01 lipca 2007

Bestie Boys na Sołdku czyli veni, vidi, zmokli...

... i relacjonować nie mają siły (ani za bardzo czego). Powiem tylko, że dzięki pogodzie Sołdek stał się największą - i najbardziej udaną - atrakcją kilkudziesięciogodzinnej wycieczki do Trójmiasta. Jako jedyny nie zawiódł - w przeciwieństwie do pogody (po stokroć), muzyków (w każdym razie tych nielicznych, których, do których udało nam się dopłynąć, pogody, drogowców oraz pogody.

Symbolem festiwalu stało się obuwie z niebieskich worków na śmieci i taśmy:

Last but not least zawiodła pogoda. I BB, którzy zagrali słabo. A może to my byliśmy już tak zmarznięci i mieliśmy tak dość, że nie bardzo mieliśmy siłę słuchać? Nie zastanawialiśmy się nad tym odkopując samochód z błota po kolana...

PS: Czy wspominałem już, że padało?

30 czerwca 2007

Bohater na miarę epoki web 2.0

Jest godzina 3 nad ranem, a ja jutro o tej porze mam zamiar wychodzić z Openera, więc wiele na ten temat nie napiszę. Niemniej chciałem wspomnieć, że historia tego kolesia jawi mi się jako pretekst do dywagacji o tym, jak strasznie sztucznym, rozdmuchanym i przyziemnym zjawiskiem może być cała ta webdwazerowa bańka, która od jakiegoś czasu pęcznieje na naszych oczach... Ma hasło w Wikipedii, jest od paru dni swoistą ikoną premiery nowego produktu spod znaku jabłuszka, a tak naprawdę to zwykły cwaniak.

Może po powrocie rozwinę tę myśl. A może nie :P

PS: Nocujemy na Sołdku - słabo? :)

28 czerwca 2007

LEGO

Jestem tak zmiażdżony, że nie mam pomysłu na bardziej oryginalny tytuł. Gazeta.pl we współpracy z blogiem Klocki ogłosiła dziś konkurs, ale mniejsza o to - dzięki temu odkryłem rzeczonego bloga i wszystko to, co się za nim kryje.

A kryje się ogromne zjawisko AFOL-i (od Adult Fan Of Lego). Kto się klockami nigdy nie bawił, nie zrozumie. A kto, tak jak ja, budował z nich godzinami i dziś zerka czasem tęsknym wzrokiem na stojące na szafie pudło, którego nie pozwolił wyrzucić czy oddać młodszym krewnym, i ciągle obiecuje sobie, że kiedyś je zdejmie i zbuduje wielki statek kosmiczny, temu wystarczy kilka obrazków, które pozwolę sobie przekopiować z klocki.blox.pl:

Girlsy i giwery:

Scenki rodzajowe:

Coś dla fanów „Lost” (pod linkiem kilka innych zdjęć z tej serii) też się znajdzie (o innych filmach nie mówiąc):

I dla miłośników kolei, także rodzimej:

Oraz szybkich fur:
i niebezpiecznych zabawek:

Przepraszam, że nie podpisuję autorów tych prac - wrzucam po prostu kilka zdjęć, by pokazać różnorodność skal, pomysłów i poziomów abstrakcji. Kto złapie klimat, obejrzy dokładnie na blogu Klocki. Znajdzie tam też informacje, gdzie możne kupić stare zestawy i dowie się nawet, że AFOL-e mają swoją gazetę. Zachęcam, bo to naprawdę niewielka próbka możliwości klocków Lego.

Nie wierzycie? To obejrzyjcie automat do napojów w całości zbudowany z klocków lub film pokazujący możliwości karabinu maszynowego:

27 czerwca 2007

Idzie nowe...

