Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogłoszenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogłoszenia. Pokaż wszystkie posty

29 września 2011

WWB3

Nie da się ukryć, że blogasek podupadł. Jeśli ktoś tęskni i w napięciu czeka na nowe teksty, to w najbliższym czasie będzie można poczytać je gdzie indziej. Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosiło mnie do współpracy, która owocuje tym, że o wydarzeniach w ramach tegorocznej "Warszawy w budowie" piszę na tvnwarszawa.pl i  na blogu festiwalu. Uznałem, że wrzucać tego samego jeszcze tu nie ma już sensu. Kto się interesuje, ten na pewno znajdzie :)

03 marca 2011

18 grudnia 2010

Wersja mobile

Zaglądacie tu czasem ze swoich komórek? Jeśli tak, to teraz powinno być łatwiej i ładniej - Blogger uruchomił właśnie komórkową wersję blogów.

Z przeglądarki telefonicznej powinno Was przekierować na nią automatycznie. Można ją oczywiście zobaczyć i na zwykłym komputerze, ale nie wygląda to tak zgrabnie, jak na obrazku.

Dla tych, którzy też chcieliby coś takiego odpalić na swoim blogu - instrukcja.

Podejrzeć swojego bloga można z kolei dodając do jego adresu parametr /?m=1.

10 listopada 2010

Mikroreaktywacja

Po dłuższej przerwie postanowiłem reaktywować swojego blipa i ożywić martwe konto na twitterze. O ile na Facebooku wrzucam co popadnie, o tyle na mikroblogach zamierzam się trzymać tematów warszawskich i tych związanych z architekturą. Pospinałem to tak, że twitter automatycznie wysyła wszystko na blipa, a blip na Facebooka - każdemu wedle potrzeb :)

Jak się rozkręcę, to zrobię fanpage na FB.

31 maja 2009

Zaproszenie

DEBATA O ROLI MEDIÓW LOKALNYCH

Czym jest lokalność i jak media lokalne wpływają na kształtowanie się tożsamości? Czy i dlaczego wywierają na odbiorców większy wpływ niż media ogólnopolskie? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi szukać będą uczestnicy otwartej debaty, która już w środę 3 czerwca odbędzie się w siedzibie Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Organizatorem spotkania jest TVN Warszawa Debata powstaje przy współpracy z miesięcznikiem "Brief" oraz SWPS.

Debata dotycząca roli mediów lokalnych jest pierwszym tego typu przedsięwzięciem organizowanym przez telewizję TVN Warszawa. Do dialogu zaproszono przedstawicieli mediów lokalnych, naukowców, a także Urząd Miasta. Dyskusja dotyczyć będzie roli mediów w kształtowaniu postaw społecznych oraz lokalnej tożsamości. Prelegenci spróbują też określić rolę mediów lokalnych jako kanału komunikacji pomiędzy władzami miasta a jego mieszkańcami.

W spotkaniu udział wezmą wykładowcy SWPS, Maciej Maciejowski i Karol Kobos – z redakcji TVN Warszawa, Adam Mikołajczyk – magazyn "Brief", Dariusz Bartoszewicz i Jerzy Majewski – dziennikarze Gazety Wyborczej oraz Katarzyna Ratajczyk z Biura Promocji Miasta.

Spotkanie odbędzie się 3 czerwca, o godzinie 10.30, w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, przy ul. Chodakowskiej 19/31w auli 342, III piętro. Debata zakończy się około godziny 13.30

Prosimy o potwierdzenie przybycia do 1 czerwca 2009 mailem pod adres: debata_tvnwarszawa@onet.eu.

15 maja 2009

Szybko nie wolno, bo łapa boli

Ciekawa sprawa. Ręka się zrasta, właściwie już nie boli, ale gips wciąż przeszkadza w pisaniu. Nawet jak usiądę do komputera, to jakoś nie mogę się skupić. Coś na linii głowa - klawiatura nie styka.

