24 lipca 2008

Martwe Przedmieście

Po długim remoncie otwarto wreszcie Krakowskie Przedmieście. Powiało Europą, zachodnią cywilizacją i wielkim światem. Oczywiście, można się przyczepić do kilku detali, co też uczynię, by zadość uczynić tęsknotom czytelników dopominających się nowych wpisów :)

Do szału doprowadziło mnie to, że Zarząd Dróg Miejskich tradycyjnie zignorował potrzeby osób niepełnosprawnych, dla których ulica jest teraz nawet bardziej niedostępna, niż przed remontem, a także rowerzystów, którym najpierw nie wybudowano ścieżki, potem odmówiono prawa wjazdu na ulicę, a teraz ściga się ich za jazdę po chodnikach. Powiew Europy jakby zelżał.

No i jeszcze jeden detal - chiński marmur w charakterze podłoża okazał się porażką, bo chłonie bród tak samo, jak betonowa kostka. Widać to najlepiej tam, gdzie zatrzymują się cieknące olejem autobusy i tam, gdzie skupia się nocne życie Warszawy, czyli przed dwoma okienkami z kebabami (o tym nocnym życiu będzie jeszcze za chwilę). Jest już nawet pierwszy efekt - władze Śródmieścia szukają pretekstu, by wypowiedzieć kebabowym barom lokale. Oficjalnie dlatego, że nie przystają swoim klimatem do charakteru ulicy. Brakuje tylko stwierdzenia, że nie pasują do narodowego ducha i chrześcijańskiej tradycji - tymi argumentami posłużono się ponoć ostatnio w Lombardii, by uzyskać analogiczny efekt. By jednak nikt nie posądził urzędników o niechęć do Turków, w charakterze listka figowego poświęci się punkt ksero. Rzeczywiście - dwa kroki od bramy największej polskiej uczelni, rzut beretem od siedziby Polskiej Akademii Nauk punkt ksero nie pasuje zupełnie.

A skoro o tej uczelni mowa. Studenci, wiadomo, wyższej kultury osobistej reprezentanci, wiedzą, że na wykład z gumą do żucia w gębie wchodzić nie wypada. Zostawiają więc gumy przed bramą Uniwersytetu. Oczywiście na trotuarze. Teraz widać to słabiej, lato jest, a przed oficjalnym otwarciem chodniki umyto - poczekajmy jednak do października, a okaże się, że nie tylko kebab brudu źródłem być może. Może i uczelnia nie pasuje do charakteru ulicy? Biorąc pod uwagę, że z pałacu Czapskich po drugiej stronie Krakowskiego wynieść się będzie musiała Akademia Sztuk Pięknych - da uzasadnić i taki pogląd.

Z tym brudnym marmurem wiąże się jeszcze jeden (nie)smaczek. Rozmawiałem kiedyś z człowiekiem z branży kamieniarskiej, ale informacji nie sprawdzałem, więc com usłyszał, powtarzam z pewną dozą ostrożności. Twierdził on, że chiński marmur pojawił się w projekcie jednej z warszawskich stacji metra, ale po testach został zastąpiony droższym, rodzimym, właśnie dlatego, że łatwo się brudził i szybko się ścierał. A może nawet został użyty raz i więcej już go metro nie chciało? Dość, że w specyfikacjach kolejnych zleceń zastrzegano, by tego materiału nawet nie brać pod uwagę przy projektowaniu stacji. Know how miejskiej spółki budującej metro nie dotarł niestety do urzędników od dróg - taki mamy obieg informacji w ratuszu.

Antykebabowa postawa władz Warszawy też mnie wkurzyła. Dwa okienka z tureckim żarciem to poza bistrem Zakąski Przekąski, gdzie nawet nad ranem, na stojaka można walnść ostatniego - względnie pierwszego - kielicha, jedyne lokale przy Krakowskim czynne dłużej niż do godziny 22. Potem reprezentacyjna ulica zdycha tak samo, jak Stare Miasto. Nie działają tu żadne sklepy z pamiątkami, puby zamierają najpóźniej około północy, wcześniej zwijając zbyt głośne dla sąsiadów ogródki, a restauracje już o 21 wrogo traktują tych, którzy pytają, czy kuchnia jeszcze działa.

