27 marca 2007

Habakuk - bonus

Polecam uwadze: ta wersja "Murów" nie znalazła się na płycie z braku zgody właściciela praw autorskich do melodii. Szkoda, bo byłby to murowany przebój (pierwszy link pod tekstem - z ikonką kamery) (nie mam pojęcia czy się da i jak to wkleić bezpośrednio, więc takim partyzanckim sposobem to robię) (ufam, że sobie poradzicie).

26 marca 2007

300 mil do Sparty

Jak oceniać coś, co nie jest ani filmem, ani komiksem? Komiksowe kryteria nie powiedzą nic o filmie, to jasne. Ale filmowe zgubią to, co najfajniejsze w komiksie. I chyba w tym tkwi problem.

"300" to fantastyczny komiks. Dzieło kompletne i skończone, w którym każda plansza jest dopracowana w detalach i stanowi jakość samą w sobie. Każda nadaje się na plakat, każda jest wspaniałym obrazem. Jak przenieść to na ekran? Twórcy "Sin City" postawili na dosłowność i wygrali - ożywili komiks robiąc coś graniczącego z filmem animowanym. Tam jednak zadanie było łatwiejsze. Już sam fakt, że był to komiks z nielicznymi wyjątkami czarno-biały powodowało, że ekranowego efektu końcowego nie odbierało się zbyt dosłownie. Tam też k0nwencja przepełniona była ironią, co zresztą znakomicie podkręcono obsadzając w głównych rolach Rourke'a i Willisa.

"300" jest tymczasem komiksem kolorowym i znacznie mniej ironicznym (co wcale nie oznacza, że jest to opowieść historyczna - interpretowanie opowieści Millera w tych kategoriach jest, uważam, zupełnym nieporozumieniem). Już samo to, że kadry są barwne powoduje wszak, że widz traktuje je bardziej dosłownie. W moim przypadku - bez przekonania. Komiks rządzi się swoimi prawami, w tym przede wszystkim skrótem, ale też dużą wolnością stylistyczną. Patos w nim nie razi. Tymczasem na ekranie ten sam patos po prostu boli. Najlepiej widać to chyba w scenie, w której królowa Gorgo przemawia do Spartan. Ta mowa jest tak płaska, że powoduje zgrzytanie zębów. Takich kiksów jest więcej - za mało natomiast scen takich, jak rozmowa Leonidasa z Kserksesem, o skurczach w łydkach.

W warstwie fabularnej skróty też rażą, choć mniej, gdy zna się komiks - gdy się go nie zna, film staje się (tak sądzę) niemal niestrawny. Trzeba sobie zadać pytanie o sens ekranizowania kolejnych komiksów. Jeśli rzecz ma iść w kierunku takim, jak "Spiderman" - proszę bardzo; uważam te filmy za dziecinne, ale przecież właśnie o to w nich chodzi. Gdy jednak ktoś porywa się na opowieści takie, jak "300" powinien chyba do wspaniałej warstwy wizualnej dobudować choć odrobinę więcej fabuły. A może po prostu warto poczekać jeszcze kilkanaście lat z ekranizowaniem kolejnego tak plastycznego komiksu? "Sin City" było krokiem w przód, przy którym "300" zdaje się tylko nieznacznym kroczkiem. Może w przyszłości skok technologiczny sam pociągnie kolejną ekranizację?

Na dziś dużo bardziej chciałbym zobaczyć "Szninkla" (koniecznie w czerni i bieli!) lub "Thorgala" w postaci superprodukcji na miarę "Władcy pierścieni", niż np. "Slaina", któremu nie sposób odmówić ironii, ale który byłby wizualnie jeszcze większym wyzwaniem. Bo choć "300" poraża wizualnie, to zbyt mało, bym mógł określić ten film jako wielki. To po prostu prezent dla fanów komiksów i grafiki komputerowej, ale nie wstrząsające kino.

300 (300 Spartan)
USA, 2007
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz, na podstawie komiksu Franka Millera i Lynn Varley: Zack Snyder, Kurt Johnstad, Michael Gordon

Kłopot ze zdjęciami

Mam problem techniczny. W poprzednich wpisach zdjęcia wstawiałem w prosty sposób - dawałem link ze strony WWW i działało w ten sposób, że w poście jest mały obrazek, a po kliknięciu wyświetla się duży.

Niestety, zdjęcia uploadowane z googlowej przecież w końcu Picasy nie chcą tak działać - widać to w poprzedniej notce. Chcą się zapisywać na dysku, nie wiadomo po co. I żadne kombinowanie z linkami do albumów nie pomogło. Może ktoś się zmierzył z tym problemem i odniósł sukces? Będę wdzięczny za pomoc.