Ale dziś się chyba przełamałem. Napisałem o zadymie wokół Pola Mokotowskiego. Rano rzucę na to świeżym okiem, wrzucę na bloga i na tvnwarszawa.pl, a potem zabiorę się za pisanie o nowym "Star Treku". Na razie mogę powiedzieć, że za drugim razem też daje radę ;)

26 kwietnia 2009

Miał być Giggs, a będzie gips

Zawieszam na jakiś czas bloga, bo zwichnąłem sobie prawy nadgarstek, w związku z czym pisanie na komputerze sprawia mi spory kłopot. A że zarabiam tym na życie, to sytuacja nie jest wesoła. Wesołe nie były też okoliczności, w jakich to się stało.

Wszystko to w cieniu niezwykłych meczów w Anglii i Hiszpanii, starcia na szczycie Ekstraklasy, a nawet meczu Gwiazdy kontra Media.

Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że gdybym w czasie rozgrzewki nie uszkodził sobie ręki, to te 11 byłoby na moim rachunku. A tak jest na nim jedna z tych trzech dla nas. Niestety, ofiar było więcej. Dość powiedzieć, że grać musiał nawet trener, bo nam się rezerwowi skończyli. Obawiam się, że po podliczeniu strat firma zabroni nam dalszej zabawy ;)

21 kwietnia 2009

Favicon

Dziś nie będzie nowej notki. Zauważyłem, że regularne publikowanie jednego wpisu dziennie nie wpłynęło szczególnie na ilość odwiedzin. Mam nawet wrażenie, że przedobrzyłem i przytłoczyłem czytelników. A poza tym zapasy mi się pokończyły, a pisać nie mam kiedy.

Natomiast udało mi się odratować dawno nie widzianą faviconę. Zaginęła kilka miesięcy temu, choć w kodzie nic się nie zmieniło. W końcu udało mi się wygooglać rozwiązanie. Gdyby ktoś chciał sobie zainstalować faviconę na bloggerze lub tak jak cierpi z powodu jej zaginięcia, to tu jest instrukcja.

Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystuję dzięki uprzejmości autora, któremu przy okazji serdecznie dziękuję i pozdrawiam :)

22 stycznia 2009

Nowe tagi i widget TVN Warszawa

Dodałem dwa nowe tagi do swojej chmury: Plac Defilad i MSN. Częściowo się pokrywają, ale nie do końca, a oba tematy goszczą na blogu wyjątkowo często, więc mogą się przydać, gdyby ktoś chciał np. cofnąć się do starszych komentarzy na dany temat. Te ogólne stają się chyba coraz mniej użyteczne.

I jeszcze jedna nowość - w sidebarze, pojawiła się nowa zabawka - z pomocą profilu TVN Warszawa na blip.pl zrobiłem sobie firmowy widget. Gdyby ktoś miał ochotę wkleić taki na swoją stronę, to z przyjemnością udostępnię kod.

04 stycznia 2009

Wyjaśnienie

Korzystając z chwili spokoju wróciłem do sprawy, którą w komentarzach pod jedną z ostatnich notek wypunktował Jarek Osowski. Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że szukając "haka" na Janka Fusieckiego i Krzyśka Śmietanę trochę się zagalopowałem - nie przeoczyli oni tego, że o całej sprawie ich własna gazeta pisała już 6 lat temu. Przepraszam, że przypisałem Wam niedokładny risercz.

Co do meritum zdania jednak nie zmieniam. Ale tam już nie krytykuję nikogo personalnie, tylko całe nasze środowisko jako takie. Podtrzymuję stwierdzenie, że w wyścigu o newsa, który tak naprawdę interesuje głównie nas samych i z wyników którego rozliczają nas przełożeni, często gubimy z oczu nasz główny cel, jakim jest dostarczanie czytelnikom aktualnej i pełnej informacji o tym, co dzieje się w mieście.

