Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty

06 marca 2012

Stadion jak z "Fify"

Ten tekst miał się pojawić na tvnwarszawa.pl w niedzielę rano. W sobotę była katastrofa kolejowa i temat otwarcia Stadionu Narodowego nagle stał się zbyt odległą przeszłością. Wrzucam, bo trochę mi go szkoda, choć tu jego puenta ma mniejszy sens, niż tam.

"Oto jest" Stadion Narodowy. Jeszcze nie do końca urządzony, z organizacyjnymi niedociągnięciami, ale działa. I choć byłem na meczu otwarcia, wciąż nie mogę uwierzyć, że udało nam się go zbudować.

Gdy media obiegła informacja, że biletów na mecz z Portugalią już nie ma, poczułem żal, że nawet nie powalczyłem. Pisałem o tej inwestycji od samego początku, a zabraknie mnie na pierwszym meczu? Na szczęście w środę o godzinie 20 okazało się, że kilka biletów jednak zostało. Testując przy okazji sprawność komunikacji miejskiej, rzutem na taśmę dotarłem do swojego czerwonego krzesełka w chwili, gdy ponad 50 tysięcy ludzi zaczynało śpiewać hymn. Trochę się nawet wzruszyłem i chyba nie tylko ja, bo pod koniec meczu hymn odśpiewaliśmy jeszcze raz.

Patrząc na biało-czerwone trybuny przypomniałem sobie moment, gdy Michel Platini wyciągnął z nieporadnie rozdartej koperty kartkę z napisem "Polska i Ukraina". I festiwal wisielczego humoru, który nastąpił później - internet obiegły dziesiątki zdjęć zarośniętych, zdemolowanych boisk, które miały oddawać stan naszych przygotowań. I oddawały! Gdy zapadła w końcu decyzja, że Stadion Narodowy powstanie na miejscu Stadionu Dziesięciolecia, chyba nikt do końca nie wierzył, że to się uda. I znów był śmiech - że na trybunach będzie trwał handel gaciami, że gadżetem mistrzostw będzie wielka bazarowa torba w kratkę.

Przyznaję, nie wierzyłem, że uda się zlikwidować bazar, zorganizować i rozstrzygnąć konkurs na projekt, zdobyć pozwolenia na  budowę, wybrać wykonawcę. Utkniemy w procedurach i odwołaniach - byłem tego pewien. I choć pisałem o kolejnych etapach inwestycji, które jednak się udawały, wciąż nie wierzyłem, że damy radę.

Nie przekonały mnie nawet pierwsze maszyny, które zaczęły rozbiórkę starego stadionu i palowanie fundamentów nowego. Potem pojawiły się dźwigi, a plac budowy nocami oświetlały reflektory. Do kin wchodził właśnie nowy "Star Trek", a budowa stadionu przypominała pokazaną w filmie budowę statku kosmicznego USS Enterprise. Wyłaniająca się z warszawskiej mgły konstrukcja wydawała się mniej więcej tak samo realna.

Że to jednak może się udać, dotarło do mnie, gdy przeprowadziłem się na Pragę i mogłem codziennie obserwować postępującą w oczach budowę z okien autobusu linii 101. To była dobra perspektywa - najpierw aleja Zieleniecka i wielki plac budowy w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stały dziesiątki blaszanych bud. Potem rondo Waszyngtona i rosnąca bryła stadionu w perspektywie głównej alei, gdzie dopiero co kwitł handel podróbkami. Jeszcze przystanek przy - wciąż zresztą stojącym - blaszanym kantorze i 101 wtaczało się na most. Ale najlepszy widok jest do tej pory ze ślimaka, którym autobus zjeżdża na Wisłostradę - stadion odbija się w Wiśle i niezależnie od światła czy pogody robi piorunujące wrażenie.

Uwierzyłem, że zdążymy, gdy pod koniec 2010 roku zwiedziłem powstający stadion. Z samego szczytu gotowych już trybun widok był niesamowity - z jednej strony panorama warszawskich wieżowców, a z drugiej płyta boiska niemal na wyciągniecie ręki. Na środku montowano właśnie potężną iglicę. W środę znów gapiłem się na nią i nie mogłem uwierzyć, że nad środkiem boiska, po którym biega Cristiano Ronaldo, wisi coś tak potężnego. I choć architekci z firmy JSK tłumaczyli, że wisi dzięki tej samej zasadzie, która utrzymuje kształt koła rowerowego, to w bezpośrednim zetknięciu takie porównanie wydaje się zupełnie nieadekwatne.

Od pierwszego wejrzenia polubiłem widok oświetlonego stadionu. Zobaczyłem go jadąc autobusem przez most Świętokrzyski. Nad ciemnym, dzikim praskim brzegiem znów wyglądał jak statek kosmiczny. Musiałem chyba westchnąć z zachwytu, bo starsza pani obok mnie od razu fuknęła i zaczęła komentować. Że wielki, że po co i w ogóle ile to kosztuje... Ożywioną dyskusję skończyliśmy dopiero przy Wileniaku. Stanęło na tym, że sam stadion nie jest taki zły, tylko żeby kibice się umieli na nim zachować...