Smutne to. Lokalne media podjęły temat w licznych publikacjach. Mówił o tym prof. Bohdan Jałowiecki, prof. Roch Sulima, pisała "Polska", przywoływał rzecz Alek Tarkowski linkując przy okazji dwa ciekawe wywiady (z architekt Magdaleną Staniszkis i Grzegorzem Lewandowskim z Chłodnej 25, które też polecam), mówili Maciej Miłobędzki z pracowni JEMS, Łukasz Król z Konesera i inni. Jeśli coś mnie w tym wszystkim cieszy, to właśnie ten wysyp komentarzy. Nie wszystkim zwisa.

Ale to gadanie po próźniy (uon godoł i godoł, a oni nie słuchali i nie słuchali...). Wczoraj w telewizyjnym "Kurierze" właściciel jednej z restauracji tłumaczył, że zamyka interes o 22, bo potem i tak nie ma klientów. Pomylenia przyczyny ze skutkiem nie zauważył. Na tym jednak nie koniec problemów ze spostrzegawczością knajpiarzy z Traktu Królewskiego.

Ci, którzy wynajmują lokale od miasta wychodzili sobie na czas remontu ulicy obniżkę czynszów, co było nawet zasadne. Teraz miasto chce im czynsze podwyższyć, wychodząc z równie słusznego założenia, że po remoncie ulicy ich lokale zyskały na atrakcyjności. W tym samym "Kurierze" jedna z właścicielek knajpy twierdziła, że podwyżka z kilkudziesięciu do kilkuset złotych za metr jest działaniem sprzecznym z wolnym rynkiem. Ze swojej strony sugeruję, by spróbowała Pani wynająć lokal na knajpę w jednym z centrów handlowych - ciekawe czy znajdzie tam ofertę poniżej 100 euro za metr.

Sugestia to jednak wyłącznie retoryczna - najemcy bowiem mają własny pomysł. Chcą od miasta odkupić lokale, oczywiście po preferencyjnych cenach, jako że przez lata w nie inwestowali. Miasto odmawia. Po pierwsze dlatego, że do większości nieruchomości są roszczenia, po drugie zaś słusznie zauważając, że sprzedaż nie jest obowiązkiem tylko prawem właściciela, który ma prawo atrakcyjny lokal zachować. Zwykle jestem zwolennikiem prywatyzowania miejskiego majątku, ale tym razem robię wyjątek - sprzedaż tych lokali byłaby równoznaczna z dobiciem ulicy. Tak, jak stało się w Opolu i na moim kochanym placu Wilsona.

Najemcy z Traktu Królewskiego i Starego Miasta się jednak nie poddają. Czy postanowili pokazać, że są Warszawie potrzebni? Czy wykorzystali dwa zrzeszające ich stowarzyszenia, by wspólnie urządzić święto Krakowskiego Przedmieścia? Czy postanowili zaprosić warszawiaków i na całą weekendową noc otworzyć swoje podwoje? Nie - oni postanowili... zamknąć swoje lokale w niedzielę, 10 sierpnia.

