Problemy source:Dziennik
Na przecięciu nowych i tradycyjnych mediów dochodzi czasem do zgrzytów. Środowa notka o tym, że archiwum zdjęć magazynu "Life" trafiło do internetu i zostało zindeksowane przez Google odbiła się echem, którego nie przewidziałem. Skutki są niestety głównie uboczne.
Na moje "odkrycie" powołuje się dziś dodatek warszawski "Dziennika", a od wczoraj także portal dziennik.pl. Każde na swój sposób. Portal informuje, że wśród opublikowanych w sieci zdjęć można też znaleźć spory zbiór nad wyraz ciekawych zdjęć z okupowanej Warszawy. Wśród nich są i te najbardziej zaskakujące - kolorowe zdjęcia Hugo Jaegera wykonane w Warszawie w październiku 1939 roku. Papierowe wydanie "Dziennika" ogłasza natomiast sensację i twierdzi, że zdjęcia te nie były wcześniej znane w Polsce. Tezę tę - co kompletnie mnie zaskakuje - popiera swoim autorytetem Zygmunt Walkowski, varsavianista specjalizujący się właśnie w fotografii z czasów okupacji.
Tymczasem jest to wierutna bzdura. Zdjęcia są znane co najmniej od kilku lat - o ile nie myli mnie pamięć, pierwszy pokazał je tygodnik "Przekrój". Pobieżny risercz w internecie dowodzi zaś, że znaczna część z nich krąży w sieci od dawna i jest co jakiś czas linkowana na forach poświęconych Warszawie. Znalezisko, które przypisał mi "Dziennik" nie jest więc żadną sensacją - jest nią natomiast to, że magazyn "Life" zdecydował się opublikować swoje archiwum w sieci, w wysokiej rozdzielczości i w porozumieniu z Google, co pozwala przeszukiwać je w niezwykle prosty sposób.
Tyle, że to też nie jest moje odkrycie - w swojej notce zaznaczyłem zresztą, że wiadomość ta błyskawicznie obiegła internet. Jako pierwszy w Polsce napisał o tym bodaj Grzegorz Marczak na stronie AntyWeb. To on zasugerował zresztą, by do wyszukiwarki wpisać zapytanie "poland source:life", które ja zamieniłem tylko na "warsaw source:life". Ot i cała moja zasługa. Zdecydowanie zbyt mała, by informować o niej na jedynce portalu i pierwszej stronie papierowej gazety, choć oczywiście trudno mieć za złe taką promocję.
Cała sprawa ma jeszcze drugie, zawodowo-osobiste dno. Stali czytelnicy bloga pewnie o tym wiedzą - ci, którzy trafili tu dzięki tej promocji na pewno nie. Otóż do sierpnia tego roku byłem... dziennikarzem działu warszawskiego "Dziennika". A autor tej publikacji to mój kolega, który, niestety, zaliczył przy tej okazji zawodową wpadkę - powołał się na źródło, którego nie zweryfikował. Smutna prawda jest bowiem taka, że redakcja "Dziennika" w ogóle nie próbowała się ze mną wczoraj skontaktować. Gdyby to zrobiła, nie popełniła by w papierowym wydaniu takiego błędu (mam wrażenie, że w portalu nad tekstem pracował ktoś, kto po prostu znał te zdjęcia i błąd wyłapał). A wystarczyło tylko wykręcić numer telefonu, który koledzy - miałem cichą nadzieję - wciąż wszyscy mają w komórkach.
Zwykła koleżeńska przyzwoitość nakazywała dać znać, że taki tekst powstaje, a zawodowa - wspomnieć na łamach o tym, że "znany warszawski bloger" był do niedawna "naszym współpracownikiem". Tym bardziej, że publikacja "Dziennika" stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji względem obecnego pracodawcy, czyli redakcji informacyjnej kanału telewizyjnego i strony internetowej TVN Warszawa (uprzedzając pytania: nie wiem, kiedy ruszamy). To, że nie ma nas jeszcze w eterze nie oznacza przecież, że taki sensacyjny temat by nas nie zainteresował. Tymczasem moi koledzy i przełożeni dowiedzą się o "moim odkryciu" z dzisiejszego "Dziennika". Kłopotliwe tym bardziej, że mam dziś wolny dzień i nie będzie mnie na miejscu, by od razu odkręcić całe zamieszanie i wyjaśnić, że nie ma żadnej sensacji.