W środę zachowywali się fajnie. Spokojnie, bez awantur, bez większych pretensji, kłótni i spinek. Ktoś komuś zasłaniał, gdzieś zabrakło hot-dogów i napojów, ale te drobiazgi nie przyćmiły końcowego efektu. Pewnie, że doping nie był taki, jak na Żylecie, ale w wykonaniu 50 tysięcy ludzi i tak robił wrażenie. Z narożnego sektora słyszałem go doskonale i jak na dłoni widziałem całe boisko, w samym środku gigantycznego stadionu. Imponujący widok, znany mi do tej pory tylko z transmisji telewizyjnych i piłkarskich gier komputerowych. Kilka razy złapałem się nawet na tym, że czekam na powtórkę akcji, bo choć to wszystko działo się kilkanaście metrów ode mnie, do końca nie wierzyłem, że to nie jest telewizyjna transmisja.

Można się spierać o jego skalę, lokalizację i kolory elewacji. Trzeba pilnować tego, co wciąż jest do zrobienia i poprawienia. Warto patrzyć na ręce tym, którzy odpowiadają za to, by stadion na siebie zarabiał. Apelować, by zlikwidowali kuriozalny płot wokół, a wyspane żwirem błonia zmienili w zielony teren otwarty dla warszawiaków. Pilnować, by po Euro nie zabrakło zapału do zrealizowania planów zabudowy jego otoczenia. O Narodowym pisać będziemy więc jeszcze nie raz. Chciałbym, żeby działo się to głównie przy okazji sukcesów reprezentacji, ale pewnie przyjdzie nam też krytykować i narzekać. I właśnie dlatego nie mogę sobie nie skorzystać z okazji, by ten jeden raz napisać: ten stadion jest imponujący, a ja jestem dumny, że udało nam się w Warszawie zbudować coś tak niesamowitego.

29 września 2011

WWB3

Nie da się ukryć, że blogasek podupadł. Jeśli ktoś tęskni i w napięciu czeka na nowe teksty, to w najbliższym czasie będzie można poczytać je gdzie indziej. Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosiło mnie do współpracy, która owocuje tym, że o wydarzeniach w ramach tegorocznej "Warszawy w budowie" piszę na tvnwarszawa.pl i  na blogu festiwalu. Uznałem, że wrzucać tego samego jeszcze tu nie ma już sensu. Kto się interesuje, ten na pewno znajdzie :)

14 września 2011

Warszawa w budowie 3: Powrót do miasta

Startował jako festiwal designu. W ciągu trzech edycji ewoluował w najważniejszą "gadaninę" o mieście. Festiwal "Warszawa w budowie" znów zaprasza do zwiedzania, proponowania i dyskutowania. Będzie miejsko, politycznie i ekonomicznie.

W siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3 coraz większy ruch i coraz lepiej wyczuwalne napięcie. Wielkimi krokami zbliża się październik, a z nim kolejna edycja festiwalu "Warszawa w budowie". Powstał dwa lata temu, jako element starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a po porażce w tym wyścigu może się okazać jego najtrwalszym efektem. Na stałe wpisał się już bowiem w krajobraz "rozgadanego" miasta, jakim stała się w ostatnich latach Warszawa.

Program znów jest bardzo bogaty i trudny do ogarnięcia. - To 65 wydarzeń w ciągu 31 dni, zorganizowanych wokół czterech głównych zagadnień - zapowiada Sebastian Cichocki z MSN. Planowanie i partycypacja to zagadnienia obecne w programie festiwalu od samego początku. Wpływy zagranicznych doświadczeń polskich architektów na ich twórczość, to kontynuacja tematu sprzed roku. - Wtedy opowiadaliśmy o tym, co polscy architekci okresu PRL wnieśli do architektury krajów afrykańskich i bliskowschodnich. Teraz odwracamy perspektywę, ale dalej obracamy się w podobnym obszarze - mówi Sebastian Cichocki z Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Czwartym tematem będzie polityka mieszkaniowa. Kwestia, która niespodziewanie staje się właśnie jednym z głównych wątków kampanii wyborczej, będzie osią festiwalu. - Przyszedł kryzys, zaczęła się kampania wyborcza i nagle okazało się, że ten temat jest więcej niż aktualny. Mieliśmy dobrą intuicję, gdy pół roku temu zaczynaliśmy planować program - zauważa Tomasz Fudala z MSN.

Powrót do miasta

- Chcemy odczarować takie pojęcia, jak spółdzielczość czy działacz społeczny. Zamierzamy pokazać, że mieszkanie nie musi być towarem. Że w ramach obowiązującego prawa, bez wyciągania ręki po publiczne pieniądze, można własne mieszkanie zdobyć inaczej, niż tylko biorąc kredyt na 30 lat - mówi Fudala, który nie ukrywa, że temat mocno go wciągnął.

- Zaczęliśmy spotykać się z działaczami ruchów lokatorskich, którzy, trochę na własne życzenie mają łatkę oszołomów, co to przychodzą na sesję rady miasta z transparentami. Okazuje się, że za tym wizerunkiem kryje się realna alternatywa, która nie może się przebić w publicznej dyskusji. Chcemy dać lokatorom głos - deklarują kuratorzy z MSN.

Ten głos zabrzmieć ma w dodatku w zaskakującym miejscu. Nie w muzeum, lecz... w auli spadochronowej Szkoły Głównej Handlowej. Dlaczego właśnie tam? - Po pierwsze dlatego, że kampus tej uczelni to fantastyczne miejsce, które znają dziś właściwie tylko studenci. Warszawiacy, nawet mieszkańcy Mokotowa się tam nie zapuszczają i nie wiedzą, że to wspaniała przestrzeń. Miasto w mieście, które warto zobaczyć - przekonuje Fudala.

