30 marca 2011

10 smutnych piosenek plus dwie

- Podobno druga płyta to umarł w butach, podobno powabne są tylko debiuty. Ale gdyby wierzyć we wszystkie "podobno" trza by siedzieć w chacie i czekać, aż nekrolog skrobną - śpiewa na nowej płycie Pablopavo.
Uprzedza w ten sposób porównania z debiutanckim "Telehonem", odbija nie posłaną jeszcze piłkę ewentualnej krytyki i na koniec napomyka, żeby płytę kupić w sklepie, a nie ściągnąć z internetu, nie udając nawet, że chodzi o coś innego, niż to, by miał za co piwko sobie pyknąć. Wszystko w utworze, który ma ledwie półtorej minuty i właściwie nie jest piosenką.

Trudno recenzować artystę, który sam podsumował siebie w pierwszym zdaniu nowej płyty, w tak efektowny sposób. Świeżo upieczony felietonista poczytnego miesięcznika dla panów zachował się wszak profesjonalnie i zadbał o to, by recenzent też miał sobie za co pyknąć: by było z czego uszyć recenzję, do płyty dodał obszerną opowieść o tym, jak doszło do jej nagrania.

- Zaczęliśmy pracę nad tą płytą trochę przez przypadek - pisze we wkładce. Pablopavo i Ludziki dostali propozycję, by nagrać muzykę do inscenizacji "Lalki". Ta nie doszła jednak do skutku. - Zostaliśmy z tymi kawałkami, jak Himilsbach z angielskim... - wspomina.

Zaczęło się więc dorabianie tekstów do gotowej muzyki. Potem decyzja, że będzie z tego płyta i intensywna praca nad kolejnymi numerami. Efekt to trudna do zaszufladkowania, a przy tym niezwykle spójna mieszkanka. Reggae występuje w śladowych ilościach, choć za muzykę i brzmienie odpowiadają czołowi przedstawiciele tego gatunku. A jednak słychać tu czasem ciepłe tony - nie ma ich za to w ogóle w tekstach Pablopavo.

Tłem snutych przez niego historii jest zawsze Warszawa. Ale nie taka z reklam, seriali czy wiadomości. To Warszawa brudna, lepka i niezbyt bezpieczna. Chodniki spływają tu wódką, pod żebrami poczuć można lufę pistoletu, a nóż z drewnianą rączką może poderżnąć gardło tuż pod uśmiechem. Tu ku bójce zbierają się nawet emeryci. Jeśli wino w modnym klubie, to tylko dlatego, że ktoś ucieka tam od swoich problemów. To Warszawa nieudanych związków i kochanków, którzy zostają za drzwiami. Warszawa, w której nie jest romantycznie.

- Monika (narzeczona Pablopavo - red.) mówi, że wyszła ta płyta smutna, a nawet lekko "funeralna" - pisze Pablo. Cóż po tak celnym podsumowaniu może dodać recenzent? Może napisać, że wcale nie lekko - że bardzo dużo tu śmierci, dużo pogrzebów i suto zakrapianych styp. To nie jest Warszawa rozbujana radosnym reggae z płyt Vavamuffin - to smutne, pełne goryczy miasto.

Choć płyta wychodzi na wiosnę, to podejrzewam, że swoją siłę ujawni dopiero puszczona w słuchawkach późną jesienią, bardziej dopasowana do okoliczności przyrody.

Pablopavo i Ludziki - 10 piosenek
Karrot Kommando, 2011

25 marca 2011

...

fot. RG
Znajdą się z pewnością tacy, którzy dopatrzą się w tym ostatecznego dowodu na to, że TVN Warszawa powstała tylko po to, by stać się kolejną po stadionie przy Łazienkowskiej płaszczyzną współpracy mojego pracodawcy i ratusza, a zbieżność kolorów w tym piłkarskim kontekście nie jest przypadkowa.

Ale ja traktuję to jako cholernie sympatyczny gest ludzi, którzy na co dzień są, jeśli nie przeciwnikami, to w każdym razie stoją po drugiej stronie kamery, mikrofonu czy telefonicznej słuchawki. Jako kibic piłkarski odbieram to jak fajne zachowanie drużyny przeciwnej, która żegna się z nami ze sportową klasą, której niestety brakuje na wspomnianym stadionie. Dzięki!

Zawsze marzyłem o mieście, w którym jest miejsce na takie historie. Szkoda, że doczekałem się w takich okolicznościach. Ale to nie jest przecież całkowity koniec - portal tvnwarszawa.pl działa dalej. W jakiej postaci i jakim kształcie? Zobaczymy niebawem. Na razie dominuje smutek. Ale już w niedzielę - kolejny dyżur.
Stay tuned!

Wszystko źle








Z pozdrowieniami dla wszystkozle.pl

18 marca 2011

Dajcie żyć Starówce!

Urzędnicza obsesja nakazująca zamknąć w przepisach i procedurach każdy aspekt rzeczywistości osiągnęła na Starym Mieście formę tak kuriozalną, że trudno nawet z niej kpić. Apeluję o opamiętanie!

Stare Miasto nocą ;)

Stare Miasto to ewenement na skalę światową. Gdy zagraniczni turyści słyszą jego historię, patrzą na Warszawę z podziwem. - Odbudowaliście serce swojego miasta, choć zrównano Wam je ziemią. To imponujące - mówią często i każą się natychmiast prowadzić na miasto stare tylko z nazwy.