Innym ubocznym skutkiem publikacji "Dziennika" jest to, że z poprzedniej notki usunąłem kolorowe zdjęcie wojsk niemieckich na Krakowskim Przedmieściu. Obawiam się, że link na głównej stronie portalu może skierować w moje skromne progi przedstawiciela agencji fotograficznej, która dysponuje prawami do zdjęć magazynu "Life" w Polsce. Z moich informacji wynika, że jest to agencja Flash Press Media reprezentuje archiwalną część Getty Images, w tym Time&Life Pictures, którą przy okazji przepraszam za spowodowane zamieszanie. Chciałem tylko pochwalić genialny pomysł Google i "Life", który pozwala na długie godziny utonąć w historycznych zdjęciach nie tylko Warszawy, czy Polski, ale też z wielu innych miejsc na świecie. Mimo wszystko - serdecznie polecam.
Na moje "odkrycie" powołuje się dziś dodatek warszawski "Dziennika", a od wczoraj także portal dziennik.pl. Każde na swój sposób. Portal informuje, że wśród opublikowanych w sieci zdjęć można też znaleźć spory zbiór nad wyraz ciekawych zdjęć z okupowanej Warszawy. Wśród nich są i te najbardziej zaskakujące - kolorowe zdjęcia Hugo Jaegera wykonane w Warszawie w październiku 1939 roku. Papierowe wydanie "Dziennika" ogłasza natomiast sensację i twierdzi, że zdjęcia te nie były wcześniej znane w Polsce. Tezę tę - co kompletnie mnie zaskakuje - popiera swoim autorytetem Zygmunt Walkowski, varsavianista specjalizujący się właśnie w fotografii z czasów okupacji.
Tymczasem jest to wierutna bzdura. Zdjęcia są znane co najmniej od kilku lat - o ile nie myli mnie pamięć, pierwszy pokazał je tygodnik "Przekrój". Pobieżny risercz w internecie dowodzi zaś, że znaczna część z nich krąży w sieci od dawna i jest co jakiś czas linkowana na forach poświęconych Warszawie. Znalezisko, które przypisał mi "Dziennik" nie jest więc żadną sensacją - jest nią natomiast to, że magazyn "Life" zdecydował się opublikować swoje archiwum w sieci, w wysokiej rozdzielczości i w porozumieniu z Google, co pozwala przeszukiwać je w niezwykle prosty sposób.
Tyle, że to też nie jest moje odkrycie - w swojej notce zaznaczyłem zresztą, że wiadomość ta błyskawicznie obiegła internet. Jako pierwszy w Polsce napisał o tym bodaj Grzegorz Marczak na stronie AntyWeb. To on zasugerował zresztą, by do wyszukiwarki wpisać zapytanie "poland source:life", które ja zamieniłem tylko na "warsaw source:life". Ot i cała moja zasługa. Zdecydowanie zbyt mała, by informować o niej na jedynce portalu i pierwszej stronie papierowej gazety, choć oczywiście trudno mieć za złe taką promocję.
Cała sprawa ma jeszcze drugie, zawodowo-osobiste dno. Stali czytelnicy bloga pewnie o tym wiedzą - ci, którzy trafili tu dzięki tej promocji na pewno nie. Otóż do sierpnia tego roku byłem... dziennikarzem działu warszawskiego "Dziennika". A autor tej publikacji to mój kolega, który, niestety, zaliczył przy tej okazji zawodową wpadkę - powołał się na źródło, którego nie zweryfikował. Smutna prawda jest bowiem taka, że redakcja "Dziennika" w ogóle nie próbowała się ze mną wczoraj skontaktować. Gdyby to zrobiła, nie popełniła by w papierowym wydaniu takiego błędu (mam wrażenie, że w portalu nad tekstem pracował ktoś, kto po prostu znał te zdjęcia i błąd wyłapał). A wystarczyło tylko wykręcić numer telefonu, który koledzy - miałem cichą nadzieję - wciąż wszyscy mają w komórkach.