Niestety, dziś tę przestrzeń zastawiają samochody, ale uczelnia chce rewitalizować teren. - Chcą przywrócić go miastu, zrobić z SGH taką bramę między Mokotowem, a Śródmieściem. A hasłem tegorocznego festiwalu jest "Powrót do miasta", rozumiany przede wszystkim jako powrót do podstawowych miejskich problemów, które są osią festiwalu - mówi Fudala.

Ekonomiści kontra lokatorzy

Główna wystawa festiwalu, którą muzeum szykuje właśnie na SGH, ma stawiać pytania właśnie o te zagadnienia: o lepsze i tańsze mieszkania, ład przestrzenny i zaangażowanie mieszkańców. I pokazywać dorobek, który udało się wypracować w ciągu pół roku grupom roboczym, które MSN zaprosiło do analizowania problematyki festiwalowej Czy w mekce wolnorynkowego myślenia uda się zrobić wyłom?

- Chcemy namówić studentów na udział w warsztatach, np. na temat spółdzielczości. Pokazać, że można na przykład założyć spółdzielnię i budować domy bez płacenia marży deweloperowi. I że to nie jest sprzeczne z wolnym rynkiem, że nie musi oznaczać powrotu do poprzedniej epoki. To samo z planowaniem, które wciąż kojarzy się źle, a jest niezbędne, by poprawiła się jakość życia w mieście - przekonuje Fudala.

Jego zdaniem, kryzys ekonomiczny dobitnie pokazał, że także w ekonomii potrzebne są nowe perspektywy. Liczy więc na podatny grunt.

Dzieci budują, dorośli gotują

Ostre spory z kampanią wyborczą i wielką polityką w tle nie będą jednak jedynym wątkiem festiwalu. Duża część programu przygotowana została w oparciu o propozycje mieszkańców Warszawy, zebranie na wiosnę. Będą więc piesze, rowerowe i autokarowe wycieczki po mało znanych częściach miasta i jego okolicach, np. Wólce Kosowskiej, Kępie Zawadowskiej czy po ogródkach działkowych.

Ciekawie zapowiadają się wydarzenia na osiedlu Sady Żoliborskie, które obchodzi właśnie swoje pięćdziesięciolecie. Swoje podwoje otworzą tamtejsze pracownie artystów. Jeden z paneli odbędzie się w prywatnym mieszkaniu, które zachowało pierwotny charakter. Do wspomnień sprzed pół wieku nawiążą też warsztaty... kulinarne.

- Starzy Żoliborzanie wspominają wspólne robienie przetworów z owoców z sadów. Razem z kucharzem Grzegorzem Łapanowskim zaprosimy ich do parku, zwanego przez mieszkańców klubem i zorganizujemy tam wspólne gotowanie - zapowiada Marcel Andino Velez z MSN.

Nie zabraknie też zajęć dla dzieci. - Wcielimy w życie ideę autorki projektu Sadów, Haliny Skibniewskiej. Postulowała, żeby dzieci nie bawiły się zabawkami, tylko cegłami, deskami; żeby budowały. Tak też stanie się w tym roku na Żoliborzu - zapowiada Andino Velez.

Propozycje dla czterech dzielnic

Jak w poprzednich latach, działać będzie też festiwalowy Departament Propozycji. - Zdecydowaliśmy się zmienić jego skalę. Zamiast debatować o rozwiązaniach ogólnomiejskich, będziemy dyskutować o problemach czterech dzielnic: Żoliborza, Ursynowa, Pragi Północ i Białołęki. Udało nam się zaprosić do tego lokalne władze. Razem z nimi będziemy analizować lokalne problemy, takie jak przebieg dróg czy wywóz śmieci.

Będą też pokazy filmów, wykłady i spotkania m.in. z Helmutem Jahnem, Konstantym Grcicem, Marc'iem Sandsem, Ryanem Garderem. No i oczywiście wykłady oraz dyskusje. Szczegółowy program ma być dostępny za kilka dni.

OSSA szuka fatamorgany

Równolegle z festiwalem, na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej odbędą się warsztaty Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Studentów Architektury. Ich tematem będą warszawskie fatamorgany - wielkie wizje miasta, które nigdy nie zostały zrealizowane - i to, czy miasto może z nich dziś w twórczy sposób skorzystać. OSSA i MSN postanowiły zawiązać współpracę i połączyć dwa wydarzenia, tak by uczestnicy warsztatów mogli skorzystać z programu festiwalu, a jego publiczność - przyjrzeć się efektom prac. Warsztaty, które w Warszawie ostatni raz gościły 8 lat temu, odbędą się w ostatnim tygodniu października.

26 sierpnia 2011

O placu Defilad od innej strony

Skoro przez 20 lat nie udało nam się nic zbudować na pl. Defilad, może wcale nie jest nam to potrzebne do szczęścia? Może tak naprawdę nie potrzebujemy wieżowców wokół PKiN, których i tak nikt nie chce nam zafundować? Może bazar i nieformalny dworzec autobusowy, to jest właśnie to, czego naprawdę chcą i potrzebują warszawiacy? Myśli to niepokojąca i niepopularna, ale czy można ignorować ją przez kolejne dwie dekady? Wiele pytań i żadnej konkretnej odpowiedzi czyli mój gościnny występ na łamach bloga festiwalu "Warszawa w budowie 3".