Ale na miejscu okazuje się, że stare jest także duchem. Niemłodzi już mieszkańcy odbudowanych kilkadziesiąt lat temu domów skutecznie paraliżują wszelkie próby jego ożywienia. Kilka lat temu wymogli na radzie miasta przyjęcie zakazu organizowania głośnych imprez i koncertów na Rynku i placu Zamkowym.

Zaprzeczenie naturalnej funkcji miejskiego rynku nie wystarczyło - mieszkańców postanowili przelicytować urzędnicy. I sprokurowali kolejne kuriozum - regulamin Starego Miasta, który co do centymetra określa dozwoloną wysokość podestu, a także kształty i kolory mebli.

W mieście, które nie umie sobie poradzić z wszechobecnymi reklamami można to jeszcze zrozumieć, ale dlaczego zabraniać wystawiania lodówek z lodami w knajpianych ogródkach i regulować wysokość kwiatów? Przy okazji nie mogę nie zapytać, czemu na Stare Miasto nie wolno wjeżdżać rowerami?

A na tym nie koniec - pod pretekstem remontu staromiejskich ulic urzędnicy próbują właśnie przegonić z okolic Barbakanu malarzy, którzy od kilku dekad sprzedają tam swoje obrazy. Czy im się udaje? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie umiem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na Starym Mieście. Tam po prostu nie ma po co chodzić - to czarna dziura na mapie Warszawy. Stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka postanowiła najwyraźniej zadbać, by w tym tunelu przypadkiem nie pojawiło się żadne nieregulaminowe światełko.

Tłumaczy, że chodzi o to, by staromiejskie zabytki oświetlone były zgodnie z zamierzeniami projektantów iluminacji, bo tylko to stworzy odpowiedni klimat. Tylko po co, skoro nikt nie będzie tego oglądał, a mieszkańcy i tak szybko wymogą, by o 22 gasić wszystkie światła.

Co dalej? Zakaz wstępu bez krawata? Obowiązkowy smoking? A może przepustki dla mieszkańców i tygodniowe winiety dla turystów z zagranicy? Osobiście czekam, aż mieszkańcy Starówki zażądają uzupełnienia luk w miejskich murach i stworzą największe grodzone osiedle na świecie. Brnąc dalej w ten absurd, stworzymy być może kuriozum, które stanie się znaną w świecie atrakcją i pomoże w naszych staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.

Na razie mamy martwe Stare Miasto - coś, co w wyścigu o ten tytuł powinno dyskwalifikować na starcie. Apeluję więc do pani konserwator i pani prezydent o przerwanie tego szaleństwa. Pozwólcie żyć Staremu Miastu - nie dobijajcie go kolejnymi absurdalnymi regulacjami. Zajmijcie się lepiej udostępnieniem miejskich lokali artystom i restauratorom. Zróbcie coś, by warszawiacy i turyści mieli tu po co przychodzić.

06 marca 2011

Kto daje i odbiera...

Mam z "Radosławem" ogromny zgryz. Żałuję bardzo swojskiej, dowcipnej, z gruntu warsiaskiej, potem oficjalnie uznanej "Babki", którą zastąpił. Ale nie umiem odmówić Powstańcom prawa do ich nazwy.


Problem mają także radni Warszawy, którzy sami nie wiedzieli chyba do końca, czy pomysłem swojego kolegi, by Babkę przywrócić, zajmować się na poważnie. No bo jak tu starym ludziom, upamiętniającym kolegów zabitych w tym rejonie powiedzieć, że najbardziej nawet swojska babka jest ważniejsza?

Radni odłożyli więc temat na półkę, ale jestem pewien, że to jeszcze nie koniec. Lobby zwolenników Babki wspiera bowiem twardo "Gazeta Stołeczna", która zmiany starej nazwy nie przyjęła do wiadomości i wciąż posługuje się nią na łamach. Temat będzie wracał.

Nie da się zresztą ukryć, że "Radosław" przyjął się słabo i dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że edukacyjna rola nazw ulic to fikcja. Wciąż mało kto wie, kto kryje się za "Radosławem" i dlaczego trafił on właśnie w to miejsce.

A przecież z wielu powstańczych nazw ulic ta wydaje się jedną z najbardziej trafionych. To nie jest w końcu jakiś trawnik między blokami, nazwany od drobnego epizodu z 1944 roku - to duże rondo, przez które codziennie przetaczają się tłumy warszawiaków, a nazwa upamiętnia legendarny oddział, w skład którego wchodziły m.in. bataliony "Zośka" i "Parasol"; zgrupowanie, które przeszło z Woli przez Stare Miasto aż na Czerniaków, wykrwawiając się po drodze.

Dla pamięci o tym oddziale więcej zrobił jednak z pewnością zespół Lao Che, który szlakiem "Radosława" poprowadził narrację swojej płyty "Powstanie Warszawskie". Tyle że gdy Rada Warszawy zmieniała nazwę ronda, nie było jeszcze płyty, nie było Muzeum Powstania Warszawskiego i nie było młodych ludzi na rocznicowych uroczystościach.

Radnym nie wypada podważać decyzji poprzedników i przyprawiać weteranów o palpitacje. Tym bardziej, że po otwarciu muzeum przestali kruszyć kopie o każdy skwerek; uznali, że pamięć została zabezpieczona.

"Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera" - poucza  dziecięca rymowanka. "Radosław" ma już prawie 10 lat - czas chyba przyswoić tę mądrość.

03 marca 2011

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.