To zjawisko poniekąd podważa tezę o tym, że konkurencja w danej dziedzinie zmusza wszystkich do podnoszenia jakości swojej oferty. W mediach, okazuje się, nie działa to tak prosto - coraz ostrzejsza konkurencja prowadzi do błyskawicznego obniżania standardów. I dotyczy to zarówno telewizji, papieru jak i internetu, bez rozstrzygania w tym miejscu, kogo najbardziej. Podział jest zresztą płynny, bo przecież i telewizje, i gazety mają swoje strony internetowe, więc nie od rzeczy jest traktowanie tego jako różnych aspektów jednego zjawiska.

W tym miejscu powinienem się chyba jakoś odnieść do toczącego się właśnie w mediach metasporu o zjawisko tabloidyzacji, który wywołał Piotr Pacewicz. Ale jakoś nie mogę się zebrać. Może dlatego, że na razie nie padają w nim żadne nowe stwierdzenia - nowe jest najwyżej to, że zaczęło się na ten temat pisać. Wcześniej dziennikarze mówili o tym raczej w prywatnych rozmowach, zwykle załamując ręce, ale nic poza tym. Z toczącej się teraz debaty też zresztą nic poza tym nie wynika - Jacek Żakowski proponuje, by integrować środowisko choćby wokół takich instytucji, jak nagrodza Dziennikarza Roku właśnie. Tylko jak w praktyce miałoby się to przełożyć na poprawę standardów?

Z wielu komentarzy na temat tego sporu najbrdziej spodobał mi się ten napisany przez Michała Ogórka, który z całą mocą obnażył jego jałowość. I może właśnie dlatego nie bardzo mam ochotę się przyłączać.

30 grudnia 2008

No to po blogasku

Spostrzegawczy czytelnicy zauważą pewnie niebawem pewną zmianę na prawo od notek - mapkę zastąpił inny gadżet. Estetyka jest jaka jest, wyniki na razie nie imponują, ale wszystko jest jasne. Sprawiłem sobie świąteczny prezent, który za pewne na jakiś czas stanie się głównym pożeraczem resztek wolnego czasu. A to oznacza, że będę pisał jeszcze mniej i jeszcze bardziej nieregularnie.

Tyle tytułem parafialnego ostrzeżenia.

Co do mapki, to funkcja ta jest na razie w fazie zarodkowej i nie działa zbyt efektywnie - mimo, że o_geo_tagowałem kilkanaście notek wstecz, pojawiły się tam tylko ostatnie. To mnie zniechęciło. Jak zabawka z dostępnej tylko w bloggerowym drafcie stanie się normalną funkcjonalnością, to może do niej wrócimy, bo potencjał związany m.in. z jej prostotą widzę wielki. Mam nadzieję, że te tagi się gdzieś zapisały i chociaż to nie poszło na marne.

Tymczasem Państwo wybaczą,
Manchester United czeka, bym poprowadził go do zwycięstwa w lidze :)

25 grudnia 2008

Kolejne filmowe zaległości

Znów przerzuciłem trochę filmowych nowości i zaległości. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Niestety, częściej z gorszym.

Wanted, reż. Timur Bekmambetov, USA, Niemcy 2008. Scenarzyści musieli chyba grać w "Assassin's Creed" - zbiorowym bohaterem filmu jest organizacja zabójców, którzy od wieków chronią świat przed chaosem mordując tych, których wskażą im sploty tajemniczego krosna. Czyli trochę tak, jak w grze. Tyle, że tu zamiast Ziemi Świętej mamy współczesne Stany Zjednoczone. Ale nie o fabułę miało tu chodzić - trailer zapowiadał widowiskowy film sensacyjny żywcem czerpiący z komiksów, gier i filmowej klasyki choćby w postaci "Matrixa". Co zresztą nie dziwi. - reżyser "Straży Nocnej" i "Straży Dziennej" już nauczył swoich widzów, że lubi powielać takie motywy. Niestety, fantastyczne plenery były generowane komputerowo, a podkręcanie kul wystrzeliwanych z pistoletów to trochę za słaby motyw, by pociągnął film, który właściwie nie ma scenariusza. Znudziłem się.