01 sierpnia 2011

Zagadki Los Angeles

Notka trochę od czapy. Ot, żeby sobie gdzieś zapisać własne spostrzeżenie. Jakiś czas temu kolega podesłał mi link do ciekawego filmu dokumentalnego o tym, jak to w USA z tramwajami było. Sama historia jest bardzo interesująca i pokazuje dość dobrze, do czego może prowadzić pochopna prywatyzacja miejskiego majątku, więc w kontekście decyzji dotyczących SPEC-u warto go sobie obejrzeć. Zachęcam:


Moją uwagę przykuło jednak coś innego. W 18 minucie jest ujęcie kręcone z tramwaju, który wyjeżdża z tunelu:


Dlaczego przykuło? Bo kilka dni wcześniej "jechałem" tym tunelem. "Jechałem" w grze LA Noire, której akcja dzieje się w LA, w latach 40 (i która zasługuje na osobną notkę, tak swoją drogą). Zobaczyłem z trasy, odkryłem, że się da i tym sposobem wirtualnie zwiedziłem pierwszą linię podziemnego tramwaju w LA: tunel Belmont łączący to miejsce z Hill Street.

W grze to miejsce wygląda tak:


A tak z kolei wygląda wjazd do tunelu z pobliskiej estakady, widocznej zresztą na obu wcześniejszych przeźroczach:


Ot, ciekawostka, pokazująca dobrze, jak wiernie jest w tej grze odwzorowane miasto. Nawet układ rozjazdów się zgadza.

Na tym jednak nie koniec. Oglądam ja sobie mianowicie odcinek "Archiwum X" (w ramach starań o achievement za obejrzenie całości serialu) i co widzę?



To samo miejsce! Tu akurat udaje cmentarz w Oakland. Zapragnąłem niezwłocznie dowiedzieć się, jak to miejsce wygląda dziś. Z pomocą Google Maps okazało się to dość proste:


Nie ma torów, nie ma cmentarza - jest osiedle. Belmont Station Apartments, konkretnie. Ale jak się dobrze przyjrzeć, to między dwoma zespołami budynków, w dolnej części zdjęcia widać stojący ukośnie, szary budynek. A po bliższej analizie, na prawo od niego da się także namierzyć wjazd do tunelu, który dziś wygląda tak:


Google Maps odesłało do zdjęć, dzięki czemu dowiedziałem się, że wjazd do Belmont Tunnel nazywa się Toluca Yard. A z tego klipu, którego nie da się wstawić do notki, dowiedziałem się m.in, że "Archiwum X" to nie jedyny film, w którym zagrało. Bywał tak także Tim Roth. W filmie jest też mnóstwo zdjęć z całej blisko stuletniej historii tego miejsca. I wynika z niego, że pomysł zabudowania tego terenu spotkał się z protestem - ludzie chcieli zachować historyczny, pierwszy tunel metra i urządzić w tym miejscu park. Nie udało się. Mimo wszystko, gdybym kiedyś był w LA, na pewno tam zajrzę.

Na tym kończymy dzisiejszą wirtualną wycieczkę po Los Angeles :)

07 czerwca 2011

Stefan Kuryłowicz 1949 - 2011

Wciąż nie mogę uwierzyć w wiadomość, która odległy wypadek lotniczy na drugim końcu Europu zamieniła w tragedię dotyczącą Warszawy. Jak mocno? Uświadomiłem to sobie przeglądając stronę internetową pracowni Stefana Kuryłowicza w poszukiwaniu jego najważniejszych projektów. Swoje piętno na architekturze Warszawy odcisnął w tak wielu miejscach, pracując nad projektami tak charakterystycznymi, że z powodzeniem można o nim mówić, jako o architekcie warszawskim, kształtującym obraz tego miasta.

Poznałem go przy jakiejś służbowej okazji, potem rozmawialiśmy nie raz, zarówno o jego projektach, jak i ogólnie o architekturze. Często powoływałem się na niego w swoich tekstach, bo mówił ciekawie i ładnie. Lubiłem z nim rozmawiać i zawsze miałem wrażenie, że dla niego rozmowa ze mną też nie jest męką. Doceniał to, że rzuty i przekroje nie były dla mnie obcą materią. W pamięć zapadło mi spotkanie w siedzibie SARP-u na Foksal. Podjechał swoim słynnym jaguarem, wysiadł, ubrany w dobry garnitur i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wejścia. Wyglądał jak gwiazdor spieszący się na premierę filmową.

Był z rocznika mojego ojca, musieli się nie raz mijać na schodach gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej przy Koszykowej, choć nigdy nie wyszło to w żadnej rozmowie. Jako dzieciak bywałem z tatą na Foksal - gdy po wielu latach wróciłem tam jako dziennikarz zaczynający pisać o architekturze, poczułem że choć wybrałem inną drogę, to jednak nie oddaliłem się wcale tak bardzo. Oparta o wspólne zainteresowanie warszawską architekturą, "służbowa" znajomość z profesorem była tego cennym potwierdzeniem.

Za tydzień mija 10 lat do śmierci mojego ojca. Wczoraj zginął profesor Stefan Kuryłowicz.

10 lutego 2011

Piątek na czwartek

Uwadze Państwa pragnąłbym dziś nieskromnie polecić kolejny wywiad, który zrobiłem w ostatnich dniach - tym razem padło na Grzegorza Piątka, który na zlecenie ratusza pokieruje staraniami Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.

fot. Mikołaj Długosz
Nie sądzę, by ten wywiad przekonał tych, którzy od samego początku krytykują pomysł walki o tytuł. Ale wydaje mi się, że można w nim znaleźć całkiem sensowną, choć na razie dość ogólnikową odpowiedź na pytanie, czemu ta walka ma służyć. No i optymizm Grześka, który widzi Warszawę wielką, jest z pewnością cenny.

