29 września 2007

Fifa 08: szybciej, trudniej, fajniej

Letnie okno transferowe zamknięte, ruszyła decydująca faza Ligi Mistrzów, a w krajowych ligach zaczęła się walka o mistrzostwo. Trwają też eliminacje do mistrzostw Europy. A w sklepach jest już "Fifa 08" - czyli wszystko to w jednej grze, na domowym komputerze lub konsoli. Czym różni się od poprzedniej edycji?



Od razu zastrzegam, że porównuję wersje na PC, bo tylko do tej platformy mam dostęp. Dodam też, że F08 to dopiero druga gra z tej serii, w którą gram pasjami. F07 była dla mnie odkryciem rewolucyjnym, chyba dlatego, że po raz pierwszy grałem padem, a nie klawiaturą - właśnie sterowanie zrażało mnie wcześniej do gier tego typu.

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę w nowej edycji, to właśnie nowe sterowanie (zakładka filmy). Zmieniła się przede wszystkim koncepcja bronienia się przed atakami przeciwnika. Pressing jest mniej efektywny, trzeba dobrze wyczuć moment na interwencję, by nie faulować, odebrać piłkę i jeszcze zdołać ją opanować, a nie kopnąć wprost do kolejnego rywala. Koledzy z drużyny zostają bowiem w tyle, a błąd oznacza otwartą drogą do własnej bramki.

Na szczęście jest nowy bramkarz; skuteczniejszy, szybszy, lepszy i - jeśli wybrać taką opcję - ręcznie sterowany. Trzeba refleksu i wyrobienia nowych odruchów, widać jednak na pierwszy rzut oka, że nowa obrona jest bardziej realistyczna i - po opanowaniu - może być skuteczniejsza. Przestawienie się nie jest jednak łatwe (choć gdy po kilku meczach odpaliłem Fo7 widać pierwsze efekty). A że wybierać można między kilkoma trybami, które różnią się stopniem kontroli nad tym, co robi a zawodnicy, gra robi się dużo bardziej złożona. A przez to trudniejsza i - oczywiście - ciekawsza. Mimo, że na razie gram po omacku, te zmiany wydają się sensowne.

Sterowanie atakiem zmieniło sie mniej, choć i tu można teraz grać dokładniej i bardziej precyzyjnie - za to obrona komputerowego przeciwnika jest inteligentniejsza i skuteczniejsza. Nie da się już tak łatwo przedrzeć przez linię defensywy jednym zawodnikiem, trudniej uderzyć z dystansu, a czekanie na partnerów też nie jest proste, bo obrońcy skutecznie odbierają piłkę, gdy tylko się zwolni. Tylko najlepsi sprinterzy są w stanie dojść do sytuacji sam na sam, ale czeka ich jeszcze pokonanie lepszego niż wcześniej bramkarza.

Nie miałem jeszcze okazji grać w multiplayera, nie jestem też specem od oceny trybów sieciowych, menedżerskich, a tu doszedł jeszcze tryb kariery indywidualnego zawodnika. Do szczęścia wystarcza mi, że mogę rozegrać sezon w jednej ze światowych lig - prawdziwymi klubami i prawdziwymi zawodnikami. Odwiecznego konfliktu między fanami Pro Evolution Soccer (które nie ma wszystkich licencji) i Fify to nie rozstrzyga, ale dla mnie jest kluczowym argumentem. Do tego dochodzi komentarz Szaranowicza i Szpakowskiego, którzy, mówcie co chcecie, są obowiązkowym elementem zjawiska, która nazywa się piłka nożna. Pisałem o tym jeszcze na starym blogu ilustrując to stosownym filmem, do którego zawsze warto wrócić:



Powiedzcie, że nie ;-P

Komentarz został rozbudowany, bardziej spersonalizowany (gwiazdy, także Ebi Smolarek, mają własne komentarze gdy strzelą bądź spudłują), choć niestety kilka tekstów znanych z F07 się powtarza. Szkoda, że nie nagrano wszystkiego od nowa. Nie zobaczymy też wielu nowych stadionów (choć wszystkie wyglądają lepiej) ani cieszynek. Ale są miłe niespodzianki, jak bramkarze wbiegający w pole karne przeciwnika przy rzutach rożnych w końcowych sekundach meczu (oprócz samej gry, jest też stosowna animacja).