... a stare odchodzi. Trwa rozbiórka pierwszej eleganckiej (na owe czasy) galerii handlowej w stolicy, która i tak wyglądałaby dziś jak ubogi kuzyn Złotych Tarasów. Na jej miejscu stanie za to wielki brat - szklany żagiel Daniela Libeskinda. Albo i nie stanie, bo ciasno tam strasznie i nie bez pewnej racji mieszkańcy okolicy są przerażeni tą wizją. Wystarczy połazić między tymi biurowcami, hotelami i blokami z czasów PRL, by się o tym przekonać. Choć wieżowce robią wrażenie, jest tam klaustrofobicznie.

Latem zeszłego roku szedłem pod tymi wykuszami i żałowałem, że nie mam aparatu, bo fajnie się w nich odbijało miasto i słońce. Teraz miałem, ale nie było słońca, a i z budynku zostało sporo mniej. No i podejść się już nie da. Ale geometryczne odbicia wciąż mi się podobają.

26 czerwca 2007

Spamer szlachcicem?

Sir Norman Foster napisał do mnie maila. Przysłał fragment z Anakreonta i jakiegoś gifka. Ale Google uznało, że Foster spamuje:


;)

21 czerwca 2007

Nowe blogi na horyzoncie

Krążąc po sieci trafiłem na kilka nowych blogów, które na razie dodałem do RSS-Tickera, a jak się przyjmą, to pewnie trafią i tu, do zakładek (choć w praktyce to jednak ticker jest ważniejszy, bo przeca nie stąd wchodzę na swoje ulubione blogi). Niniejsza prezentacja rozpoczyna okres próbny.

Na blogu Andrzeja Andrysiaka, zastępcy redaktora naczelnego Życia Warszawy, trafiłem na wielce zachęcającą do śledzenia bloga analizę sytuacji politycznej z perspektywy obojętniejącego wykształciucha. Bardzo celne.

Nim podam adres drugiego bloga, dwa słowa o tym, jak na niego trafiłem. Wszystko przez Janusza A. Majcherka, który opublikował w weekendowej GW artykuł o homoseksualistach. Początkowo nawet nie wydawał mi się taki głupi, ale miażdżąca krytyka Orlińskiego przekonała mnie dużo bardziej. A osobiście u Majcherka najbardziej zirytował mnie ten fragment:
Oczywiście, w systemie liberalno-demokratycznym każdy ma prawo publicznie (także w formie manifestacji ulicznych) domagać się zmiany różnych obowiązujących regulacji - np. obniżenia granicy wieku, poniżej której czynności seksualne uważane są za pedofilskie, albo zmiany klasyfikacji stopni pokrewieństwa, stanowiących podstawę do uznania stosunków seksualnych za kazirodcze. Ale to nie znaczy, że można publicznie uprawiać lub propagować seks z czternastolatkami lub własną siostrą. Podobnie, podczas manifestacji na rzecz legalizacji marihuany nie wolno jej palić. Można się domagać ochrony czy formalizacji prawnej związków homoseksualnych, ale to nie powód, aby się z nimi obnosić publicznie.
Gazeta Wyborcza, 16.06.2007

Nie sądzę, by była to świadoma manipulacja - podejrzewam raczej, że autor sam nie zauważył, iż w jednym zdaniu zestawia zachowania karalne z czymś co jest legalne, ale nieakceptowane. I niejako sam podkopuje swój tekst. Ale mniejsza o Majcherka. W komentarzach pod krytyką WO są dwa linki - genialne zestawienie.

Otóż "Rzeczpospolita" odkryła ostatnio, jak cynicznie manipulują nami od dwóch dekad środowiska gejowskie (link pewno niebawem wygaśnie, więc radzę się spieszyć)! Czytając to nie mogłem się oprzeć jednej konstatacji - bardziej od cynizmu gejów sprzed dwudziestu lat przeraża mnie świadomość, że tak samo wygląda dziś scenariusz większości kampanii marketingowych jogurtów i past do zębów. O czym zgrabnie pisał Frédéric Beigbeder w książce, którą swego czasu zjebałem ;)

Najlepsze - i tu przechodzimy do sedna sprawy, czy do odkrytego właśnie bloga - są jednak wyniki bloggerskiego śledztwa Barta, który po paru minutach googlowania wykazał, jak głupio wtopiła Rzepa.