Nie byłem przekonany, czy stolica rzeczywiście nie mogłaby oddać pola innym polskim miastom - po tej rozmowie kibicuję naszym staraniom i będę zawiedziony, jeśli nie otrzymamy tej szansy, bo chciałbym za 10 lat móc usłyszeć Piątka, dumnie mówiącego "A nie mówiłem".

Wywiad można przeczytać na tvnwarszawa.pl

01 lutego 2011

Czysto jak na Centralnym?

Zajrzałem wczoraj na Dworzec Centralny, a konkretnie do remontowanej części. Byłem w hali głównej oraz w odświeżonych podziemiach i na remontowanych peronach. I powiem tak: to robi wrażenie!


W niektórych miejscach biel razi po oczach. Dwa razy szersza galeria wygląda tak, jak powinien wyglądać prawdziwy dworzec. Granatowe tablice nowego systemu informacji wizualnej przypominają to, co znamy z całej Europy. Do tego oznaczenia dla niewidomych - takie same, jak te, których metro nie jest w stanie zamontować od dwóch lat, zasłaniając się brakiem przepisów.

No i sama architektura: betonowe słupy, spektakularne, jasne wnętrze hali. Potężne słupy między peronami, teraz wydobyte z mroku jasnym światłem i podkreślone granatowym kolorem. Do tego nowe żyletki na sufitach - jasne, rozpraszające światło bez nadawania otoczeniu klimatu prosektorium.

Tam, gdzie byliśmy, prawie nie czuć już też "zapachu podróży", który zawsze witał tu pasażerów.

Remont dworca liczony jest na 10 - 15 lat. Potem ma zapaść decyzja: albo remont generalny, albo nowy dworzec. Na razie kolejarze zrobili krok ku temu, by przekonać pasażerów, że Centralny wcale nie jest taki zły, ani przestarzały, jak się do tej pory wydawało.

Rzadka to okazja, gdy można z czystym sumieniem pochwalić PKP.

Więcej na tvnwarszawa.pl

03 stycznia 2011

Wydarzenie roku 2010: stadion, drogi, polityka

Internetowe sondy traktować należy z przymrużeniem oka. Wynik plebiscytu tvnwarszawa.pl to przede wszystkim efekt mobilizacji kibiców Legii. Ale może wcale nie tak daleki od prawdy?

Spieraliśmy się w redakcji o to, jakie wydarzenia umieścić w sondażu. Na liście nie zmieściło się np. wznowienie budowy wieżowca przy Złotej 44. Zamieszanie wokół tej inwestycji obnażyło słabość miejskiej administracji i prawa, w oparciu o które wydaje ona swoje decyzje. Podobnie jak Wojciech Bartelski, uważam to za poważną barierę w rozwoju miasta, ale mam też wątpliwości, czy z firmy Orco należy robić męczennika za sprawę jej likwidacji. Było to wszak wydarzenie branżowe.

Stadion zmienia miasto

Ostatecznie Złota 44 z plebiscytu wypadła. I tak nie zwojowałaby wiele, nic bowiem nie mogło się równać z mobilizacją kibiców, którzy otwarcie stadionu Legii wypromowali na wydarzenie roku. Chcę wierzyć, że z perspektywy kilku następnych lat będzie można przyznać im rację.

Po wrześniowym zwycięstwie nad Lechem Poznań razem ze znajomymi przeszliśmy się ze stadionu na Trakt Królewski. To był bodaj ostatni tego roku wieczór dość ciepły, by siedzieć w ogródkach. Na Foksal był tłum - warszawka przemieszana z kibicami w szalikach. Żadnych awantur, bijatyk ani demolki. Zamiast tego atmosfera, jaką pamiętam z Mediolanu, po ligowej wygranej Interu - wesoło, głośno, przyjaźnie; pytania o wynik, strzelców bramek, wspólne toasty i śpiewy kibiców w różnym wieku i różnym stanie. Piłkarskie święto.

Marzy mi się, by to był standard. Marzą mi się też lepsze wyniki i tu światełka w tunelu upatruję w poprzeczce podniesionej przez europejskie sukcesy Lecha Poznań - wciąż niewielkie, ale i tak największe od lat. Mam nadzieję, że infrastruktura to impuls do zmian w polskiej piłce. I mam nadzieję, że coraz rzadziej będziemy pisać o awanturach z udziałem kibiców, a widok grupy w szalikach coraz rzadziej będzie podnosił ciśnienie mijającym ją przechodniom.

Na drogi poczekamy w korkach

W naszym rankingu miałem jednak inny typ, niż kibice Legii - to wiadomość z ostatniej chwili, czyli decyzja rządu o cięciach w programie budowy dróg na najbliższe lata. Wyleciały z niego z hukiem właściwie wszystkie wylotówki z Warszawy - po protestach i petycjach ostał się tylko ogryzek trasy Salomea - Wolica. Ważny, ale będący kroplą w morzu potrzeb.