Bardziej zindywidualizowane jest podejście do najważniejszych drużyn - mają własne ustawienia, bliższe realiom od typowych 4-4-2 itp. Wciąż jednak brakuje realizmu w turniejowych scenariuszach - zawodnicy nie mają długotrwałych kontuzji, nic poza kartkami nie może pozbawić gracza możliwości wystawienia najsilniejszego składu. Szkoda, bo w efekcie nie ma potrzeby, by sięgać po rezerwy. Dziwi też brak Ligi mistrzów i Pucharu UEFA wśród zdefiniowanych turniejów i kilka podobnych drobnych różnic w stosunku do poprzedniej edycji. Są za to nowe ligi (np. Czeska) i nowe reprezentacje (np. Czechy, Holandia), których brak w poprzedniej edycji był sporym zawodem. Fajną nowością jest też łatwe eksportowanie powtórek do pliku WMV.

Jeśli chodzi o wymagania sprzętowe, to różnica jest tylko w miejscu na twardym dysku - bogatsza gra zajmuje go prawie dwa razy więcej od poprzedniej edycji. Zbliżone wymagania oznaczają jedno - graficznie F08 nie jest zdecydowanym krokiem naprzód, choć trzeba powiedzieć, że fizyka została podciągnięta, szczególnie jeśli chodzi o piłkę. Zawodnicy nadal ruszają się schematycznie, ale rzadziej "przenikają" przez siebie nawzajem. W efekcie nie można oddać strzału kopiąc przez obrońcę, za to łatwiej jest wywalczyć karnego potykając się o jego nogę. Poprawiono "sędziowanie" - szczególnie spalone traktowane są bardziej realistycznie. W poprzedniej edycji "odgwizdywano" czasem zagrania, które nijak nie wyglądały na spalone, a moja prywatna teoria mówi, że spalony jest tak skomplikowanym i zarazem uznaniowym przepisem, że żaden komputer nigdy nie będzie go umiał prawidłowo odgwizdać :)

Ogólne wrażenie jest więc takie, że Fifa o8 to dopracowana, ostateczna wersja gry, dla której Fifa 07 była - skądinąd świetną - przygrywką.

Fifa 08
PC, Xbox 360, Wii, PS3
EA Sports, 2007
Oficjalna strona gry
Pobierz demo [479 MB]

28 września 2007

Szkiełko i oko

Kilkugodzinna przerwa w dostępie do bloga spowodowana była pracami konstrukcyjnymi - zmieniałem layout. Kolorystyka jest funkcją kolorów zdjęcia, a zdjęcie wariacją na temat poprzedniego obrazka (za pomoc w obróbce dziękuję JM).

Od zmiany wyglądu ważniejsze jest to, że teraz notki mają 800 pixeli szerokości, a to pozwala normalnie wstawiać zdjęcia i filmy. Do tej pory za każdym razem musiałem to proporcjonalnie zmniejszać embedowane bajery, jako choćby ostatnie zdjęcia z wakacji (które też przy okazji poprawiłem i już mają sensowny rozmiar).

Poza tym dodałem sporo nowych linków i kategorii. Jeszcze będę to na pewno porządkował i uzupełniał, ale kilka nowych fajnych rzeczy już tam trafiło. Polecam uwadze. No i czekam na krytyczne oceny nowego wyglądu - sam nie wiem, czy to się będzie dobrze czytać i oglądać.

Tak czy inaczej miło mi się zrobiło, gdy w czasie przebudowy kilka osób innymi kanałami dobijało się z pytaniem, co się stało z blogiem :)

--------------------------------------------{ edit: 28.09.2007, 14:55 }--------------------------------------------

PS: Autorem prawej części zdjęcia jest Jabbur - także dziękuję.

--------------------------------------------{ edit: 30.09.2007, 22:14}--------------------------------------------


PS2: A lewej - Ruda. Się okazało. Też dziękuję. Bardzo :)

25 września 2007

Świętoszki

Nie bronię Kwaśniewskiego - jego nie pierwszy przecież występ publiczny w stanie wskazującym na spożycie jest absolutnie kompromitujący. Ale nie mniejsze obrzydzenie czuję, gdy słucham tych wszystkich potępiających go świętoszków.

Lekarze operują nawaleni. Kierowcy po pijaku jeżdżą autokarami. Piją policjanci na i po służbie. Wystarczy pół godziny po końcu zmiany przejechać się autobusem spod dowolnego zakładu przemysłowego lub o godzinie 6 rano w mroźny poranek zobaczyć warszawskie rondo Starzyńskiego, gdzie wokół budek z piwem rzadko kiedy można znaleźć wolne miejsce. Wejść do dowolnego pubu, klubu lub kilka godzin później do nocnego autobusu. Albo po prostu samemu wspomnieć, co działo się w czasach studiów czy nawet liceum. Wystarczy popatrzeć ile osób w biurze leczy codziennie kaca, nim się weźmie do roboty, by zrozumieć, że były prezydent od narodu swego się nie odrodził, że wszyscyśmy z jednego szynela...

