Dajcie żyć Starówce!
Urzędnicza obsesja nakazująca zamknąć w przepisach i procedurach każdy aspekt rzeczywistości osiągnęła na Starym Mieście formę tak kuriozalną, że trudno nawet z niej kpić. Apeluję o opamiętanie!
Stare Miasto nocą ;) |
Stare Miasto to ewenement na skalę światową. Gdy zagraniczni turyści słyszą jego historię, patrzą na Warszawę z podziwem. - Odbudowaliście serce swojego miasta, choć zrównano Wam je ziemią. To imponujące - mówią często i każą się natychmiast prowadzić na miasto stare tylko z nazwy.
Ale na miejscu okazuje się, że stare jest także duchem. Niemłodzi już mieszkańcy odbudowanych kilkadziesiąt lat temu domów skutecznie paraliżują wszelkie próby jego ożywienia. Kilka lat temu wymogli na radzie miasta przyjęcie zakazu organizowania głośnych imprez i koncertów na Rynku i placu Zamkowym.
Zaprzeczenie naturalnej funkcji miejskiego rynku nie wystarczyło - mieszkańców postanowili przelicytować urzędnicy. I sprokurowali kolejne kuriozum - regulamin Starego Miasta, który co do centymetra określa dozwoloną wysokość podestu, a także kształty i kolory mebli.
W mieście, które nie umie sobie poradzić z wszechobecnymi reklamami można to jeszcze zrozumieć, ale dlaczego zabraniać wystawiania lodówek z lodami w knajpianych ogródkach i regulować wysokość kwiatów? Przy okazji nie mogę nie zapytać, czemu na Stare Miasto nie wolno wjeżdżać rowerami?
A na tym nie koniec - pod pretekstem remontu staromiejskich ulic urzędnicy próbują właśnie przegonić z okolic Barbakanu malarzy, którzy od kilku dekad sprzedają tam swoje obrazy. Czy im się udaje? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie umiem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na Starym Mieście. Tam po prostu nie ma po co chodzić - to czarna dziura na mapie Warszawy. Stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka postanowiła najwyraźniej zadbać, by w tym tunelu przypadkiem nie pojawiło się żadne nieregulaminowe światełko.
Tłumaczy, że chodzi o to, by staromiejskie zabytki oświetlone były zgodnie z zamierzeniami projektantów iluminacji, bo tylko to stworzy odpowiedni klimat. Tylko po co, skoro nikt nie będzie tego oglądał, a mieszkańcy i tak szybko wymogą, by o 22 gasić wszystkie światła.
Co dalej? Zakaz wstępu bez krawata? Obowiązkowy smoking? A może przepustki dla mieszkańców i tygodniowe winiety dla turystów z zagranicy? Osobiście czekam, aż mieszkańcy Starówki zażądają uzupełnienia luk w miejskich murach i stworzą największe grodzone osiedle na świecie. Brnąc dalej w ten absurd, stworzymy być może kuriozum, które stanie się znaną w świecie atrakcją i pomoże w naszych staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Na razie mamy martwe Stare Miasto - coś, co w wyścigu o ten tytuł powinno dyskwalifikować na starcie. Apeluję więc do pani konserwator i pani prezydent o przerwanie tego szaleństwa. Pozwólcie żyć Staremu Miastu - nie dobijajcie go kolejnymi absurdalnymi regulacjami. Zajmijcie się lepiej udostępnieniem miejskich lokali artystom i restauratorom. Zróbcie coś, by warszawiacy i turyści mieli tu po co przychodzić.
Ale na miejscu okazuje się, że stare jest także duchem. Niemłodzi już mieszkańcy odbudowanych kilkadziesiąt lat temu domów skutecznie paraliżują wszelkie próby jego ożywienia. Kilka lat temu wymogli na radzie miasta przyjęcie zakazu organizowania głośnych imprez i koncertów na Rynku i placu Zamkowym.
Zaprzeczenie naturalnej funkcji miejskiego rynku nie wystarczyło - mieszkańców postanowili przelicytować urzędnicy. I sprokurowali kolejne kuriozum - regulamin Starego Miasta, który co do centymetra określa dozwoloną wysokość podestu, a także kształty i kolory mebli.
W mieście, które nie umie sobie poradzić z wszechobecnymi reklamami można to jeszcze zrozumieć, ale dlaczego zabraniać wystawiania lodówek z lodami w knajpianych ogródkach i regulować wysokość kwiatów? Przy okazji nie mogę nie zapytać, czemu na Stare Miasto nie wolno wjeżdżać rowerami?
A na tym nie koniec - pod pretekstem remontu staromiejskich ulic urzędnicy próbują właśnie przegonić z okolic Barbakanu malarzy, którzy od kilku dekad sprzedają tam swoje obrazy. Czy im się udaje? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie umiem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na Starym Mieście. Tam po prostu nie ma po co chodzić - to czarna dziura na mapie Warszawy. Stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka postanowiła najwyraźniej zadbać, by w tym tunelu przypadkiem nie pojawiło się żadne nieregulaminowe światełko.
Tłumaczy, że chodzi o to, by staromiejskie zabytki oświetlone były zgodnie z zamierzeniami projektantów iluminacji, bo tylko to stworzy odpowiedni klimat. Tylko po co, skoro nikt nie będzie tego oglądał, a mieszkańcy i tak szybko wymogą, by o 22 gasić wszystkie światła.
Co dalej? Zakaz wstępu bez krawata? Obowiązkowy smoking? A może przepustki dla mieszkańców i tygodniowe winiety dla turystów z zagranicy? Osobiście czekam, aż mieszkańcy Starówki zażądają uzupełnienia luk w miejskich murach i stworzą największe grodzone osiedle na świecie. Brnąc dalej w ten absurd, stworzymy być może kuriozum, które stanie się znaną w świecie atrakcją i pomoże w naszych staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Na razie mamy martwe Stare Miasto - coś, co w wyścigu o ten tytuł powinno dyskwalifikować na starcie. Apeluję więc do pani konserwator i pani prezydent o przerwanie tego szaleństwa. Pozwólcie żyć Staremu Miastu - nie dobijajcie go kolejnymi absurdalnymi regulacjami. Zajmijcie się lepiej udostępnieniem miejskich lokali artystom i restauratorom. Zróbcie coś, by warszawiacy i turyści mieli tu po co przychodzić.
Przypadkiem natrafiłem na ten post i zastanawiałem się z którego jest roku, bo ta sytuacja od lat tylko się pogarsza i na stare miasto nikt nie chce chodzić. Ja osobiście wybieram starówkę, gdy na pewno po jednym piwie chcę wrócić do domu i nie zarwać nocy - o 12 przecież zamykają!
OdpowiedzUsuńTaki stan rzeczy napawa mnie jednak dumą - oto na równi z jedną z najważniejszych stolic świata mamy nasze Forbidden City!