Klasztor Franciszkanów przy Senatorskiej

Ciągle słyszę, że Warszawie brak kameralnych zakątków. - Takich, jak w Pradze - mówią na przykład krytycy. To oczywiście nie prawda - takie zakamarki są, choć zwykle trzeba ich trochę poszukać. Niektóre są pod samym nosem, tylko nikt - z warszawiakami włącznie - ich nie odwiedza.

Przyznaję, że i ja nie wszędzie mam czas wstąpić, zajrzeć, nie wszystko badam tak wnikliwie, jak bym chciał. Ale przynajmniej staram się te miejsca widzieć. Na szczęście mój zawód - to jego największa zaleta - daje mi czasem okazje, by takie zaległości nadrobić.

Tak właśnie było w zeszłym tygodniu, gdy służbowe obowiązki pchnęły mnie na ulicę Senatorską, do kościoła św. Antoniego Padewskiego. Mało kto wie, że 200 metrów od pl. Bankowego jest klasztor Franciszkanów. Jak powiedział mi jeden z zakonników, klasztory tej reguły zawsze budowano na planie kwadratu, tak by nawa kościoła stanowiła jeden z boków. Tak jest i w stolicy, gdzie klasztor sąsiaduje z Ogrodem Saskim. Zajrzałem tam, bo tuż obok prywatna firma chce postawić niewielki biurowy pawilon. Jak to się skończy, jeszcze nie wiadomo, bo choć inwestor ma pozwolenia, wstrzymał pracę do czasu rozstrzygnięcia wszystkich wątpliwości. A protestują zarówno zakonnicy, jak i Towarzystwo Opieki nad Zabytkami.

Mnie zawsze fascynowało wejście do tego kościoła. Przed frontem jest dziedziniec, na którym rosną wysokie sosny. Kościół jest cofnięty, a od ulicy Senatorskiej odgradza go płot. Przez drzewa widać tylko masywną bryłę i szarą elewację. Któregoś lata złapała mnie tej okolicy burza. Na tle ciemnego nieba kościół i gięte przez podmuchy drzewa robił ogromne - zupełnie nie miejskie - wrażenie. Dziedziniec nie ma bramy na środku. Wchodzi się tam przez dwa krużganki wzdłuż boków. Mroczne, tajemnicze kolumnady, których ściany wypełnione są szczelnie tablicami pamiątkowymi i epitafiami. Można tu znaleźć nazwiska znanych warszawiaków i pamiątki po Powstańcach, którzy w tej okolicy toczyli zacięte walki z Niemcami. W tych krużgankach zawsze palą się znicze, co jeszcze potęguje wrażenie, jakie robi to miejsce. Szczególnie po zmroku.

Gdy wejdzie się tu wprost z ulicy, niemal ze stacji metra, wrażenie jest jeszcze mocniejsze. W ciągu kilku sekund, zostawić można za sobą zgiełk pędzącej Warszawy i znaleźć się w miejscu, gdzie czas naprawdę zwalnia. Szukając proboszcza zwiedziłem też część klasztornych wnętrz. Z nawy głównej przeszedłem do zakrystii, korytarzem obok tylnego podwórka i wirydarza do kancelarii. A z niej znów przez krużganek na dziedziniec. Byłem tam tylko kilkanaście minut, krócej niż zwykle zwiedza się kościoły w obcych miastach. Turysty tu raczej nie uświadczysz, a i miejscowych niewielu. I chyba na tym polega urok tego zakamarka. Ale niech mi nie gada, że Warszawa nie ma takich miejsc.


Tym postem inauguruję na swoim blogu nowego taga - "Moja Warszawa". To tag kluczowy, najważniejszy. To tylko zbieg okoliczności, że początki bloga są bardziej recenezencko-rozrywkowe. Mam nadzieję, że proporcje się nie zmienią i nadal dominować tu będzie Warszawa.

21 marca 2007

Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic...

Rano poniechałem tego wpisu, bo mi się wydał jakiś strasznie infantylny i zbyt blogaskowy, ale widzę że w taką pogodę nie tylko mnie nachodzą herbaciane refleksję, więc przyłączę się do trendu.

Pogoda jaka jest - każdy widzi. Czyja to wina? Oczywiście układu:



Dobrze, że nawet tego człowieka stać czasem na odrobinę dystansu. Szkoda, że inne sygnały płynące z MEN nie dają powodów do uśmiechu, ale to zostawmy. Szkoda nawet linkować. Wróćmy do herbaty. Przeczytałem właśnie, co na ten temat napisał Robert Danieluk.

