiętnić Andrzej i Barbara Kaliszewscy wespół z Bohdanem Napieralskim.
Ale była wtedy jedna praca warta przypomnienia w pozytywnym świetle. II nagrodę dostała Grupa Projektowa STT (Włodzimierz Sidorczuk, Szymon Tarnowski, Marcin Tryc), która chciała pomnik ukryć pod ziemią. Zaproponowali budowę sali z przeszkleniami w suficie - powierzchni placu. W dzień światło miało wpadać do środka i dawać niecodzienny efekt świetlistych kolumn - w nocy miało spod ziemi bić w górę.
Za pierwszym razem były więc interesujące prace, ale wybrano grabie. W drugim konkursie ta praca już w ogóle nie miała szans. Ratusz z góry postawił bowiem na łopatę. A właściwie na łopatologię - ma być krzyż. No i jest krzyż. Wynik niezbyt zaskakujący, bo też inwencja była z definicji okiełznana. Podobno Dorota Nieznalska miała jakiś pomysł, ale ostatecznie chyba nie wystartowała ;) Jest więc pomnik taki, jak cała miłość do papieża - powierzchowny, nie wymagający wysiłku umysłowego, trochę kremówkowy. Taki, żeby miejski urzędnik się nie musiał z niego tłumaczyć ani szczególnie martwić o estetykę, która go przecież nie interesuje. Poza tym to tani, łatwy w realizacji pomnik, którym można będzie się potem pochwalić - "upamiętniliśmy papieża" - i brzmi dobrze, i dla - nomen omen - świętego spokoju nikt nie będzie tego sukcesu podkopywał, bo zaraz zyskałby miano antychrysta.
Na szczęście z tą estetyką nie jest źle. Krzyż nie stanie na obsadzonej już osi wyznaczanej przez pomnik Piłsudskiego i Grób Nieznanego Żołnierza, lecz trochę z boku. By nie wyglądał przypadkowo, architekci Marek Kuciński, Jerzy Mierzwiak i Natalia Wilczak postanowili przekrzywić optycznie całą oś. Pomysł z jasnym kolorem, który staje się dominujący wraz ze zbliżaniem się do pomnika to ciekawa zagrywka. Jak to wyjdzie w praktyce i czy przekoszenie placu nie będzie zbyt wyraziste? Jeśli materiały zostaną dobrze dobrane, efekt może być bardzo dobry, a architektom należy się słowo uznania za to, że w tak sformułowanym zadaniu konkursowym potrafili znaleźć miejsce na inwencję.
Wizualizacje zwycięskiej pracy pochodzą ze strony Centrum Myśli Jana Pawła II,
a obrazki z pierwszego konkursu to wygooglane zdjęcia Alberta Zawady i Michała Mutora
z Gazety Stołecznej (Agencja Gazeta),
których przy okazji serdecznie pozdrawiam :)
a obrazki z pierwszego konkursu to wygooglane zdjęcia Alberta Zawady i Michała Mutora
z Gazety Stołecznej (Agencja Gazeta),
których przy okazji serdecznie pozdrawiam :)
Wpadki
Dwie wpadki z porannej prasówki: jedna redakcyjna i jedna urzędnicza. Obie związane z Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Redakcji "Polski" przytrafił się dziś fatalny zbieg okoliczności. Na swoich łamach gazeta opublikowała wywiad z Joanną Mytkowską, dyrektorką rzeczonego muzeum. Życie Warszawy i Gazeta Stołeczna też miały dziś materiały o tej instytucji, tyle że z jakże odmiennym przekazem: miasto zdecydowało się zawiesić prace nad projektem gmachu.
Zaangażowani w sprawę mogli się tego spodziewać - to finał sytuacji sprzed paru tygodni. Zarazem też finał dłuższego procesu, w którym od samego początku jedno było jasne: obecne władze Warszawy tego muzeum po prostu nie chciały. Gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz dowiedziała się - już po ogłoszeniu wyników konkursu na projekt - że to miasto ma zbudować muzeum, była mocno zdziwiona. Pamiętam też plotki, że rozważano zmianę koncepcji; ulokowanie muzeum w innym miejscu i sprzedaż działki, na której zostało zaplanowane (choć ten pomysł urodził się chyba poza ratuszem). Wreszcie pamiętam żmudne, trwające rok rozmowy z Christianem Kerezem, który w tym czasie zdążył dobrze poznać Warszawę. I Polskę.
Przypomina mi się teraz, że bodaj w dniu, w którym zrobiliśmy z nim wywiad dla "Dziennika" przebiegał przez Aleje Jerozolimskie na wysokości hotelu Polonia, gdzie mieszkał i dostał za to mandat. Zdziwił się, bo w Szwajcarii przechodzenie przez takie ulice w dowolnym miejscu jest chyba tolerowane. Tam w ogóle pieszy na ulicy to raczej świętość i nikogo nie dziwi, gdy wychodzi pod koła spomiędzy samochodów. Jeździ się wolno i uważa na ludzi. Tam się w ogóle uważa na ludzi znacznie bardziej, niż w Polsce, o czym Kerez też się już chyba zdołał przekonać. Wtedy ten mandat wydawał się śmieszną anegdotą - dziś wygląda bardziej na zapowiedź nieszczęść, które miały dopiero nadejść.