Czytałem niedawno "W cieniu ZŁEGO" Edwarda Dziewońskiego, który stara się na swój sposób ożywić to, co opisywał Trymand, teraz czytam wznowiony przez wydawnictwo Trio "Bedeker warszawski" Olgierda Budrewicza. Pięknie niedzisiejsza szata graficzna kojarząca mi się ze starymi wycinkami prasowymi gromadzonymi przez moich dziadków i zupełnie nierzeczywisty klimat Warszawy lat 40. i 50. tętniącej nocnym życiem, bawiącej się mimo wszechobecnych ruin, mimo szarości, mimo wszystkich przeszkód, po których dziś nie ma śladu. O przedwojennym Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie w ogóle nie warto wspominać w tym kontekście - to świat nieosiągalny. Ale jak to możliwe, że w latach 50., w ciemnej komunie te ulice żyły, nieliczne knajpy trwały i miały swoją stałą klientelę, wśród której niemal każdy znał każdego, a dziś reaktywowana Cafe Fogg traci lokal, a miejsce po zamkniętej za długi kawiarni Nowy Świat straszy zaklajstrowanymi szybami i reklamą dewelopera na fasadzie? Niestety, miasto niewiele może - do wynajęcia potrzebny pewnie przetarg, konkurs albo jeszcze inna procedura, którą z pewnością też wygra bank. Zresztą organizowanie rozrywki to nie jest zadanie władz miasta (choć oczywiście nie powinny go też sabotować, tymczasem Rada Miasta zdecydowała się na wprowadzenie zakazu organizacji dużych imprez na Starym Mieście).

To wszystko zadziwia mnie tym bardziej, że kilkaset metrów dalej, w podwórku między Smolną, Nowym Światem i Foksal, w starych pawilonach handlowych nie ma już - może poza sklepem z lampami - jednego wolnego lokalu, w którym nie byłoby knajpy. Niektóre działają tam już kilka lat, inne zmieniały właścicieli, nazwy i stylistykę, ale jedno się nie zmienia - co weekend ściąga tu mnóstwo ludzi, którzy dobrze, na pewno głośno, ale raczej spokojnie i bez huligaństwa, się tu bawią. Podupadło trochę zagłębie na Dobrej, za to Ząbkowska czy 11 listopada na Pradze rosną w siłę. Jest potencjał, są klienci, a Trakt Królewski zdycha. A przecież, jak pisze Budrewicz, "jedno jest ustalone ponad wszelkie wątpliwości: chodzenie do knajpy nie jest funkcją najbardziej zaszczytną, lecz od czasu do czasu organizmowi potrzebną".

26 maja 2008

Porządek panuje na Pradze

Administracja postanowiła ograniczyć dostęp do śmietnika - wstawiła porządną bramę, klucze rozdała uprawnionym i... od razu zrobiło się porządniej. W ciągu jednego dnia ktoś wyraźnie nie godzący się z tym ograniczeniem obywatelskiej swobody pokazał, co to znaczy porządek.

09 maja 2008

Andrzej Wajda naczelnym architektem miasta!

Z listu Andrzeja Wajdy do "Gazety Stołecznej"


Niska zabudowa wsi Warszawa i potężna świątynia Józefa Stalina raz na zawsze świadcząca o tym, komu zawdzięczamy wyzwolenie, była celem twórców tej budowli. Przecież wysokość Pałacu została wyznaczona przez ówczesnych sekretarzy partii, którzy obserwowali ze wszystkich wjazdowych do Warszawy dróg kukuruźnik wznoszący się dokładnie na wysokości iglicy przyszłego Pałacu, wołając do radiotelefonu: "Wyżej! Wyżej!".

Jak pisał Gałczyński w "Zielonej Gęsi" w "Przekroju": "Wszyscy krzyknęli: racja, racja, tu odpowiednia ilustracja...".

Warto dodać, że miejsce to w jakiś sposób przeznaczone było w przedwojennych projektach na Świątynię Opatrzności Bożej, która przeniesiona do dołka w Wilanowie straciła dziś, ze względu na panoramę Warszawy, pierwotne znaczenie, a jej budowa budzi małe zainteresowanie - jak na kościół parafialny jest zbyt okazała, a na symbol Opatrzności za mało zauważalna, gdyż Józef Stalin zajął już dawno to miejsce w Warszawie.

Dlatego, kiedy patrzę na niską zabudowę istniejących hal handlowych oraz projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, widzę groźny cień pałacu Stalina, który kładzie się na placu Defilad i nie dopuszcza myśli, że może być przez kogokolwiek i cokolwiek przesłonięty. A ostatni obrazek, dzieło miejskich służb architektonicznych stolicy pokazane w "Gazecie", z ustawionymi grzecznie wysokościowymi budowlami za Pałacem potwierdza dostatecznie przekonująco moją tezę.

