02 sierpnia 2007

Klata na 63. rocznicę

Jan Klata pokazał dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego widowisko pod wieloznacznym tytułem "Tryumf Woli". Zapowiedzi (m.in tu i tu) były szumne - z Hali B, gdzie odbyła się premiera, publiczność wychodziła jednak przeważnie zawiedziona. Paradoksalnie może to oznaczać, że reżyser - nie wiem czy w sposób zamierzony - trafił w sedno.

Cała sprawa owiana była od początku aurą tajemnicy. Muzeum nie spieszyło się z informacją o tym, że Klata pracuje nad niewielkim spektaklem na 63. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. W dodatku pokazów będzie jeszcze tylko trzy, wejściówki rozeszły się momentalnie i nawet dobre kontakty przy Grzybowskiej 79 na nic się tu nie zdadzą. Słowem - oczekiwania był ogromne.

Atmosfera dzisiejszego wieczora, poprzedzonego przecież uroczystościami rocznicowymi, tylko te oczekiwania podgrzała. Na długo przed północą na dziedzińcu muzeum zaczął zbierać się tłumek szczęśliwców z wejściówkami w ręku. Wpuszczać do środka zaczęto ich tuż przed północą. W sali, na niezwykle małej przestrzeni zaaranżowano nawet nie scenę, lecz niewielki podest. Na nim usadzono w trupich pozach stażystów przebranych w ciężkie płaszcze, niemieckie hełmy i ryngrafy. Za i nad nimi rozpostarto zaś ekrany, na które z projektorów puszczono nieruchome obrazy. Gdy publiczność się usadziła najpierw kazano się zwinąć ekipie telewizyjnej, a potem wielokrotnie proszono o schowanie aparatów fotograficznych i podkreślano, że zdjęć robić nie wolno. Biedni fotografowie, gdy wrócą do redakcji...

W takiej atmosferze publiczność - czuło się to - oczekiwała czegoś wielkiego. Tymczasem przedstawienie sprowadziło się do tego, że z boku, w niewielkim okienku aktor Piotr Grabowski w niemieckim mundurze czytał fragmenty niemieckich listów z frontu do rodzin, obficie przyprawionych wierszami Goethego. Wcześniej jednak obrazy na ekranach ożyły (nałożono tam na siebie zdjęcia z parafrazowanego "Tryumfu woli" Leni Riefenstahl, sielankowe obrazki z III Rzeszy i widoki płonącej Warszawy), z głośników popłynęła ostra muzyka, a ze zwłok niemieckich żołnierzy - krew. I to był jedyny poruszający moment spektaklu.

Poza tym na dwóch innych ekranach wyświetlono twarz kata Woli, Heinricha Reinefartha, który mówił mniej więcej to, co Klata zapowiadał, że powie. Nic więcej właściwie się nie zdarzyło, poza kilkoma zmianami oświetlenia, w tym tej najbardziej konfudującej, końcowej, po której nastąpiły pojedyncze klapnięcia dłońmi, długa cisza podszyta pytaniem "czy to wszystko?" i wreszcie niemrawe oklaski. Dopiero komunikat "proszę szybko opuścić Halę B, bo aktorzy chcieliby rozprostować kości" dał klarowną odpowiedź; to już koniec.

A więc zawód? Niekoniecznie. Albo raczej - tak, zawód, ale nie porażka. W pierwszej kuluarowej - czy raczej dziedzińcowej - opinii powiedziałem, że Klata nie powiedział o Powstaniu widzianym oczami Niemców nic nowego, nic, czego sam nie umiałbym wyczytać z ich relacji, które na piśmie są nawet bardziej porażające. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że być może w tym tkwi prawdziwość płynącego ze sceny komunikatu. O okrucieństwie ówczesnych Niemców, o "geniuszu destrukcji" i fascynacji pięknem dokonanego własnymi rękoma zła nie da się chyba po prostu powiedzieć niczego, co oddałoby je w jakiś nowy sposób. Nie w dzisiejszym, zbrutalizowanym świecie krwawych gier komputerowych i filmów ociekających krwią. Nie ma środków wyrazu - przynajmniej wizualnych - które mogłyby unaocznić bardziej, niż codzienne wiadomości fakt, że człowiek potrafi być potworem.

Klata nie podołał więc wyzwaniu, by powiedzieć o okrucieństwie Niemców coś nowego, ale to nie znaczy, że przegrał całą sprawę - samo podjęcie tej próby jest jakimś rodzajem odpowiedzi na pytanie o zło, które wydarzyło się ponad 60 lat temu.

Tak czy owak cieszyć się trzeba, że jest zapotrzebowanie na takie poszukiwania i to zarówno ze strony twórców, publiczności, jak i instytucji, które stwarzają pole do podejmowania takich prób.

------------------------{ edit: 03.08.07, 00:58 }------------------------

Zdjęcia są u Julii.


PS: Na koniec drobne wyjaśnienie. Kilka osób pytało mnie , czy już na stałe zająłem się nieruchomościami i dlatego nie ma mnie na rocznicowych uroczystościach. Gdyby ktoś trafił tu w poszukiwaniu odpowiedzi, to dementuję - nieruchomościami, owszem, trochę się zajmowałem, ale cały czas przede wszystkim piszę o Warszawie. A uroczystości - lepiej lub gorzej - ogarniam w tym roku całościowo z poziomu redakcji.

1 komentarz:

  1. Dobra recenzja nocnych wydarzeń :] moje wrażenia są podobne, a co do wyproszonych ekip telewizyjnych i fotoreporterskich- to wyobraź sobie wściekłość i gniew niektorych znajomych z pokoju 303...

    OdpowiedzUsuń

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.