Ja w pracy nie pijam herbaty, tylko błoto. Błoto to taka niezbyt droga kawa, która w swej szczodrości funduje nam pracodawca. Zrobienie dzbanka tego jest porannym rytuałem dyżurnego pismaka. Potem jeszcze dwa, trzy, czasem cztery kubły błota schodzą przez dzień. Pijamy to pasjami wespół z "Kulturą", która ma nieszczęście siedzieć koło nas.

Herbaty w pracy nie piję - to zawsze był dla mnie domowy rytuał. A dziś rano nosiło mnie, by napisać, jak on dziś wygląda. Otóż wygląda tak, że gdy wracam do domu, to na biurku stoi herbata. Zimna, ta która nie zdążyła wystygnąć rano, nim wyszedłem. Wylewam ją do zlewu i zaparzam nową. Rano stoi zimna na biurku, bo wieczorem zasnąłem, zanim wystygła.

Zimna herbata dobrze oddaje mój nastrój. Ale dziś pierwszy dzień wiosny i nawet zdążyłem wypić kubek ciepłej herbaty. Od razu mi lepiej :)

18 marca 2007

Wędrówka z cieniem Kaczmarskiego

Gdybym miał wskazać pierwszą ważną dla mnie piosenkę, taką która zrobiła na mnie prawdziwe wrażenie, to bez wątpienia byłaby nią "Obława". Starą kasetę nagraną na jakimś studenckim przeglądzie zajeździłem jako kilkuletni dzieciak. Bałem się tej historii, którą wtedy odbierałem bardzo dosłownie.

Gdy zaczął do mnie docierać metaforyczny przekaz piosenek Kaczmarskiego, przestała mi pasować ich forma i cała postsolidarnościowa otoczka. Nie był to mój styl, ani mój klimat. I teraz pojawia się Habakuk z jego utworami w wersji reggae. Przezwyciężyłem odruch sceptycyzmu i nie pożałowałem.

Polskie reggae wiele traci na tym, że teksty są często strasznie banalne. Wielkość Kaczmarskiego ujawnia się zaś w tym, że przy ogromnej prostocie jego metafor, są to słowa niosące ze sobą prawdziwą treść. W nowych aranżacjach brzmią tak, jak powinna brzmieć muzyka reggae. Mocno, zdecydowanie, odważnie. Świetnie słychać to w otwierającej płytę "Arce Noego" i "Wędrówce z cieniem".

Nie wszystkie utwory są udane. Niektóre, jak "Źródło", są po prostu nudne, a cała płyta jest muzycznie dość monotonna. Ale to nie razi - młodzi muzycy oddali pole tekstom, nie starali się ich ubarwić na siłę i ten szacunek zaprocentował. Efekt jest przekonujący.

Świetnie wypadł Muniek Staszczyk w "Krajobrazie po uczcie" i "Karmanioli", która okazuje się zresztą niezwykle aktualna (i bardzo dobrze koresponduje ze świetnym wywiadem z Ludwikiem Dornem w najnowszej Europie, który pewnie zasługuje na osobną notkę, ale na to się chyba nie zdobędę). Nie mniej aktualna niż "Mury", które są najbardziej znanym utworem wziętym przez Habakuka na warsztat, choć niekoniecznie najlepszym na płycie.

Paradoksalnie największym atutem tej płyty jest to, że samego Kaczmarskiego nie ma tu zbyt wiele. Habakuk nie wmuszą go słuchaczowi na siłę, ale jednocześnie oddaje mu ogromny szacunek - płyta dowodzi jakim świetnym i ponadczasowym był poetą. Nie przeceniam jej zasięgu - myślę, że dla większości miłośników Kaczmarskiego będzie niestrawna, a on z kolei dla fanów reggae nie stanie się dzięki niej bożyszczem. Ale bez wątpienia podnosi poprzeczkę autorom tekstów z tego nurtu. Choćby dlatego, że ani razu nie pada tu słowo "Babilon" ;)

Habakuk - A Ty siej. Piosenki Jacka Kaczmarskiego
EMI Music Poland 2007
www.habakuk.art.pl
Audio z merlin.pl

recenzja ukazała się w Dzienniku z dn. 26.03.2007

16 marca 2007

Polska widziana z Bałut

Trawa i hip-hop odskocznią od polskiej rzeczywistości - scenariusz dla blokersa? Nigdy się za takiego nie uważałem, choć ze swoim osiedlem jestem faktycznie zżyty. Ale dawno żadna - nie tylko hip-hopowa - płyta tak dobrze nie trafiła w moje nastroje.