Dlatego wzywam do większej odwagi. Pałac Stalina musi zniknąć pomiędzy innymi wysokościowcami, aby otoczony nimi nie był już symbolem tamtych ponurych czasów, ale przykładem sowieckiej architektury lat 50. zabłąkanym nad Wisłą.

Wówczas nasi kolejni politycy, zbliżając się do stolicy od Krakowa, Lublina czy Łodzi, zobaczą Manhattan, co prawda na naszą miarę, ale nie wiochę Warszawa z kościołem Józefa Stalina.

Czego życzy sobie i mieszkańcom stolicy
Wasz Andrzej Wajda, Warszawa, 6 maja 2008 r.


Stołeczne wydanie „Gazety Wyborczej” – a w ślad z nim portal gazeta.pl – przedrukowało list Andrzeja Wajdy, który w kilku mocnych słowach i jednym słabym rysunku mierzy się z problemem Pałacu Kultury, bardziej szkodząc niż pomagając w jego rozwiązaniu.

Pałac boli. Starszych ode mnie Polaków, w szczególności warszawiaków, najbardziej zaś tych, którzy pamiętają atmosferę czasów, w których powstawał – ich boli najbardziej. Nie zamierzam z tym dyskutować ani odbierać nikomu prawa do tego, by czuć obrzydzenie i wstręt na wieść, że ten „ruski but w sercu Polski” został w zeszłym roku wpisany do rejestru zabytków.

Nie zamierzam też dyskutować z decyzją służb konserwatorskich, wychodzę bowiem z założenia, że ma ona charakter czysto techniczny – nie wartościuje samego pałacu, lecz chroni jego formę jako znak czasów. Okrutnych, ale na szczęście minionych. Świat zna wiele zabytków, które symbolizują straszne czasy. Nie jeden spłynął potokami krwi, a jednak nikt nie próbuje ich burzyć.

Andrzej Wajda też nie jest tak radykalny jak minister Sikorski, który rzucił pomysł, by w miejscu PKiN zrobić jezioro – on chce pałac „tylko” zasłonić. A gazeta.pl uczyniła z tego pomysłu jedną z wiadomości dnia, polecając uwadze swoich czytelników z całej Polski. Jeden list i jedno kliknięcie – a dla debaty o centrum Warszawy szkoda niepowetowana. Andrzej Wajda cofnął nas w czasie.

Internetowy portal to nie lokalne wydanie. Czytają go ludzie w całym kraju, nie mając pojęcia o tym, co naprawdę dzieje się wokół Pałacu i to nie tyle w warstwie fizycznej zabudowy miasta, lecz przede wszystkim w kulturowej, społecznej oraz – co nie jest bez znaczenia – administracyjnej. By wyjaśnić, na czym polega szkoda, tę ostatnią trzeba choć pokrótce opisać.

Dyskusja o otoczeniu PKiN toczy się od dwóch bez mała dekad i wciąż pozostaje nierozstrzygnięta. Nie skończyła się, mimo że w poprzedniej kadencji władzom stolicy udało się uchwalić plan zagospodarowania tego obszaru. Nowe władze – skądinąd krytykowane za tę decyzję m.in. piórem redaktora naczelnego „Stołka”, Seweryna Blumsztajna, który określił ją mianem ponurego żartu – postanowiły plan zmienić. W tej chwili nie wiadomo jaki efekt to przyniesie. Deliberacje trwają.

