Będę brał cię / gdzie / w smarcie!
Nie jest to na pewno pojazd dla facetów z kompleksami. Trzeba się przyzwyczaić do uśmieszków, zdziwień, czasem pogardy, innym razem ironicznego zainteresowania. Szczególnie, jak się mieszka na Prażce. Choć wcale nie jest ich mało na warszawskich ulicach, wciąż budzą zdziwienie. Ale jest też druga strona medalu - samochody naszych chłopców są w kolorach pastelowych... Od razu jednak trzeba sprostować - do tego, co w tytule ten samochód się absolutnie nie nadaje.
Zalety takiego pojazdu są oczywiste - o miejsce parkingowe jest mu trochę (ale wbrew pozorom tylko trochę) łatwiej, pali niewiele, coś tak szklankę na tydzień (ale drogie te szklanki teraz, oj drogie), dość dobrze startuje spod świateł i to na automacie, a jak trzeba, to i wyprzedzić coś czasem da radę. I to nie tylko rower. Ba, wczoraj stołeczna drogówka zrobiła mi nawet zdjęcie - kolega wróci z wakacji i dostanie pocztówkę ;) Od skutera odróżnia się głównie tym, że przejeżdżający obok autobus nie ochlapie kierowcy - a że fala wody może go zmyć z drogi... Da się nim nawet do domu dowieźć niewielkie zakupy, miejsce na nogi jest i póki się nie patrzy do tytułu, można nawet powiedzieć, że jest przestronny.
Ale nie oszukujmy się - jego wielkość zmusza do asertywności. Wsadzić do niego starego grzejnika przez tylną szybą nawet nie próbowałem. Szybko też okazało się, że nawet jak Nas jest dwoje, to przydałoby się móc czasem zabrać w trójkę czy czwórkę. Z bratem, mamą, wujkiem, ciotką czy parą znajomych - bywa za mały. Jako drugi samochód do pracy na co dzień jest jednak idealny.
Ale sobie takiego nie kupię.
A dlaczemu?
Żarty żartami, ale po kilu latach przerwy odwykłem i ciągle zapominam czy zamknąłem drzwi, okna, raz chyba nawet przejechałem jeden odcinek bez świateł. A przecież nie muszę się użerać z ubezpieczeniem i innymi formalnościami, które normalnie są w pakiecie z samochodem.
Do tego dochodzi totalny sajgon na warszawskich ulicach. Jeżdżąc komunikacją miejską człowiek tego nie zauważa, tymczasem w ciągu kilku lat zdziczenie obyczajów posunęło się dość znacznie. Mówiąc najkrócej jeżdżą jak pojebani i to bez względu na płeć czy wiek. Wyprzedzanie, trąbienie, rozpędzanie się do setki na wąskich ulicach - jest naprawdę nieciekawie, co mówię z pozycji człowieka, który generalnie lubi jeździć samochodem po mieście i nie czuje się na drodze zewsząd osaczony. Zazwyczaj.
No i warszawskie korki, choć podobno wciąż daleko im do standardów europejskich, to jednak imponują rozmachem. Wiem, trafiłem na okres kumulacji remontów, i pierwszych deszczowych dni tej jesieni, ale mimo wszystko - 40 minut od pl. Konstytucji do Królewskiej?! Gdy ostatnio się woziłem to było nie do pomyślenia. A do tego ludzie robią wszystko, żeby sobie nie pomagać - nie wpuszczają się, wjeżdżają na zatkane skrzyżowanie, które od razu blokuje się we wszystkich kierunkach na trzy kolejne zmiany świateł. Koszmar. Nawet w weekendy jest słabo, co kilka lat temu było w ogóle nie do pomyślenia.
I wszystko to po to, by do pracy jechać raptem o 10 minut krócej, niż autobusem! A są i inne wady. Na przykład czytanie. Mam na to czas właściwie tylko w komunikacji, a ostatnio zmusiłem się do porzucenia gazet na rzecz książek. Nakupowałem sam, coś mi ktoś pożyczył i wszystko to czeka, aż kolega wróci, samochód odbierze, a ja znów zakosztuję uroków komunikacji zbiorowej. Podobnie z muzką - słucham tylko w drodze do i z pracy, a testowany egzemplarz nie miał nic poza radiem. Jedyny plus to poranny WF. A właściwie "Poranny WF" - Figurskiego i Wojewódzkiego audycja w Esce Rocks. No ale to można mieć i bez stresów związanych z samochodem. A zresztą dwa tygodnie wygłupów w ich wykonaniu na jakiś czas mi wystarczą.
Samochód podziałał na mnie mobilizująco. Postanowiłem skorzystać, załatwić to i owo, jakieś zaległości nadrobić. Efekt? Miałem w kalendarzu więcej spraw na każdy dzień, spieszyłem się jeszcze bardziej niż wcześniej, w dodatku samochodem się spieszyłem, więc i ryzyko większe, i stres też. A i tak połowy spraw nie załatwiałem, bo jak już je sobie tak szczelnie poupychałem w kalendarzu, to potem każdy kwadrans obsuwy do wieczora się mścił i komplikował. A obsuwa być musi - już to na szukanie miejsca parkingowego, już na szukanie drobnych na parkomat.
Zobaczyłem też zjawisko obce mi zupełnie. W niedzielę postanowiłem skorzystać z okazji i podjechać do sklepu na obrzeżach miasta. Do tej pory jeździłem tam pociągiem, zwykle wyszarpując na to czas w tygodniu i bardzo ceniłem sobie tamtejsze pustki. Szczęka mi więc z lekka opadła, gdy okazało się, że w weekend nie można znaleźć wolnego miejsca na pustym zwykle parkingu. Weekendowe zakupy - zjawisko, w którym nie brałem dotąd czynnego udziału - w pełnej krasie. I wystarczą cztery kółka, by człowiek od razu wpadł w ten nieznany sobie rytm wielkiego miasta.
Przez kilka lat zupełnie odwykłem od samochodu i po takim sprawdzianie właściwie nie żałuję. Choć po Warszawie nie jest łatwo poruszać się na piechotę, to komunikacja miejska w sumie daje radę - w każdym razie samochód nie daje tu jakiejś niesamowitej przewagi, za to pod pewnym względami mnie męczy. Nie wykluczam, że zmienię zdanie, jak się okaże, że do pracy muszę przyjeżdżać baaardzo wczesnym rankiem lub że wychodzę z niej póóóźnym wieczorem.
Planowałem kupić skuter, ale to jednak nie jest pojazd na każdą porę roku i pogodę, a do tego ponoć od nowego roku nawet na te najmniejsze trzeba będzie mieć motocyklowe prawo jazdy, co z lekka komplikuje sprawę. Nie wykluczam więc, że po tych kilku dniach myśl o kupnie samochodu będzie powracać.
choć będę tęsknił.