Skutki tej decyzji Warszawa będzie boleśnie odczuwać przez kilka, a może kilkanaście kolejnych lat. W korkach w Markach, Łomiankach, Jankach i w Raszynie. Bardziej od tej perspektywy przeraża mnie jednak cynizm polityków, którzy dopiero obiecywali budowę dróg zamiast polityki. Nie chodzi o to, by natrząsać się z wyborczego hasła. Wielu ludzi głosowało na PO właśnie dlatego, że ta partia zajęła się wreszcie budową dróg na poważnie. I, jeśli wierzyć podanym w charakterystycznym stylu wyliczeniom Wojciecha Orlińskiego, pobiła na tym polu historyczne rekordy. Teraz ci, którzy liczyli na infrastrukturalny przełom mogą jednak poczuć się oszukani. Tym bardziej warszawiacy, szczególnie gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, że rządowy plan budowy dróg, od początku był mało realny.

Niestety prezydent Warszawy przestaje liczyć się z opinią publiczną - to, co dzieje się w ostatnich tygodniach na Ursynowie i na Pradze Północ pokazuje, że w walce o władzę (skądinąd żadną - bo taką ma burmistrz dzielnicy) PO iść będzie po trupach. Zastanawiam się, co działoby się, gdyby podobne metody i podobne argumenty stosowało PiS? Oczami wyobraźni widzę komentarze o zagrożeniu dla demokracji i pełzającym zamachu stanu. Tymczasem PO wciąż może liczyć na taryfę ulgową - czy starczy jej na cztery lata i jak to ocenią mieszkańcy Pragi czy Ursynowa? Efekt najważniejszego wydarzenia mijającego roku ocenimy po kolejnych wyborach.

23 grudnia 2010

Stało się

fot. Joanna Nowicka
facebook.com/BrutalzKatowic
Na nic protesty, na nic prośby i apele. W Katowicach zaczęło się mordowanie hali dworca i jego niezwykłych, betonowych kielichów. Jedyny przykład polskiego brutalizmu jest od wczoraj równany z ziemią - taki prezent świąteczny zafundowali nam wespół kolejarze, inwestor i lokalni urzędnicy.
Brak słów.

11 grudnia 2010

Syrenka do paczki, Powstańcy do parku, a PZPR i ONZ do likwidacji

Budowa drugiej linii metra natrafia na najróżniejsze przeszkody; formalne i materialne. Do tych ostatnich zaliczyć można podziemne instalacje, kurzawki i... pomniki.

W tej ostatniej dziedzinie nadchodzi czas niewielkiego remanentu, który obejmie pięć eksponatów.

Syrenka zostaje, głaz i tablica wrócą

Największym pomnikiem stojącym na drodze metra jest warszawska Syrenka. I tu mamy dwie wiadomości. Zła jest taka, że symbol Warszawy zniknie. Dobra taka, że nie będzie przesuwana ani demontowana. Zostanie tylko zapakowana. - W chwili obecnej przygotowywany jest projekt takiego zabezpieczenia - informuje biuro architektury i polityki przestrzennej ratusza.
Na tym nie koniec pomnikowych zmian na Powiślu. Ulokowana tuż obok Syrenki tablica upamiętniająca odznaczenie Warszawy Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari i pobliski głaz poświęcony Powstańcom walczącym na terenie miejskiej elektrowni zostaną przeniesione. Trafią do parku im. Rydza-Śmigłego, prawdopodobnie jeszcze w grudniu. Na swoje miejsce wrócą po zakończeniu budowy metra na Powiślu.

ONZ do likwidacji

Są też pomniki, które będą miały znacznie mniej szczęścia. Stojący dziś między rondem ONZ, a jezdniami ulicy Świętokrzyskiej głaz z napisem "Rondo Organizacji Narodów Zjednoczonych", w asyście dwóch pordzewiałych masztów flagowych zostanie zdemontowany przez wykonawcę inwestycji i już nie powróci.
- W tym miejscu będą usytuowane elementy wyjść ze stacji - tłumaczy biuro architektury. - Kamień z informacją o nazwie ronda oraz maszty nie mają statusu upamiętnienia. Tablica upamiętniająca 50-lecie rocznicy utworzenia ONZ, która usytuowana jest na ścianie budynku ILMET pozostaje bez zmian - dodają urzędnicy.

Czerwony do likwidacji

Największa tajemnica okrywa ostatni pomnik, który też ma zniknąć. To spory głaz w parku Świętokrzyskim. Kamieniowi nie pomogło jednak ani zacieranie wyraźnego śladu po tabliczce, ani nawet to, że przycupnął między ławeczką a śmietnikiem i próbował zamaskować się śniegiem. Po dwóch dekadach dopadła go przeszłość. Ktoś "życzliwy" musiał na niego donieść, wieść niesie bowiem, że głaz ma kontrowersyjną przeszłość. W czasach minionego ustroju upamiętniał ponoć powstanie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Obciążającą poszlaką może być jego czerwonawy kolor.
Urzędnicy o politycznej przeszłości kamienia dyskutować nie chcą. Szef wydziału estetyki przestrzeni publicznej Tomasz Gamdzyk odesłał nas w tej sprawie do biura prasowego, gdzie usłyszeliśmy, że rzecz jest śliska, a pytania - jeśli w ogóle - zadać możemy tylko na piśmie.

Z lakonicznej odpowiedzi, którą następnie wystosowało biuro architektury wynika, że kamień został już zlustrowany. Odbyły się konsultacje z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, która oceniła, że "nie jest obiektem upamiętniającym". Zostanie więc usunięty, "jeśli będzie kolidował z budową".

15 listopada 2010

Thomas Pucher zaprojektuje siedzibę Sinfonia Varsovia

Jury konkursu na projekt rewitalizacji zabudowań przy Grochowskiej pod przewodnictwem Bohdana Paczowskiego ogłosiło swój werdykt. Wygrał zaskakujący projekt: dawne zabudowania SGGW skryte zostaną za potężnym murem, który będzie... unosił się nad ziemią.