Zwykła koleżeńska przyzwoitość nakazywała dać znać, że taki tekst powstaje, a zawodowa - wspomnieć na łamach o tym, że "znany warszawski bloger" był do niedawna "naszym współpracownikiem". Tym bardziej, że publikacja "Dziennika" stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji względem obecnego pracodawcy, czyli redakcji informacyjnej kanału telewizyjnego i strony internetowej TVN Warszawa (uprzedzając pytania: nie wiem, kiedy ruszamy). To, że nie ma nas jeszcze w eterze nie oznacza przecież, że taki sensacyjny temat by nas nie zainteresował. Tymczasem moi koledzy i przełożeni dowiedzą się o "moim odkryciu" z dzisiejszego "Dziennika". Kłopotliwe tym bardziej, że mam dziś wolny dzień i nie będzie mnie na miejscu, by od razu odkręcić całe zamieszanie i wyjaśnić, że nie ma żadnej sensacji.
Innym ubocznym skutkiem publikacji "Dziennika" jest to, że z poprzedniej notki usunąłem kolorowe zdjęcie wojsk niemieckich na Krakowskim Przedmieściu. Obawiam się, że link na głównej stronie portalu może skierować w moje skromne progi przedstawiciela agencji fotograficznej, która dysponuje prawami do zdjęć magazynu "Life" w Polsce. Z moich informacji wynika, że jest to agencja Flash Press Media reprezentuje archiwalną część Getty Images, w tym Time&Life Pictures, którą przy okazji przepraszam za spowodowane zamieszanie. Chciałem tylko pochwalić genialny pomysł Google i "Life", który pozwala na długie godziny utonąć w historycznych zdjęciach nie tylko Warszawy, czy Polski, ale też z wielu innych miejsc na świecie. Mimo wszystko - serdecznie polecam.
A swoją drogą nie sądziłem, że kiedyś jeszcze wrócę na jedynkę "Dziennika".
Ha. Widzisz pan. Znanyś pan jest. To się cieszyć trza, bo odwiedzalność wzrośnie zapewne.
OdpowiedzUsuńNie mniej, wtopa redakcji trochę niskich lotów, zwłaszcza ,że -jak napisałeś- wystarczyło zadzwonić.
no niezle. wrzucilam na swoja zupe
OdpowiedzUsuń"znany warszawski bloger roody102"
OdpowiedzUsuńSzacuneczek! ; )
Niezłe zamieszanie. Mała uwaga : czytając dzisiejszy papierowy Dzinnik nie odniosłem wrażenia, że pan Walkowski popiera tezę, że rzeczone fotografie nie są w Polsce znane. Jego cytowana przez Dziennik wypowiedź odnosi się do tego, kto zrobił zdjęcia, a nie do tego, czy są one unikatowe. A że ta wypowiedź jest tak a nie inaczej wkomponowana w tekst to już kwestia radosnej twórczości dziennikarsko-redakcyjnej.
OdpowiedzUsuńNo no, widzisz z tym linkowaniem do źródła to czasem różnie bywa....
OdpowiedzUsuńAle Cię podlansowali ;)
Karol, nie panikuj. Nie mogli napisać, że byłeś współpracownikiem Dziennika, bo wyglądałoby to jak nachalna autopromocja. Zrobili ci dobrze, dając adres twojej strony. A co do twojego obecnego pracodawcy: Nie wiesz, kiedy startujecie? To ci powiem: TVN Warszawa startuje 5 grudnia.
OdpowiedzUsuńO, akurat w imprezę GTWb :)
OdpowiedzUsuńanoniomowi sa zawsze najlepiej poinformowani
OdpowiedzUsuńRoody jest jeszcze ciekawiej :-) do tematu wróciła poniekąd dziś Polska The Times, nie omieszkając dokopać konkurencji (nie nazwanej oczywiście z imienia ), że robi sensację z czegoś, o czym interesujący się tematem wiedzą od czasu jakiegoś i wiedzą kto zrobił zdjęcia itp... itd...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że wiedza o tych zdjęciach idzie w świat, bo naprawdę warto je obejrzeć.
OdpowiedzUsuń