"Sie masz ziom, to znów ja czyli brzydki zły i szczery, ten co lubi wpierdalać frytki i hamburgery" - zaczyna O.S.T.R. drugi utwór na płycie i w takim stylu bez chwili wytchnienia jedzie przez 22 zwarte, mocne utwory. Niby nic nowego - opis blokowej rzeczywistości i realiów współczesnej polski. Czasem wulgarny, czasem ironiczny. Niby nie wykracza poza stereotyp polskiego hip-hopu. Co więc sprawia, że tak bardzo się z tą płytą identyfikuję?

Od pierwszych dźwięków uwagę zwraca obecność polityki i polityków. Są znane lapsusy w postaci sampli i narracje z politykami rządzącej koalicji w rolach głównych. W tym mistrzowski "Ostatni taki sort" o kupowaniu trawy od Jarka, Romana, Andrzeja i Tadeusza. Politycy - jako ogół lub konkretnie, z nazwisk wymienieni - pojawiają się co krok, najczęściej bezlitośnie wykpieni i zawsze w kontekście afer, bezrobocia i emigracji: "Więcej nie chcę, tylko daj mi pracę w moim mieście" - to chyba najbardziej wyraźny przekaz tej płyty, którą już we wstępie O.S.T.R. dedykuje "tym, co musieli wyjechać i tym, co musieli zostać". Jest więc dużo frustracji i mocne oskarżenie:
Nie mamy jak żyć / w nas siła wyobraźni / czas nie da drugiej szansy / bo rządzą nami kaczki / ciągle kwa kwa / kurwa fatwa / przestań gmatwać / chujnia ta trwa / a tu kwa kwa kwa... / Mam już dość / Jesteście nam potrzebni jak głuchemu walkman / Jeśli w was moja przyszłość / to do niej nie dorosłem.
"Brzydki, zły i szczery"
Z jednej strony są to słowa i poglądy proste, mocno przystające do stereotypu sfrustrowanego brakiem perspektyw mieszkańca blokowiska. Z drugiej jednak sam O.S.T.R. nie do końca przystaje do tego obrazka, bo jest człowiekiem wykształconym i - jak sam przyznaje w tekstach - nie tak znowuż źle sytuowanym. I w tym tkwi siła tej płyty - to nie jest kolejny "manifest blokersa", tylko bardzo mocny głos w politycznym i pokoleniowym sporze. I pierwszy tak przekonujący wyrażony w muzyce. Do tej pory krytyka polityków miała w niej twarz Kazika, który się jednak ostatnio oderwał od rzeczywistości i chyba przestał być przekonujący tego pokolenia, które reprezentuje O.S.T.R. Ewentualnie była to polityczna satyra Maleńczuka czy Skiby. Wszystko to jednak ludzie z innej półki wiekowej. Jeśli za politykę brali się młodsi, to zazwyczaj wypadali blado i stąd m.in. stereotyp hip-hopu. A O.S.T.R. pokazuje, że można inaczej.

Nie chcę nadużywać słowa "generacja", więc ograniczę się do stwierdzenia, że perspektywa Bałut - której O.S.T.R. wcale nie gloryfikuje - może być dziś zadziwiająco bliska nawet tym, którzy z pozoru nie mają powodów do narzekania. Z pozoru, bo pogmatwana sytuacja społeczno-polityczna z perspektywą emigracji i mieszkaniami na kredyt, który spłacać będą dzieci dotyka każdego, choć tak jak zmartwienia jednych mogą się drugim wydawać absurdalne, tak tym pierwszym niedopuszczalne zdają się pewnie metody, jakimi drudzy sobie radzą. O.S.T.R. nie ocenia - opisuje i definiuje sytuację, w której nie ma między nimi różnicy.

I ucieka w trawę oraz muzykę. To prawda, to już się pojawiało - że światy tych nieźle sytuowanych i blokersów stykają się tam, gdzie jedni drugim sprzedają narkotyki. Ale przed O.S.T.R-em nikt nie opisał tego w sposób łączący perspektywę jednych i środki wyrazu drugich.

Odjechałem daleko od płyty, muzyki i tekstów. A te - poza wszystkim, co sobie wyczytałem - są po prostu kawałkiem dynamicznego hip-hopu. Pod tym względem O.S.T.R. nie zawodził nigdy. A teraz dołożył do tego wartość, która pozwala mi tego słuchać z prawdziwym zaangażowaniem.