Dla Andrzeja Wajdy sprawa jest prosta jak rysunek, który załączył do listu – budować wysoko, byle zasłonić pałac. Rzecz całkiem realna – w ciągu ostatniego roku deweloperzy złożyli w stołecznym ratuszu wnioski o zgodę na budowę kilkunastu wieżowców, pośród nich są i propozycje znacznie przewyższające PKiN. Można więc zakładać, że gdyby miasto zdecydowało się zasłaniać „dar Stalina” znaleźliby się chętni, by ten plan zrealizować na swój koszt. Po drodze natknęliby się wprawdzie na szereg niespodzianek, takich jak roszczenia byłych właścicieli działek zabranych pod budowę pałacu (Ciekawi mnie czy Andrzej Wajda jest za ich zwrotem, czy też chciałby budować wieżowce bez oglądania się na ich prawa?) czy wymagający pilnego remontu tunel kolejowy. Ale z czasem pewnie by się to udało.

Nie chodzi więc o sam pomysł, który może się z czasem ziścić. Szkodliwe dla Warszawy i dla architektury w ogóle jest jej sprowadzanie do roli oręża w walce ideologicznej. To rzecz, która od blisko dwudziestu lat prowadzi dyskusję o centrum stolicy na manowce – spór o to, czy „sen pijanego cukiernika” winien być urbanistycznie nobilitowany był powodem, dla którego pierwotna koncepcja z kolistym bulwarem wokół niego spotkała się ostrą krytyką. I choć wygrała międzynarodowy konkurs – nie została uwzględniona w planie miejscowym.

A przecież ideologizowanie architektury to środek żywcem wyjęty z repertuaru ustrojów totalitarnych, czego Pałac Kultury jest solidnym przykładem. Przecież socrealistyczny MDM zbudowano właśnie tak, by pierzeja placu Konstytucji zasłoniła wieńczący perspektywę ulicy Marszałkowskiej kościół Zbawiciela. Andrzej Wajda chce wroga pokonać jego własną bronią, choć intuicja od razu podpowiada, że nie tędy droga. Czy chciałby Pan, by Żoliborz też zabudować wieżowcami i zasłonić w ten sposób carską Cytadelę, ten niewątpliwy symbol ucisku położony dwa kroki od Pańskiego domu? Nie sądzę.

Historii nie da się zasłonić parawanem z wieżowców. To jednak nie znaczy, że na Pałac Kultury nie ma żadnej rady. Wajda pisze: „(...) kiedy patrzę na niską zabudowę istniejących hal handlowych oraz projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, widzę groźny cień pałacu Stalina, który kładzie się na placu Defilad i nie dopuszcza myśli, że może być przez kogokolwiek i cokolwiek przesłonięty”. Błąd, Panie Andrzeju! Właśnie Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma szansę zmierzyć się z potęgą PKiN i to zarówno w warstwie symbolicznej, jak i architektonicznej. Jego zawartość – niepokorna, czasem kontrowersyjna, zaangażowana sztuka z krajów naszego regionu – a taką chce sie zajmować zespół muzeum – będzie w ciągłym dialogu z topornym środkiem wyrazu, jakim operuje pałac, z jego brutalną masą i wysokością.

Ogromną nadzieję pokładam też w samym projekcie gmachu muzeum szwajcarskiego minimalisty Christiana Kereza. Powszechnie krytykowana koncepcja, która zwyciężyła w konkursie architektonicznym, nie od razu mnie przekonała. Miałem jednak okazję zobaczyć projekty Szwajcara zrealizowane w Zurychu i Vaduz, znacznie mniejsze od warszawskiego muzeum, lecz korzystające z tych samych środków wyrazu. Przy bliskim poznaniu okazują się niezwykle potężne. Skromny, mieszczący tylko dwa mieszkania „Dom z jedną ścianą” na zboczu jeziora Zuryskiego, radykalny w formie, w niezwykły sposób komponuje się z willową okolicą i kilkusetletnią drewnianą stodołą stojącą tuż obok (służącą lokalnej społeczności za miejsce spotkań). A jednocześnie jest zupełnie zaskakujący, oryginalny i niepowtarzalny. Wystaje ponad przeciętność otoczenia niczego nie zasłaniając, nie gwałcąc panoramy leniwego przedmieścia.