10,000 BC, reż Roland Emmerich, USA 2008. Kolejny film, który oglądałem, bo trailer zapowiadał ciekawe efekty wizualne. I kolejny, który potwierdził, że nawet kino rozrywkowe musi mieć jednak jakiś scnariusz. Tu mamy prostą jak drut historię dzikusa, który szuka porwanej kobiety i zderza się z faktem, że kawałek drogi od jego wioski mieszkają inni ludzie. Niektórzy w innym kolorze - większość zdecydowanie nieprzyjazna. Emmerich wrzucił w jeden barszcz wszystko - afrykańskie plemiona, Bliski Wschód, starożytny Egipt, tygrysy, dinozaury, mamuty, co tam się nawinęło. A zapomniał o zbudowaniu jakiejkolwiek opowieści. W dodatku film strasznie wolno się rozkręca i nim na ekranie pojawiły się wspaniałe widoki, byłem już strasznie znudzony.

Da Vinci Code, reż Ron Howard, USA 2006. Był skandal, była sensacja, był film - a ja po obejrzeniu zastanawiam się o co tyle hałasu? Fatalnie dobrani katorzy - Gandalf w roli złego, Hanks w roli twardzieala-bohatera, Taitou w roli potomka Jezusa, który popyla po Paryżu Smartem... Odrobinę, kurde, powagi. Tylko Reno, którego postać wychodzi minimalnie poza schemat (jeśli wyjściem poza schemat jest schematyczna wolta ze złego w dobrego, to naprawdę musi być słaby film) i Bettany w roli biczującego się Silasa wypadają jakoś tak mniej blado (w tym drugim przypadku to niezbyt celne określenie, ale nie chce mi się szukać lepszego). Straszna słabizna. A już robią drugą część...

Righteous Kill, reż. Jon Avent, USA 2008. Myślicie, że nie da się spieprzyć filmu z De Niro? Albo z Pacino? A z oboma to już w ogóle musi być hit? No to macie kolejny dowód, że oprócz dobrego pomysłu trzeba mieć jeszcze dobry scenariusz. Dwóch policjantów bliskich emrytury granych przez dwóch starzejących się aktorów - obie pary czasy świetności mają wyraźnie za sobą - po cichu sprzyja mordercy, który uwziął się na różnych innych ciemnych typków. Oficjalnie muszą go jednak tropić z pełną determinacją. I szybko dochodzą do zgodnego wniosku, że zabija policjant. A widz kierowany jest w stronę jednego, by na koniec dowiedzieć się, że to ten drugi. I nic ponadto. Żadnej niezapomnianej sceny, żadnego dobrego dialogu, nic co pierwszy naprawdę wspólny film tych dwóch aktorów kazałoby zapamiętać. Może poza konstatacją, że De Niro starzeje się strasznie brzydko, a Pacino jakoś tak bardziej los oszczędził. Ale lepiej sobie jeszcze raz obejrzeć "Gorączkę" (czekam na edycję na bluray).

Eigh Miles High, reż Achim Bornhak, Niemcy 2008. Lubię tę epokę i lubię filmy o niej, szczególnie te biograficzno-narkotyczne. Z dużą nadzieją dałem więc szansę niemieckiej produkcji o Uschi Obermaier, niemieckiej groupie, modelce, dziewczynie, którą - jak wynika z filmu - miała co najmniej połowa Rolling Stonesów i przynajmniej część liderów słynnej berlińskiej Kommune 1. No a do tego zaintrygowała mnie uroda Natalii Avelon. Barwne czasy, barawne postacie, to i opowieść wyszła dość barwa, ale znów niezbyt porywająca. Długo zstanawiałem się, czego zabrakło, czemu film nie daje się porównać np. z "Velevt Goldmine". Chodzi chyba o znaczie słabszą ścieżkę dźwiękową. Ale trzeba przyznać, że Mick i Keith zagrani bardzo fajnie, a Avelon rzeczywiście fascynująca. I w efekcie film miał w sobie przynajmniej troszeczkę tej magii i atmosfery, która mnie w tamtych czasach fascynuje.