O.S.T.R. - HollyŁódź
Asfalt 2007
www.asfalt.pl
Audio z merlin.pl

Plagiatów słodka mieszanka

Słuchając tej płyty nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Szymon Goldberg, nowy wokalista Pudelsów, próbuje podszywać się pod Macieja Maleńczuka. Raz wychodzi mu to lepiej, raz gorzej - tam, gdzie mu się udaje "Zen" brzmi naprawdę dobrze.

Nigdy nie byłem konsekwentnym fanem Pudelsów, ale ich twórczość mam dość dobrze opanowaną. Odkryłem to wyłapując na "Zen" motywy żywcem wyjęte z poprzednich płyt. To nawet nie jest zła zabawa, ale szybko się nudzi i zostaje poczucie wtórności.

Płyta zaczyna się od piosenki "Bliźniacy". Ale to nie o tych chodzi, co by się mogło wydawać - skandalu nie będzie. W sumie nie wiadomo, o co chodzi w tym utworze, więc przechodzimy do "Anarchii w IV RP" - bardzo dobrego, rockowego kawałka z dobrze poukładanym tekstem już jak najbardziej o bieżącej sytuacji w Polsce. "Złodziejski priorytet to zdobyć immunitet" - bardzo celne. Na płycie jest więcej takich udanych fraz. Ot choćby "Podać tlen czy mam kłuć? / Jak mnie słyszysz - wzywa Łódź" w najmocniejszym chyba i moim zdaniem najlepszym na płycie utworze "Skóry", który brzmieniem przypomina jednak strasznie mocno "Wolność słowa" . Poprzedza go nudny utwór tytułowy i debilna piosenka o Michaelu Jacksonie.

"Na plaży w Dębkach" to, jak się zwykło pisać w recenzjach, murowany hit wakacji, ale ja takie klimaty wolę w wykonaniu Tymańskiego, który w balansowaniu na pograniczu kiczu i obciachu trzyma się bliżej moich standardów. Tak czy owak słyszę kolejny kawałek i kolejny raz mam wrażenie, że to już gdzieś było. To w tej piosence pada pada zdanie "Na fali reggae, rocka i punka płynie plagiatów słodka mieszanka". No właśnie.

W tym powielaniu wzorców nie brakuje fragmentów mizernych, jak choćby piosenka o krzaku marihuany zjedzonym przez winniczki - gdzie "Manueli" do humoru "Samby Mamby"?

Bardzo podoba mi się za to piosenka "Nintendo", tylko znów, kurcze, cały czas mam wrażenie, że to jest żywcem wyjęte ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Charlie i fabryka Czekolady" i doprawione samplami z Franka Kimono.

Dalej niestety jest już bardzo nudno, bardziej mroczno i raczej bez rewelacji. Co chwilę słychać tylko coś, co da się skwitować słowami prawie jak Maleńczuk. Można więc ocenić tę płytę jako rzecz wtórną z niezłymi fragmentami, albo też jako trzymającą poziom starych Pudelsów z kilkoma wpadkami. Na szczęście jako nie-fan, nie muszę tego rozstrzygać.

Pudelsi - Zen
Warner Music Poland 2007
www.pudelsi.pl
Audio z merlin.pl

15 marca 2007

Fajnusi blogasek

Fajny ten blogspot, jak wszystko od Google. Myślałem, że to ja jestem fanatycznym hooliganem Google, ale wysłałem koledze zaproszenie na Gmail i ten do dopiero odjechał. Niedługo będzie chciał, żeby mu Google pranie zrobiło... i jak ich znam, to pewnie się okaże, ze właśnie odpalili Google Wash.

No a tymczasem popisałbym coś mądrego na swoim nowym blogasku. Tylko do tego to trzeba mieć pomysły (mam) i siły (z tym gorzej). Dziś się chyba ograniczę do uzupełnienia linków. Ale parę płyt czeka na zrecenzowanie i może w końcu znajdę chwilę, by się tym zająć.

14 marca 2007

Z duchem czasu...

Koniec wygłupów; blog.pl pozostał w tyle za innymi platformami, co widać na pierwszy rzut oka. A ja sympatyzuję z wynalazkami Google'a, więc czas przetestować nową platformę. Forma bloga się pewnie nie zmieni, częstotliwość i regularność pisania też pewnie nie. W wolnych chwilach popracuję nad wyglądem, archiwum zostawiam pod starym adresem. Tam też - przynajmniej na razie - szukać należy linków. Tu natomiast zapraszam za jakiś czas, gdy się z nową zabaweczką trochę oporządzę. Ważne, że mi adresu nikt nie zabierze ;)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.