Nie ma jednak tego złego, bym nie poznał bloga Barta, gdyby nie owa wtopa, więc generalnie dzień blogowania zaliczam do udanych i na sam koniec polecam uwadze taga "referral fun" u tegoż Barta. Niech żyją widgety - bez nich blokowanie było nudne, jak na blog.pl.

---------------------------------{ edit }---------------------------------

Zapomniałem o jeszcze jednym blogu, z którym się oswajam. Ale właśnie RSS podesłał nową, jakże mądrą notkę.

17 czerwca 2007

Cmentarze

65 kilometrów obfitujących w drobne wydarzenia wczoraj zrobiliśmy. Pierwszy raz na tym rowerze przeleciałem przez kierownicę na ten przykład. Brat z kolei... zasnął za kierownicą ze zmęczenia i zaliczył glebę pod domem :)

Trafiliśmy na dwa cmentarze. Jeden pod Zaborowem. Widać go ze szlaku, jakieś 200 metrów w bok, w lesie stoi kilkadziesiąt krzyży. Pochowano tu kilkunastu ułanów, którzy zginęli w 1939 roku i zabitych przez gestapo mieszkańców okolicy.


Do Zaborowa dotarliśmy niebieskim szlakiem, który na pewnym odcinku jest po prostu wąską ścieżką przez bagna, pełną dziur, zwalonych drzew i błota. Polecam z całą mocą, choć to kawał drogi.

Mieliśmy też powód, by zajrzeć na cmentarz Północny. Zawsze, gdy tam jestem, w tej stosunkowo nowej części, gdzie nie ma wysokich drzew, zadziwia mnie, jak tam jest kolorowo. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, które dobrze by to oddawało, nie było słońca. Ale ilość kolorowych kwiatów poraża. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tam... jest wesoło.

13 czerwca 2007

O Muzeum Sztuki Nowoczesnej raz jeszcze

W najnowszym, czerwcowym numerze magazynu „Architektura & Biznes” pojawił się interesujący artykuł Sylwii Ratajczyk „Kerez kontra reszta świata”, na temat sporu o projekt gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Całość można przeczytać na Forum Polskich Wieżowców. Jako dziennikarz, który pisał o aferze wokół projektu Christiana Kereza czuję się wywołany do tablicy.

Na początek dwa słowa o tym, jak cała sprawa wyglądała z mojej perspektywy. Z wieczoru 18 lutego najlepiej zapamiętałem dziwny szum, który dało się słyszeć w przestronnym lobby biurowca Focus, gdy tylko na ekranie pokazała się wizualizacja zwycięskiego projektu. Nic więc dziwnego, że już w pierwszym tekście dałem wyraz temu, jakie były reakcje – zawodowi i zdziwieniu. Przyznam, że i mnie w pierwszej chwili wydawało się, że wybrany projekt jest znacznie poniżej oczekiwań.

Z tym większym zainteresowaniem słuchałem opinii członków jury i rady programowej: Michała Borowskiego, Andy Rottneberg i Adama Szymczyka. Wszyscy oni zgodnie bronili werdyktu tłumacząc, że wygrał projekt spokojny, stonowany, oddający pole samej sztuce, a nie starający się wyjść przed nią swą wybujałą formą. W ich ocenie były to atuty.