EagleEye, reż. D.J. Caruso, USA, Niemcy 2008. Znów dobry trailer, który zapowiadał ciekawe kino sensacyjne. Bohater wiedzie swój nudny, nędzny szczególnie w dziedzinie stanu konta żywot. W dniu pogrzebu brata bliźniaka znajduje na swoim koncie setki tysięcy dolarów, a w swoim mieszkaniu - materiały wybuchowe i broń. Dostaje telefon z instrukcjami, ale nie idzie za nimi i trafia do aresztu oskarżony o terroryzm. Znów telefon, znów instrukcje, tym razem się stosuje, a osoba, która mu je przekazuje szybko daje do zrozumienia, że ma tylko jeden wybór: wykonywać polecenia. Osoba, dodajmy, wszechpotężna - sterująca telefonami, pociągami, maszynami budowlanymi, kamerami. Osoba czy... No właśnie - szybko okazuje się, że to nie człowiek, lecz sztuczna inteligencja. Film bardzo sprawnie gra na emocjach, jakie budzą coraz potężniejsze systemy gromadzenia informacji lub - zdaniem coraz większej grupy ludzi - wręcz kontroli nad obywatelami. Kamery, telefony, bankomaty - wszystko wpięte w globalną sieć. Na pewno nie brak na świecie ludzi, których kusi, by wykorzystać kryjące się za tym możliwości. W filmie zwycięża człowiek, zakończenie, choć przez moment wydaje się że będzie poważne, okazuje się cukierkowate i patetyczne w najgorszym amerykańskim stylu. Do myślenia to szczególnie nie daje, ale ogląda się dobrze.

Death Race, reż. Paul W.S. Anderson, USA, Niemcy, Anglia 2008. Pewnie bym się nie skusił, gdyby nie Statham w roli głównej. To zapowiadało co najmniej dobre rozrywkowe kino. Film - remake zresztą - jest niezłym przykładem tego, jak można przenosić na ekran gry komputerowe. Utrzymany w takiej właśnie estetyce, nagrany w niesamowitych, industrialnych plenerach, ubrany w komputerowe elementy (wyścig, o który tu chodzi, transmitowany jest na żywo w telewizji, więc ma to swoje uzasadnienie), szybki, dynamiczny, ostry - ma swój urok, mimo absolutnie szczątkowej fabuły. Szybkie, rozrywkowe kino.



Widać chyba dość dobrze po tym zestawieniu, że ostatnio nie gustuję w zbyt ambitnych produkcjach. Zwróciłem na to uwagę już wcześniej - od kina oczekuję raczej rozluźniającej rozrywki, dlatego oglądam filmy proste, by nie powiedzieć, że prostackie. Nie angażujące emocjonalnie ani intelektualnie. Takie, co pozwolą się po pracy odizolować od otoczenia. To nie znaczy, że nie widzę słabości tych filmów, czy że nie chciałbym czasem między nimi znaleźć czegoś naprawdę ciekawie opowiedzianego, co wyrwałoby mnie nieco z takiej postawy. Ale jakoś się nie trafia - dobry film sensacyjny, mocny kryminał, który nie będzie jednocześnie ociekał krwią i sadyzmem, to naprawdę rzadkość. Zostają albo efektowne fajerwerki, jak te powyżej, albo gry komputerowe.