Co innego dom, w którym mieszka Kerez, zaprojektowany przez niego samego. Trzykondygnacyjna, betonowa struktura z zewnątrz osłonięta jedynie szklanymi taflami jest tak zimna, że przebywanie wewnątrz było fizycznie wyczerpujące. To architektura zniewalająca, powodująca poczucie bezbronności, majestatyczna mimo niewielkiej skali. Ale prawdziwą potęgę minimalizmu ujawnia dopiero najbliższy warszawskiemu, choć także znacznie mniejszy, budynek Muzeum Sztuki w Vaduz, stolicy Lichtensteinu. Prostopadłościan z ciemnego, niemal czarnego, wyszlifowanego betonu ustawiony w pierzei uliczki typowego alpejskiego miasta wygląda potężnie i monumentalnie. A przecież musi się mierzyć z nie byle jakim tłem – służą za nie alpejskie zbocza doliny Renu; nie lada potęga. W dodatku góruje nad nim Zamek Książęcy.

I właśnie wychodząc ze sterylnego wnętrza zdominowanej przez głęboką, białą perspektywę długich schodów przecinających przestrzeń ekspozycyjną uwierzyłem, że warszawski projekt Kereza naprawdę ma szansę w zderzeniu z toporną potęgą Pałacu Kultury. Nie zasłoni go, nie zakryje, nie przekrzyczy, ale podkopie jego podstawę, uczyni wyłom w triumfującej nad Warszawą bryle. Mam wrażenie, że pod ciężarem architektury Kereza PKiN po prostu się przechyli i stanie się śmieszny.

Tego potencjału nie sposób dostrzec na skromnych, szarych wizualizacjach przygotowanych przez Kereza na konkurs. On sam wizualizacji nie lubi – pracuje na modelach i makietach, często ogromnych, wykonywanych z tych samych materiałów, których potem używa do budowy. Dają znacznie lepsze wyobrażenie o projekcie, niż trójwymiarowe rederowane grafiki. Te łatwo przyswajalne obrazki, obowiązkowo dostarczane wraz z informacją prasową o każdej nowej inwestycji, zredukowały potrzebę korzystania z wyobraźni i sprowadziły nasze dyskusje o architekturze do pytania, czy dany gmach będzie wyższy od Pałacu Kultury. W dodatku dziś każdy, nawet reżyser filmowy, może na serwetce naszikowaco parę kresek, a sprytny grafik wyposażony w sprawny komupter przygotuje z tego imponującą wizualizację. Może się więc wydawać, że urbanistą może być każdy.

Niestety, także my, dziennikarze, ścigający się kto pierwszy napisze o kolejnym rekordzie wysokości, przyłożyliśmy rękę do tego, że dziś mówi się tylko o tym, czy budować wyżej, czy niżej? Równać do Pałacu czy go zasłaniać? Coraz mniej mówimy natomiast o tym, jakie miasto chcemy znaleźć, gdy za kilka lat wejdziemy między te wszystkie wieżowce i jakie emocje chcemy tam poczuć. Projekt Kereza może wzbudzić emocje, jakich dziś w ogóle od architektury nie oczekujemy, o których nie umiemy pisać. Zaklinamy rzeczywistość hasłami, jak choćby koledzy z "Życia Warszawy" uparcie twierdzący, że warszawiacy nazywają projekt muzeum wyżymaczką, choć mówią tak chyba tylko oni sami.

Nie mam pewności, czy ten projekt rzeczywiście pokona Pałac Kultury, nie mogę bowiem ręczyć, że na ten rodzaj architektury każdy zareaguje podobnie do mnie. Wiem jednak, że to właśnie jest próba przezwyciężenia potęgi pałacu; odważna, ryzykowna, ciekawa i wymagająca od nas wysiłku intelektualnego. Czy będzie udana? Stanie się tak, jeśli do tego czasu nie zabijemy naszej wrażliwości redukując debatę o architekturze do kwestii ideologicznych i szumnych gestów.

