04 sierpnia 2008

Polski dokument - cichy i ciemny

Do kin - a w każdym razie co najmniej do jednego, żoliborskiej Wisły - trafił właśnie film „My, Cichociemni”. Miała to być produkcja, która przybliży widzom bohaterską formację wojskową, a jest raczej smutny obraz polskiego dokumentu z poruszającą historią w tle.

Cichociemni - określili się tym mianem w żartach i tak już zostało. Bo przychodzili po ciemku i brudną robotę załatwiali po cichu. W Szkocji, w ramach treningu robili zajazdy na hotele i restauracje obsadzane przez innych żołnierzy. Z zaskoczenia, z ostrą amunicją, bez żartów. Dziś trenują tak najlepsze oddziały specjalne na świecie, wtedy była to zupełna nowość. Jak wszystko - wielu Cichociemnych samo słowo "spadochron" poznało dopiero na Wyspach. Nic dziwnego - polską armię tworzyli tam przecież ludzie, którym udało się wydostać z kraju w 1939 roku lub ci, którzy dostali się do sowieckiej niewoli i do Wielkiej Brytanii trafili przez Bliski Wschód. Byli w różnym wieku, różnego pochodzenia, wykształcenia i - przynajmniej przed wojną - majątku. Łączyło ich jedno - przy pierwszej nadarzającej się okazji zgłosili się na ochotnika do służby w kraju. Mieli tam dotrzeć na spadochronach, przemycić pieniądze na działalność podziemną (nie raz po kilkadziesiąt tysięcy dolarów zaszytych w paskach), a potem wspierać partyzantkę, organizować łączność, fałszować dokumenty, wysyłać meldunki i mikrofilmy do Anglii.

Cichociemni nie byli oddziałem - każdy z nich szkolony był do samodzielnej działalności na tyłach wroga. - W walce zawsze byliśmy samotni - wspomina dziś Stefan Bałuk, jeden z żyjących weteranów tej formacji. Udział w szkoleniu zaproponowano ponad 2 tysiącom żołnierzy, przeszkolono około ośmiuset. Zrzucono 316. Zginęło 112. 91 wzięło udział w Powstaniu Warszawskim, 18 w nim poległo. Byli najlepsi z najlepszych, byli elitą polskiej armii, której ta nie powstydziłaby się pewnie i dziś. Nic więc dziwnego, że Jednostka Wojskowa 2305 lepiej znana jako GROM przyjęła tradycję Cichociemnych. I, co ważne, nie tylko na okoliczność oficjalnych rocznic - żołnierze GROM-u są na każde wezwanie weteranów. Pomagają, kupują leki, wożą, gdy jest to potrzebne. Oddają krew, gdy pojawia się taka konieczność. Weterani mocno to podkreślają, więc czynię tak i ja.

Wśród Cichociemnych była też jedna kobieta, Elżbieta Zawacka, Zo. Łączniczka Komendy Głównej AK, legenda podziemia. Ponad sto razy przekraczała granice w okupowanej Europie, ustalała hasła, zakładała meliny, wciągała do konspiracji ludzi, gubiła pościgi, wracała i działała dalej. Żyje do dziś, jest jedną z twarzy, które z kinowego ekranu opowiadają swoje biografie w dokumencie Pawła Kędzierskiego.

Każda z tych historii nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego. Nie trzeba nic dodawać, nic podkręcać, nic koloryzować - przygody agentów Bourne'a czy Bonda można włożyć między bajki, a to działo się naprawdę. Trzeba tylko podesłać ten scenariusz komuś w Hollywood. To mój głos w sporze o to, jaki powinien być film o Powstaniu Warszawskim. Sporze, który ożywili redaktorzy naczelni czterech największych dzienników w Polsce - po raz pierwszy razem, jednym głosem. Cieszy mnie niezwykle, że właśnie w takiej sprawie.

Bo też "My, Cichociemni" to film, który pokazuje z całą mocą, jak o Powstaniu mówić nie ma sensu. Owszem, ich biografie poruszają, ich twarze zapadają w pamięć, ale przecież nie trzeba tłumaczyć, że nie tędy droga do świadomości masowego widza. Ani w Polsce, ani na świecie. Fabularyzowane scenki dograne w pośpiechu są toporne, niczym szkolne przedstawienie, rażąco umowne, niczym rekonstrukcje powstańczych walk na ulicach Warszawy. Archiwalne materiały pokazane w filmie są ciekawe, ale prawdziwą sensacją będą tylko dla fachowców i historyków, którzy nie mieli okazji wcześniej ich poznać. Pchanie tego filmu do kinowej dystrybucji to strata czasu. Lepiej dodać taki film na DVD do jakiejś gazety - to da szansę, że ten czy ów obejrzy, że jakiś nauczyciel pokaże go na lekcji, albo nawet zabierze klasę do kina, ale co z tego? Nie opowiemy w ten sposób naszej narracji, jak proponuje w dzisiejszym "Dzienniku" Eryk Mistewicz (nie widzę tego tekstu na dzienniku.pl).

"My, Cichociemni" to prosty, schematyczny dokument. Zbyt prosty i zbyt schematyczny, by odnieść nawet minimalny sukces w swojej kategorii. Nie da się z czystym sumieniem zachęcać publiczności do wizyty w kinie. Ci, którzy istotnie mogą być nim zainteresowani trafią sami.

Na zakończenie jeszcze jedna wiadomość - fabularny serial o "Cichociemnych" szykuje ponoć TVP. Nie wiem - cieszyć się, czy martwić? Obawiam się, że budżetu "Kompanii braci" przyjdzie mi kolejny raz załamać ręcę nad straconą szansą.

My, Cichociemni. Głosy żyjących
reż. Paweł Kędzierski
Polska, 2008


Inni na ten temat:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.