To ostatnie zdanie to zapowiedź zakupu spóźnionego świątecznego prezentu, za którym chodzę już stanowczo zbyt długo. I, jak sądzę, zapowiedź jeszcze mniejszej aktywności na blogu. Ta ostatnia przegrała jednak nie z kinem, a z pracą - współprowadzę teraz trochę bardziej skomplikowanego w obsłudze bloga pod adresem www.tvnwarszawa.pl ;)

15 grudnia 2008

24 listopada 2008

Zdjęcia Warszawy w Google raz jeszcze

W statystykach widzę, że co chwilę trafia do mnie ktoś, kto próbuje szukać zdjęć z magazynu "Life", ale robi błąd składniowy w zapytaniu. To skądinąd przyjemne, że wszystkie poza właściwą formy zapisu tego zapytania prowadzą do mnie. Niemniej dla zawiedzionych prosta instrukcja:
  • zdjęć szukamy nie w zwykłej wyszukiwarce Google, tylko w wyszukiwarce grafiki...
  • ... wpisując do niej "warsaw source:life" bez cudzysłowów i, co ważne, tylko z jedną spacją między warsaw (lub innym szukanym słowem) a source.
  • Przy dwukropku nie ma spacji!
Miłej zabawy :)

23 listopada 2008

Rezygnuję z soup.io

Rezygnuję z zupki. Zabawka fajna, ale mam bloga, blipuję (ostatnio rzadziej), udostępniam różne rzeczy w Google Readerze, co można czytać na prawej szpalcie lub śledzić w postaci osobnego kanału RSS. W dodatku Reader ma dokładnie taką samą możliwość dodawania do udostępnionych rzeczy linków spoza śledzonych RSS-ów. Zupka smaczna, ale niepotrzebna.

W ogóle muszę trochę okiełznać swoją sieciową aktywność. Nowa praca ma jednak taką specyfikę, że nie nadążam z czytaniem wszystkiego, co mam w Readerze, o posyłaniu tego dalej nie mówiąc. Dlatego rezygnuję z zupki też od drugiej strony - wywalam RSS-y znajomych. Z lekkim żalem, ale bez przesady - zgodnie z regułą, którą jakiś czas temu opisała Marta Klimowicz zakładam, że podobnie jak newsy, trafią do mnie tak czy owak te śmieszne rzeczy, które naprawdę są tego warte (ba, jak znam życie, to spora część tych nie wartych i tak też trafi).

Poza tym z zupką jest trochę tak, jak na załączonym obrazku - ostatni mógłby być podpisany soup.io. To jest tylko multiplikowanie internetowych dupereli. Ja zaczynam mieć dość.

Wszystko to po części w związku z piątkowym zamieszaniem wokół zdjęć z magazynu "Life" (trzeba mieć większą kontrolę nad tym co i gdzie się firmuje swoja ksywką, jak widać), a po części z faktem, że dopiero dziś udało mi się wygrzebać z oznaczonych gwiazdką tekstów z poprzednich tygodni i prawdę mówiąc nie czuję, że bez nich byłbym uboższy.

No, może film o skoku spadochronowym z Burj Dubai był wart uwagi:


Na mnie samo wejście po schodach na 160 piętro robi wrażenie ;)

21 listopada 2008

Problemy source:Dziennik

Na przecięciu nowych i tradycyjnych mediów dochodzi czasem do zgrzytów. Środowa notka o tym, że archiwum zdjęć magazynu "Life" trafiło do internetu i zostało zindeksowane przez Google odbiła się echem, którego nie przewidziałem. Skutki są niestety głównie uboczne.

Na moje "odkrycie" powołuje się dziś dodatek warszawski "Dziennika", a od wczoraj także portal dziennik.pl. Każde na swój sposób. Portal informuje, że wśród opublikowanych w sieci zdjęć można też znaleźć spory zbiór nad wyraz ciekawych zdjęć z okupowanej Warszawy. Wśród nich są i te najbardziej zaskakujące - kolorowe zdjęcia Hugo Jaegera wykonane w Warszawie w październiku 1939 roku. Papierowe wydanie "Dziennika" ogłasza natomiast sensację i twierdzi, że zdjęcia te nie były wcześniej znane w Polsce. Tezę tę - co kompletnie mnie zaskakuje - popiera swoim autorytetem Zygmunt Walkowski, varsavianista specjalizujący się właśnie w fotografii z czasów okupacji.