Inni na te sam temat:

30 kwietnia 2008

21 kwietnia 2008

Pole position czyli o adaptacji do warunków środowiskowych

Pisałem niedawno o specyficznym Grand Prix rozgrywanym na poczcie przy pl. Hallera. Nie minął miesiąc, a już sam niepostrzeżenie zacząłem przejmować lokalne zwyczaje. Czekając w kolejce do okienka (milion osób przede mną, zupełnie inny milion czeka w środku, oczywiście akurat do literki B kolejka nie posuwa się w ogóle przez 15 minut, by potem gwałtownie przyspieszyć). Nagle oczom mym ukazał się numerek z literką B leżący przy okienku C. Numer... Tak! O dwa mniejszy od mojego! Pod pretekstem oparcia się i ulżenia zmęczonym nogom podkradłem się do lady, położyłem na niej swoje awizo, by po chwili razem z nim zgarnąć numerek. I już 25 minut później doczekałem się swojej kolejki.

Obok mnie stał smutny pan, który nie krył specjalnie, że ma numerek o 7 większy od mojego pierwotnego. Spotkała go miła niespodzianka i zyskał lekko licząc ze trzy kwadranse. Na zdrowie. A ja, cóż, przyłączyłem się do lokalnego, anarchistycznego tryby załatwiania spraw na poczcie.

Jebać system (Qmatic)!

Mokotowska Dzielnica Biznesu po raz kolejny


Zdjęcie mówi samo za siebie. Co powiedział właściciel tego auta po wyjściu z pracy - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ten odcinek ulicy Domaniewskiej był asfaltowany bodaj dwa lata temu, jeśli nie rok. Inwestorem było miasto lub właściciel okolicznych latyfundiów, firma której reklamę widać zresztą na załączonym obrazku. Dziura, którą też widać, była obiektem rozmów w drodze do pracy od wielu miesięcy, pogłębia się bowiem systematycznie, od kiedy ten i inni właściciele ziemscy zamieniają okolicę w nowoczesną dzielnicę białych kołnierzyków ufajdanych błotem od góry do dołu.

20 kwietnia 2008

Kto od kogo zerżnął logo?

Znów przypadek i znów to samo - logo jednej firmy podobne do znaku innej tak dalece, że w przypadek uwierzyć nie sposób.

Jakiś czas temu pisałem o tym, że logo Alertu24 podobne jest do znaczka Indymediów, a nowy znak strony internetowej „Rzeczpospolitej” dziwnie przypomina logotyp pewnej rozgłośni radiowej. Takimi spostrzeżeniami owocuje szlajanie się po różnych dziwnych miejscach w sieci.

Dziś do kolejnego spostrzeżenia przyczynił się Ols, który zablipował znakomity, sam w sobie wart uwagi, trailer gry "Soul Calibur IV", który w ramach dygresji embeduję poniżej.

Dygresja:


Nie jest to gatunek, w którym bym się odnajdywał, ale wrzucenie do gry TYCH BOHATERÓW jest znakomitą zagrywką i bez wątpienia przysporzy grze fanów. Jak i oburzonych tą profanacją obrońców czystości gatunkowej. Ot, kultura konwergencji ;)
Koniec dygresji.

W pierwszych sekundach filmu pojawia się logo firmy Namco Bandai Games. Kto interesuje się warszawskim rynkiem nieruchomości z takich czy innych powodów od razu musi je skojarzyć ze znakiem firmy Dom Development. Nie rozstrzygam kto był pierwszy, choć rodzimy deweloper jest chyba na rynku dłużej, a ja mam wrażenie, że charakterystyczne płoty z tym właśnie logo otaczały ich budowy wcześniej, niż firmy Namco i Bandai (istniejące, wg Wikipedii od lat 50.) się połączyły. Wcześniej posługiwały się zresztą zupełnie innymi znakami.

Ot, ciekawostka.