Miasto podeszło do budowy muzeum tak samo, jak do budowy drogi czy kupna nowego tramwaju. Technicznie, urzędniczo, konkretnie, proceduralnie. Wiara pani prezydent w procedury jest w ogóle jednym z fundamentów jej wyobrażeń o rządzeniu miastem. Co do zasady - słusznie. Niestety, stosowane z żelazną konsekwencją, jak każda nadregulacja, stają się hamulcem rozwoju. To widać - na mniejsza skalę - przy sprawie pl. Grzybowskiego i jego przyszłości. Gazety piszą o tym w ostatnich dniach znowu, bo właśnie został ogłoszony konkurs na koncepcję. Spontaniczy Dotleniacz Joanny Rajkowskiej, choć wywołał entuzjazm warszawiaków, nie powstał w ramach żadnej normalnej procedury i spotkał się z jawną wrogością urzędników - teraz plac, który przez lata wszyscy mieli gdzieś stał się dla nich oczkiem w głowie. To nie jest tylko spór o to, czy będzie tam fajnie i przyjaźnie, pomatycznie i bogojczyźnianie, czy też wszystko zostanie po staremu - to jest swoista wojna o przestrzeń; o to, kto ją kontroluje i ile tej kontroli jest skłonny oddać innym siłom. Warszawski ratusz nie oddajej jej łatwo, nawet jeśli ceną jest syf, malaria i blaszana hala w centrum miasta.
Architekt, który chciał projektować tak, jak zwykł pracować do tej pory też nie zmieścił się w procedurach. Z perspektywy ratusza wszystko jest okej, bo w zgodzie z przepisami. Nie chcę tu już pomstować, pisać o sakndalu, przypominać o staraniach o tytuł europejskiej stolicy kultury w 2016 roku. To nie ma sensu, bo na każdy argument odpowiedzią ratusza i tak będą procedury.
Przeraża mnie to, że o przyszłości tego projektu decydują ludzie, którzy nie tylko nie interesują się sztuką ani kulturą, lecz przede wszystkim wprost deklarują, że w ogóle nie interesuje ich estetyka tego, co zaprojektował Kerez. Ich interesują wyłącznie papiery - mówią to bez cienia zażenowania.
Wiele mówiło się o tym, jak projekt muzeum będzie korespondował z Pałacem Kultury. Wiele osób twierdziło, że betonowa kostka, którą zaproponował Kerez, zniknie w sąsiedztwie tego kolosa. Moim zdaniem byłoby inaczej, ale to nie ma już chyba żadnego znaczenia - beton muzeum uległ bowiem betonowi urzędniczemu. Z całą mocą obanżając przy tym, jak głęboko w głowach siedzi wciąż to, co symbolizuje PKiN. W warstwie symbolicznej cała ta sytuacja otwiera interesujące pole do reinterpretacji znaczenia tego budynku.
Kilka miesięcy temu Kerez zaprosił do Warszawy swoich studentów. Pokazał im perły architektoniczne. Miałem okazję oglądać przygotowany dla nich skrypt ze zdjęciami. Przekartkowałem ciesząc się, że znalazłem w nim nie tylko rzeczy znane powszechnie, ale też kilka perełek ukrytych, do których trzeba dotrzeć. Ktoś je pewnie Kerezowi pokazał, podpowiedział, ale wybór był raczej autorski - można było dostrzec, że to co podoba się architektowi koresponduje z jego projektami, choć oczywiście nie wprost. I naszła mnie wtedy taka przerażająca myśl, że o losie jego projektu zdecydują ludzie, którzy pewnie większej części tych budynków by nie poznali, nawet jeśli zdarzyło im się je kiedyś widzieć.
Pałacu Saskiego nie będzie na razie w ogóle, II linii metra nie będzie na czas, szpital południowy pozostaje tylko pustą deklaracją, most północny znów się opóźnił co najmniej do wiosny. Buduje się Centrum Nauki Kopernik i wszystko wskazuje na to, że budować będzie się stadion Legii (temat na osobną epopeję). Po stronie porażek przybył dziś kolejny punkt w postaci muzeum. Po stronie sukcesów może jeszcze dojść Muzeum Historii Żydów Polskich. W połowie kadencji taki jest bilans sztandarowych inwestycji urzędników, którzy mieli pchnąć miasto do przodu po latach rządów ekipy Kaczyńskiego.
Niezbyt imponujący.
24 września 2008
Z archiwum X
W zakamarkach telefonu odkryłem zaginiony dowód na to, że Kubuś Puchatek został zamordowany, poddany obróbce i zmieniony w mielonkę!
23 września 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.