Tymczasem jest to wierutna bzdura. Zdjęcia są znane co najmniej od kilku lat - o ile nie myli mnie pamięć, pierwszy pokazał je tygodnik "Przekrój". Pobieżny risercz w internecie dowodzi zaś, że znaczna część z nich krąży w sieci od dawna i jest co jakiś czas linkowana na forach poświęconych Warszawie. Znalezisko, które przypisał mi "Dziennik" nie jest więc żadną sensacją - jest nią natomiast to, że magazyn "Life" zdecydował się opublikować swoje archiwum w sieci, w wysokiej rozdzielczości i w porozumieniu z Google, co pozwala przeszukiwać je w niezwykle prosty sposób.

Tyle, że to też nie jest moje odkrycie - w swojej notce zaznaczyłem zresztą, że wiadomość ta błyskawicznie obiegła internet. Jako pierwszy w Polsce napisał o tym bodaj Grzegorz Marczak na stronie AntyWeb. To on zasugerował zresztą, by do wyszukiwarki wpisać zapytanie "poland source:life", które ja zamieniłem tylko na "warsaw source:life". Ot i cała moja zasługa. Zdecydowanie zbyt mała, by informować o niej na jedynce portalu i pierwszej stronie papierowej gazety, choć oczywiście trudno mieć za złe taką promocję.

Cała sprawa ma jeszcze drugie, zawodowo-osobiste dno. Stali czytelnicy bloga pewnie o tym wiedzą - ci, którzy trafili tu dzięki tej promocji na pewno nie. Otóż do sierpnia tego roku byłem... dziennikarzem działu warszawskiego "Dziennika". A autor tej publikacji to mój kolega, który, niestety, zaliczył przy tej okazji zawodową wpadkę - powołał się na źródło, którego nie zweryfikował. Smutna prawda jest bowiem taka, że redakcja "Dziennika" w ogóle nie próbowała się ze mną wczoraj skontaktować. Gdyby to zrobiła, nie popełniła by w papierowym wydaniu takiego błędu (mam wrażenie, że w portalu nad tekstem pracował ktoś, kto po prostu znał te zdjęcia i błąd wyłapał). A wystarczyło tylko wykręcić numer telefonu, który koledzy - miałem cichą nadzieję - wciąż wszyscy mają w komórkach.

Zwykła koleżeńska przyzwoitość nakazywała dać znać, że taki tekst powstaje, a zawodowa - wspomnieć na łamach o tym, że "znany warszawski bloger" był do niedawna "naszym współpracownikiem". Tym bardziej, że publikacja "Dziennika" stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji względem obecnego pracodawcy, czyli redakcji informacyjnej kanału telewizyjnego i strony internetowej TVN Warszawa (uprzedzając pytania: nie wiem, kiedy ruszamy). To, że nie ma nas jeszcze w eterze nie oznacza przecież, że taki sensacyjny temat by nas nie zainteresował. Tymczasem moi koledzy i przełożeni dowiedzą się o "moim odkryciu" z dzisiejszego "Dziennika". Kłopotliwe tym bardziej, że mam dziś wolny dzień i nie będzie mnie na miejscu, by od razu odkręcić całe zamieszanie i wyjaśnić, że nie ma żadnej sensacji.