11 kwietnia 2008

Zaproszenie

Szanowni Państwo,

Serdecznie zapraszamy na Konfrontacje Architektoniczne, które odbędą się 15 kwietnia o godz. 17.00 w Audytorium Jana Nowaka-Jeziorańskiego (Muzeum Powstania Warszawskiego, ul. Grzybowska 79). Temat najbliższego spotkania:

* Czy w Warszawie warto budować wieżowce? *

W debacie udział wezmą:
  • Jacek Wojciechowicz, wiceprezydent m.st. Warszawy ds. inwestycji,
  • Michał Borowski, prezes Narodowego Centrum Sportu, były Naczelny Architekt Miasta
  • Stefan Kuryłowicz, architekt i urbanista, przewodniczący Rady Architektury i Rozwoju Miasta przy prezydencie Warszawy,
  • Adam Białobrzeski, architekt, współautor rekordowego projektu 330-metrowego gmachu w centrum Warszawy,
Spotkanie poprowadzą:
  • Marek Pawlak - Muzeum Powstania Warszawskiego
  • Radosław Górecki, Karol Kobos- "DZIENNIK Polska Europa Świat"
Konfrontacje Architektoniczne to cykliczne spotkania poświęcone architekturze i urbanistyce Warszawy, z udziałem wybitnych architektów, polityków i samorządowców. Celem "Konfrontacji" jest dyskusja nad kierunkami rozwoju miasta.

Organizatorzy spotkania:
  • Instytut Stefana Starzyńskiego, oddział Muzeum Powstania Warszawskiego
  • DZIENNIK Polska Europa Świat
Debata jest otwarta dla publiczności, wstęp wolny.
Zapraszamy!

Pretekstem do spotkania jest oczywiście wysyp propozycji i projektów wieżowców. W ciągu półtora roku pojawiło się ich kilkanaście, właściwie nie ma tygodnia, by do ratusza nie trafiały kolejne wnioski. Znacznie gorzej z decyzjami - mimo przychylnego stanowiska Hanny Gronkiewicz-Walt z początku kadencji, żadem ze spektakularnych projektów nie został zatwierdzony. Ratusz zdaje się wahać, czy rzeczywiście rekordy wysokości są drogą do stworzenia nowoczesnego centrum miasta. Postaramy się poszukać odpowiedzi na to pytanie wspólnie z naszymi gośćmi.

Zapraszamy :)

04 kwietnia 2008

Linkujmy!

LINKUJMY!
Manifest
  1. blog jest integralną częścią sieci WWW, składającej się z dokumentów połączonych odnośnikami, sieci którą warto współtworzyć
  2. odnośniki w treści wpisów wzbogacają wartość wpisów, dając możliwość rozszerzenia informacji zawartych na blogu i nie powodują odpływu czytelników, wręcz przeciwnie: powodują, że czytelnicy będą na bloga chętniej wracać
  3. autorom, na których powołuje się blog, należy się ten drobny gest, dzięki któremu czytelnicy są w stanie zapoznać się z informacjami w ich oryginalnym brzmieniu
  4. umieszczanie odnośników ułatwia zadanie agregatorom i wyszukiwarkom
Dlatego linkujmy.

LINKUJMY! - akcja hipertextowa

03 kwietnia 2008

Tu robią stadion

Całkiem niedawno dowiedziałem się, że JSK, firma projektująca Stadion Narodowy, ma swoje biuro dwa budynki od naszej redakcji. Rozmawiałem z Mariuszem Rutzem o tym, jak zmienia się projekt (powstał z tego spory tekst w okolicy świąt). Dużo było mowy o tym, że ostateczna forma i kolor elewacji nie zostały jeszcze przesądzone i że nim to nastąpi, różne wersje zostaną przedstawione w formie modeli w dość dużej skali.

I rzeczywiście, przechodząc koło naszych sąsiadów, zauważyłem że faktycznie - modele są już w pracowni, na 4 piętrze (widać na zbliżeniu):

Tymczasem stadion doczekał się własnego profilu na naszej-klasie.pl i nawet rano mnie zaprosił do swoich znajomych :)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.