Gdy napisaliśmy, że projekt nie wzbudził entuzjazmu – usłyszeliśmy, że to my, dziennikarze, podważamy sens konkursu. Kilka dni później stało się już jasne, że wokół pracy Kereza będzie wielki spór. I wtedy większość z nas pytała tych samych ludzi – którzy nagle stali się przeciwnikami projektu – dlaczego podpisali protokół konkursowy i nie zgłosili votum separatum? Nie chcieli skandalu – tak się tłumaczyli. I zaraz potem rozpoczęli publiczną nagonkę na własny werdykt. Nagonkę wzmocnioną wynikami badań, które w trakcie samej prezentacji wzbudziły wśród nas spore wątpliwości co do ich rzetelności metodologicznej (a które to wątpliwości, jako socjolog z wykształcenia, jestem skłonny podtrzymać).

Pytaliśmy więc wielokrotnie, co takiego jest w tym projekcie, że nie spełnia on warunków konkursu? Staraliśmy się dociec, jakie są możliwości wybrnięcia z patowej sytuacji. Paradoksalnie odpowiedział na to pytanie sam Kerez. To on stwierdził, że nie jest niczym dziwnym sytuacja, w której zwycięska praca w toku dalszych negocjacji odpada i zostaje zastąpiona pracą drugą, trzecią lub wyróżnioną, wybraną z wolnej ręki. On zresztą zachował w całym sporze najwięcej klasy i spokoju – głos podniósł tylko raz (a był moment, że rozmawiałem z nim niemal codziennie, relacjonując co dzieje się w Warszawie). Stało się to wtedy, gdy rada programowa muzeum zaproponowała mu spotkanie w Zurychu, na którym miał zostać omówione „warunki kapitulacji”.

Kerez czekał, aż ktoś z dyrekcji muzeum powie mu, o co chodzi. Tymczasem ówczesny dyrektor Tadeusz Zielniewicz zamiast rozmawiać i tłumaczyć swoje obawy, zaczął publicznie nakłaniać władze miasta i rząd do rezygnacji z tego projektu. To wtedy nasz – dziennikarzy – stosunek do sprawy zaczął się zmieniać na przychylny Kerezowi. Ani jemu, ani nam nikt nie chciał tak rzeczowo, jak w zeskanowany tu artykule wyłożyć, co jest nie tak w projekcie. Nikt nie próbował dać klarownej odpowiedzi na to, czy jest pole do negocjacji.

Być może go nie ma, być może projekt nie daje się do tego, by zrealizować w nim muzeum według założonego programu. Nawet jeśli tak jest, to członkowie jury podpisując protokół wzięli na siebie zobowiązanie do wyjaśnienia tego w kulturalny sposób. Tego zabrakło – zamiast tego Kereza wplątano w polskie piekiełko, które my, dziennikarze (a pozwalam sobie pisać także w imieniu kolegów, bo z toczonych wtedy rozmów wiem, że odczucia mieliśmy podobne) obserwowaliśmy z mieszaniną wstydu i zażenowania.

Potem nastąpiła blokada informacyjna – zamilkły komórki, zespół muzeum zaczął się rozsypywać, a minister Ujazdowski uciszył Tadeusza Zielniewicza i też kazał nam czekać na decyzje. Mam wrażenie, że odchodzący z rady muzeum ludzie potraktowali dziennikarzy jako przeciwników i nie chcieli już tłumaczyć, czemu nie zgadzają się z (własnym!) werdyktem.

Teraz dowiadujemy się, że ponosimy lwią część odpowiedzialności za zamieszanie. Cóż, przyznam szczerze, że się nie poczuwam. Byłem na kilku dyskusjach o projekcie, dwóch publicznych spotkaniach z Kerezem, robiłem z nim wywiad, byłem na konferencji odchodzącego dyrektora, dzwoniłem do członków rady – żaden z przeciwników projektu nie chciał o tym rzeczowo rozmawiać, unikali mnie. Bardziej rozmowni byli Kerez i jego zwolennicy, nic więc dziwnego że druga strona ma dziś poczucie, że spór nie był relacjonowany obiektywnie. Ale to oni sami do tego doprowadzili – nic nie stało na przeszkodzie, by o całym zamieszaniu opowiedzieć równie rzeczowo już w pierwszym dniu po uroczystości w Focusie. Wystarczyło tylko od razu zasygnalizować, że jest jakiś problem, a nie czekać, aż sami go wyczujemy i ocenimy na podstawie tego, co już wiemy.