Innym ubocznym skutkiem publikacji "Dziennika" jest to, że z poprzedniej notki usunąłem kolorowe zdjęcie wojsk niemieckich na Krakowskim Przedmieściu. Obawiam się, że link na głównej stronie portalu może skierować w moje skromne progi przedstawiciela agencji fotograficznej, która dysponuje prawami do zdjęć magazynu "Life" w Polsce. Z moich informacji wynika, że jest to agencja Flash Press Media reprezentuje archiwalną część Getty Images, w tym Time&Life Pictures, którą przy okazji przepraszam za spowodowane zamieszanie. Chciałem tylko pochwalić genialny pomysł Google i "Life", który pozwala na długie godziny utonąć w historycznych zdjęciach nie tylko Warszawy, czy Polski, ale też z wielu innych miejsc na świecie. Mimo wszystko - serdecznie polecam.

A swoją drogą nie sądziłem, że kiedyś jeszcze wrócę na jedynkę "Dziennika".

14 listopada 2008

Suplementa

  • Tekst o tym, że jak to nie ma, jak jest gdzie pogadać i się gada do upadłego pisałem w afekcie i w efekcie tegoż afektu zapomniałem napisać o najważniejszym bodaj miejscu, które należy wymienić. Chłodna 25 - oto przykład miejsca, gdzie nie tylko się gada, pije, pije i gada, ale przede wszystkim się dzieje i się robi. Tyle, że to już dawno przekroczyło normy zwyczajnej knajpianej działalności. Ale zaczęło się właśnie od gadania przy stoliku.
  • Spektakularny gest, o którym pisałem jakiś czas temu, został rozliczony. Jak poinformował dziś na radzie miasta ratusz zabawa w piaskownicę na pl. Piłsudskiego kosztowała nas, bagatela, 15,6 miliona złotych.

04 listopada 2008

Porządek musi być!

Blogasek podupadł. Po okresie pewnego luzu w pracy i związanej z nim nadaktywności przyszedł czas zapierniczania i kryzys twórczy. Bywa. Pewnie się z czasem odwróci, a tymczasem uporządkowałem trochę blogroll. Kategoria "big city life" zmieniła postać i jest teraz trochę ciekawsza - uznałem, że to będzie bardziej praktyczne, niż bezpośrednie linkowanie kilkudziesięciu warszawskich (foto)blogów. Zdominowały ją blogi zrzeszone w GTWb :)

Poniżej dodałem element "followers" - głównie dla celów testowych. Sam do końca nie wiem jeszcze z czym to się je. Czy ktoś go używa, żeby potestować z drugiej strony?

W pozostałych kategoriach też trochę przesunieć i porządków. Dodałem kilka rzeczy, których brak mnie zaskoczył, raczej niczego nie wywalałem. A wszystko to dlatego, że wziąłem się w końcu za porządek w RSS-ach. Oj, tam to trzeba było powywalać i to całkiem sporo.

16 września 2008

Zaproszenie

Redakcja miesięcznika STOLICA
zaprasza twórców warszawskich stron internetowych, forów i blogów
na debatę

„Syrenka w sieci” czyli E-Warszawiacy! Spotkajmy się w realu.


21 września, godzina 11:00, BUW ul. Dobra 56/66, sala C
(debata w ramach Warszawskiego Salonu Książki)

Spotkanie z udziałem socjologów, varsavianistów i internautów poprowadzą autorzy stron
www.warszawa1939.pl i www.werttrew.fora.pl.

Będzie to pierwsze spotkanie w realu wszystkich zainteresowanych Warszawą w Internecie. Stanie się ono okazją do zwrócenia uwagi mediów i opinii publicznej na fenomen warszawskich stron internetowych oraz na ich autorów - ludzi z pasją i ciekawym dorobkiem.

Podczas spotkania przedstawiony zostanie projekt regulaminu konkursu na najlepszą stronę internetową oraz wręczone zostaną nagrody za rok 2008, przyznane przez miesięcznik STOLICA.

Więcej informacji na stronach:
www.warszawa-stolica.pl,
www.warszawa1939.pl
www.werttrew.fora.pl

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.