Za otaczającą cały teren "elewacją" z prześwitem na wysokości parteru kryć będzie się tajemniczy "Ogród muzyki". Istniejący budynek będzie jego centralnym punktem, a nowoczesna sala koncertowa znajdzie się na tyłach, w zupełnie nowym skrzydle, ściśle związanym z potężną ścianą okalającą cały kompleks.

Wewnątrz powstanie sala koncertowa o niecodziennej konstrukcji, która ma sprawić, że każdy słuchacz "będzie w środku muzyki".




Wnętrze nie zaskakuje, choć zapowiada się spektakularnie. Mieszane uczucia budzi za to jego "opakowanie". Bardzo podoba mi się to, że świątynia muzyki ma być zamknięta w eleganckim ogrodzie, zdecydowanym gestem odciętym od zgiełku ulicy Grochowskiej. Wejście do niej będzie się wiązać z wyraźnym przekroczeniem materialnej granicy. Utworzony w ten sposób park nie będzie więc jednak tak otwarty, jak zapowiada Paczowski. To wcale nie musi być wadą, tylko czy taka ekskluzywna przestrzeń, bez transparentności i chęci do przenikania się ze światem zewnętrznym potrzebna jest właśnie na Grochowie?

Niepokoi mnie też potężny mur, który będzie w tym rejonie zupełnie nowym, bardzo mocnym akcentem. Czy nie będzie przytłaczający dla całej okolicy? Z drugiej strony nowej sali koncertowej nie dało się zmieścić na tej działce bez ingerencji na dużą skalę. Spodziewałem się jednak budynku, który będzie miał nie tylko oryginalne wnętrze, ale też wyzywającą bryłę. Dostaliśmy zaś tajemniczą strukturę sali koncertowej schowaną w potężnym, ale jednak skromnym opakowaniu.

Kto będzie chciał poznać ten budynek, będzie musiał świadomie wejść do tajemniczego ogrodu. Czy nie będzie to miejsce oderwane od społecznego kontekstu, a zarazem zbyt wsobne, by móc go zmieniać? Być może taka właśnie powinna być siedziba orkiestry - pytanie, czy taka inwestycja będzie w stanie rzeczywiście zapełnić lukę między prawo- i lewobrzeżną Warszawą? I - z drugiej strony - czy położony z dala od centrum ogród będzie swoją tajemniczością kusił dość skutecznie, by przyciągnąć tu publiczność?

Mimo wszystko koncepcja wygląda na przemyślaną i spójną. Spektakularną, ale bez przerostu formy nad treścią, a takich realizacji w Warszawie brakuje.



Wszystkie nadesłane prace można oglądać na wystawie pokonkursowej w Sinfonia Varsovia Centrum przy ul. Grochowskiej 272. Wernisaż odbędzie się we wtorek, 16 listopada o godz. 19.00, a wystawa potrwa do 19 grudnia.
4 grudnia o godz. 12.00, również w SVC, odbędzie się publiczna debata pokonkursowa.

10 listopada 2010

Mikroreaktywacja

Po dłuższej przerwie postanowiłem reaktywować swojego blipa i ożywić martwe konto na twitterze. O ile na Facebooku wrzucam co popadnie, o tyle na mikroblogach zamierzam się trzymać tematów warszawskich i tych związanych z architekturą. Pospinałem to tak, że twitter automatycznie wysyła wszystko na blipa, a blip na Facebooka - każdemu wedle potrzeb :)

Jak się rozkręcę, to zrobię fanpage na FB.

Plan Be

Rada Warszawy przyjęła plan miejscowy dla terenów wokół Pałacu Kultury. W ostatniej chwili, na chybcika, bez analizy i bez dyskusji. Czyli jak zwykle.
fot. TVN Warszawa
Nie mam wątpliwości, że już od dziś zmiana planu miejscowego placu Defilad będzie przez ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz "sprzedawana" jako sukces i spełnienie wyborczej obietnicy. Tym drugim jest w istocie - prezydent miasta zapowiedziała to w kampanii i swój zamiar zrealizowała. Tym pierwszym nie jest i długo nie będzie. Dlaczego?

Deweloperzy nie są zainteresowani budowaniem na tym terenie. Ale wbrew temu, co mówili wczoraj radni nie dlatego, że obowiązujący do tej pory plan zakładający niską zabudowę jest nieatrakcyjny. Dzieje się tak dlatego, że cały obszar ma niejasną sytuację prawną - do niektórych fragmentów są roszczenia, które przez cztery lata ledwie udało się miastu policzyć. Żadnego nie wykupiono. Nie przeprowadzono ani nawet nie zaplanowano parcelacji terenu. Nie zrobiono inwentaryzacji tego, co kryje się pod ziemią. Nie ma też porozumienia z PKP dotyczącego remontu tunelu średnicowego ani prawa, które umożliwiałoby prywatnym inwestorom budowę ponad torami.

Nie ma też już koniunktury na wieżowce.

Żaden deweloper nie zainteresuje się więc takimi działkami, tym bardziej że w promieniu kilometra wciąż jest mnóstwo miejsc z czystą sytuacją prawną. W dodatku nie objętych planami - można budować to, co się rzeczywiście opłaca w danym momencie, a nie to, co zadekretowała aktualna władza.