Tyle o zarzutach do dziennikarzy.

Ale te żale są już dziś nieaktualne i nieistotne. Muzeum ma nowego szefa, panią Joannę Mytkowską, która nie krytykowała projektu Kereza, ale też nie kryje, że trzeba w nim wiele zmienić. Na szczęście nie wyklucza też możliwości, by zmienić program funkcjonalny muzeum, tak by pogodzić jedno z drugim. Chce zacząć od rozmowy z Kerezem, ale też spotkać się z wszystkimi, którzy jego projekt skrytykowali.

Można nadal dyskutować o tym, czy projekt ma szansę stać się symbolem Warszawy i o tym, czy opinia wyrażona przez warszawiaków w sondażu powinna być brana pod uwagę przy takiej decyzji.

Można wreszcie dojść do wniosku, że projekt Kereza nie da się dostosować do potrzeb i zrezygnować z niego w spokojnej, rzeczowej dyskusji z autorem na korzyść jednej z wyróżnionych prac (tym bardziej, że miasto przymierza się do zmiany planu miejscowego dla placu Defilad i da się poluźnić kryteria wyboru).

Sam Kerez – co nie powinno być odbierane jako nonszalancja, tylko jako świadomość, czym są konkursy i jak złożony procesem jest wybór ostatecznego projektu – deklaruje przecież, że na zwycięstwo nie liczył i dziwi się, że jego luźna interpretacja oczekiwań zamawiającego projekt została wybrana. Ale to nie jego wina.

Wszystko to jednak nie przekreśli faktu, że już i tak mamy na koncie skandal i – tu zgadzam się z autorem w pełni – kolejny raz konkurs architektoniczny w Polsce okazał się porażką. Wszystkie zawarte w tekście opinie na ten temat podzielam, zresztą z ogromnym smutkiem. Niepokoją mnie zarzuty pani Monkiewicz, bo jeśli są prawdziwe (a niestety wydają się prawdopodobne), skandal jest tym większy.

Szkoda, że nie udało się z tego wyjść z twarzą, choć bez wątpienia byłoby to łatwiejsze, gdyby nie nieczytelna, niezrozumiała reakcja osób, którym projekt od początku nie pasował, a które dopiero teraz mówią o tym w tak rzeczowy sposób.

12 czerwca 2007

How sweet

Subtelnie i dosadnie zarazem.Nikt nie powie, że stołeczni kibice nie są kreatywni ;)

02 czerwca 2007

Zmiany i nowości

Blogger uruchomił właśnie nową funkcję, która pozwala łatwo zastąpić nieusuwalne (w każdym razie nie bez dłubania w kodzie) dotąd obrazki z layoutu czymś własnym. To zainspirowało mnie do wprowadzenia kilku jeszcze zmian - powiększyłem czcionkę, a tu i ówdzie zmieniłem kolory. Uporządkowałem i zaktualizowałem linki, dodając nową kategorię oglądam z linkami do foto- i obrazko- nie_tylko_blogów oraz parę innych adresów:
  • blog Wojciecha Orlińskiego z GW, chyba jedyny który ma kolorystykę bardziej uciążliwą od mojego ;)
  • mundialowo czyli kolejny blog o piłce,
w dziale fun m.in.:
a w dziale media w sieci:
  • bardzo pomysłowy blog kolegi z ŻW.
Nad kolorystyką jeszcze się zastanawiam. Ta wyszła spontanicznie i nawiązywała do klasyki. Jak wpadnie mi w oko jakiś fajny obrazek, to może znów wyżyję się artystycznie. Ogranicza mnie jednak słaba znajomość programów graficznych.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.