W dodatku plan uchwalono w pośpiechu, na ostatniej sesji przed wyborami, odbierając radnym z komisji ładu przestrzennego możliwość przeanalizowania ponad dwóch setek poprawek zgłoszonych przez warszawiaków, które ratusz lekką ręką odrzucił. Wśród nich były uwagi firm deweloperskich - tych samych, którym na targach w Cannes ratusz prezentował swoje wizje przekonując, że Warszawa jest miastem przyjaznym inwestorom.

Poprzedni plan uchwalono w podobnych okolicznościach: na szybko, pod presją. Ale naczelny architekt miasta Michał Borowski zdążył jeszcze przygotować wstępną wersję umowy z konsorcjum firm doradczych i kancelarii prawniczych, które miało zająć się przygotowaniem terenu sprzedaży i zabudowy. Po wyborach Borowski stracił stanowisko, a czekająca tylko na podpis umowa trafiła do kosza.

Po czterech latach Hannie Gronkiewicz-Waltz nie udało się więc nawet wrócić do punktu wyjścia

08 listopada 2010

Światła miasta czyli wycieczka na nowy plac Grzybowski

Tak jak Joanna Erbel, po paru dniach nieobecności wróciłem do Warszawy żyjącej otwarciem placu Grzybowskiego. Znalazłem więc chwilę, żeby zobaczyć, co z tego wyszło.

Przy okazji wybrałem się na bardzo przyjemny spacer po mieście. W późne jesienne popołudnie wyglądało naprawdę fantastycznie. W szczególności mój ulubiony warszawski wieżowiec, Rondo 1 - on prezentuje się doskonale z każdej strony i o każdej porze dnia czy roku, ale oświetlony od środka tuż przed zmrokiem to dopiero coś.


Hotel Westin też wyglądał fajnie:


Sam plac o tej samej porze prezentował się znacznie gorzej. Z jednej strony to z pewnością jeden z nielicznych fragmentów normalnej, uporządkowanej przestrzeni publicznej w tym mieście, której nie zastawiają auta. Z drugiej to jednak zimny, betonowy wygon. Wydaje się teraz większy, niż przed rewitalizacją; gdzieś zatracił swoją przyjazną skalę. Nawet, gdy włączyły się światła wzdłuż schodków i ławek, miejsce nie stało się bardziej sympatyczne. Wiosną z pewnością będzie tu przyjemniej, a zieleń wypełni tę pustkę i przywróci skwerowi właściwe proporcje, ale teraz to wszystko wygląda przygnębiająco.



Strasznie drażnią mnie też kamienne "ślady" szyn w podłodze placu. Jakby nie można było zostawić prawdziwych szyn z nadzieją, że kiedyś może wtoczy się na nie zabytkowy wagonik turystycznej linii. Tym bardziej, że pozostawiono je w przebiegającej przez plac jezdni.


Wodna kaskada z przeskalowanymi drewnianymi krzesłami nijak ma się do Dotleniacza, który to wszystko zapoczątkował i był prawdziwym fenomenem. Zamiast niego mamy banalny kawałek małej architektury, który równie dobrze mógłby zostać przeniesiony przed dowolne centrum handlowe.

Spacerując po Amsterdamie dużo myślałem o przeszczepianiu na nasz grunt rozwiązań, które sprawdzają się gdzie indziej (akurat tam głównie tych związanych z rowerami). Coraz lepiej widzę, że to zła droga - że Warszawa zasługuje na to, by szukać własnych rozwiązań, bo te przeniesione nie zawsze dobrze współgrają z naszą mentalnością i kulturą. Oczywiście infrastruktura może wpływać na zachowania, że wspomnę tylko o coraz lepszej piłkarskiej atmosferze na i wokół stadionu Legii, ale sama do przełomu nie wystarczy. Dotleniacz był czymś swojskim, co wpasowało się w potrzeby mieszkańców okolicy. Zachęcał ich do wyjścia z domu, delikatnie przyzwyczajał do wspólnego przebywania w przestrzeni publicznej, czego - to też refleksja z Amsterdamu - po prostu nie umiemy. Wepchnięty w ramy procedur, uzgodnień, decyzji i pozwoleń zmienił się w smutny banał.


Stojąc na uporządkowanym placu trudno nazwać ten remont porażką, ale mając w pamięci staw z wodną mgiełką trudno też się z końcowego efektu cieszyć.

Dwa kroki od placu odkryłem za to jeszcze jedną nowość. Na strasznie nieprzyjemnym skrzyżowaniu Grzybowskiej z al. Jana Pawła II zaszła niecodzienna zmiana: kawałek betonowego parkingu przed biurowcem PZU zmienił się w coś takiego:




- nie jest to skwer, właściwie trudno to nazwać. Dzwoniłem do PZU - odcinają się od tego twierdząc, że to sprawka ratusza. Ja o tym pomyśle nic nie słyszałem, więc jestem mocno zaskoczony. Kolorowe ławki z pewnością przypadną do gustu palącej części pracowników biurowca. Komu innemu służyć miałyby siedzenia z widokiem na sześć pasów ruchu przecinających Śródmieście, doprawdy nie wiem.

Chyba lepiej byłoby wziąć się za porządny remont Grzybowskiej, która zmieniła się w tym rejonie w całkiem fajną, wielkomiejską ulicę, ale wciąż jest krzywa, pogrodzona płotami i chaotycznie zastawiona samochodami, niż tworzyć na chodnikach podświetlane esy-floresy i ustawiać meble miejskie rodem z Ikei.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.