Hipokryzja brzydzi bardziej niż kolejny drobny pijaczek.

24 września 2007

Popkultura historyczna 2 (Halo 3)

Tak się jakoś składa, że notki układają mi się w cykle. Po "Bohaterach tygodnia" przyszedł czas na rozprawienie się z tematem historii w wydaniu pop. Kolejnego pretekstu dostarcza właśnie kampania promocyjna gry "Halo 3".

Trudno powiedzieć, z ilu dokładnie elementów się ona składa - widziano np. ludzi, którzy pod sklepami nawoływali, by uwierzyć. "Uwierz" to główne hasło promujące grę, która sama w sobie nie jest szczególnie oryginalna. Rzecz dzieje się w przyszłości i opowiada o walce Ziemian
z kosmitami.



Na stronie gry podziwiać można wirtualny pomnik bohaterów wojny, którą przyjdzie nam stoczyć za pięć wieków - gigantyczną "stopklatkę" z pola walki:


a w sieci filmy o tym, jak powstawał monument:


W telewizji można zobaczyć wspomnienia weteranów:


A od kilku dni polem promocji stały się ulice miast, także polskich (wiem o Krakowie i o Warszawie). Na ścianach kamienic i przejść podziemnych pojawiły się udające marmur tablice, a na nich napis:


Moja pierwsza reakcja? Byłem poruszony tablicami i filmami, bo rzecz zrobiona jest niezwykle wiarygodnie. Weterani Powstania Warszawskiego, z którymi miałem okazję rozmawiać, bardzo podobnie reagują, gdy dziś przychodzi im oglądać niemiecką broń, np. w czasie widowisk historycznych. I bardzo często podkreślają, jak wiele wart był wtedy jeden pistolet. Więcej, niż życie.

Czy po takie skojarzenia wolno sięgać w reklamie gry, w której, powiedzmy to sobie szczerze, trudno doszukiwać się szczególnej wartości, nazwijmy umownie, edukacyjnej? To czysta rozrywka. I początkowo nie dorabiałem do tej kampanii żadnej ideologii, choć pomysł od razu poruszył tę strunę, w którą celował. Usłyszałem jednak kilka głosów krytycznych i przy porannej kawie z kolegą dokonaliśmy rozbioru tego pomysłu.

Zgoda, szczególnie w Warszawie takie tablice mogą budzić kontrowersje. Skojarzenie jest oczywiste, choć nie podejrzewam, by to właśnie ono przyświecało autorom ogólnoświatowej kampanii. A gdyby nawet? Xbox to produkt adresowany przede wszystkim do ludzi młodych i bardzo młodych - i jeśli uznamy, że autorzy wśród takich osób szukali tych skojarzeń, to chyba dobry znak? Przecież marketing to chłodna kalkulacja - grunt musiał być podatny. Ale bardziej prawdopodobne jest, że próbowali zagrać na sprawach uniwersalnych i warszawskie skojarzenia wyszły im mimochodem (choć chciałbym wiedzieć, czy wiszą też w Londynie, Dreźnie i Hiroszimie). Nie wpadajmy więc w paranoję, nie pomstujmy - raczej zastanówmy się czy na fali tych uniwersalnych skojarzeń nie powinniśmy z pomocą gier (lub raczej filmów) opowiadać o naszej historii - ciągle do tego wracam, bo nie mogę przeboleć, że taki film nie powstał. Całkiem niedawno przeczytałem - po raz pierwszy na raz, od deski do deski, a nie we fragmentach - "Kuriera z Warszawy" czyli wspomnienia Jana Nowka Jeziorańskiego i wciąż powtarzam, że jest to gotowy wręcz scenariusz, przy którym chowa się każdy film o Bournie lub Bondzie. Zresztą film na podstawie "Halo" ma powstać film - pierwsze przymiarki też robią wrażenie:


A wracając do samej kampanii. Podoba mi się, gdy w miejskiej przestrzeni dzieją się rzeczy, które wyrywają z codziennej rutyny i to bez względu, czy są to działania artystyczne (jak Palma czy Dotleniacz Joanny Rajkowskiej, by przykładów nie szukać daleko - te akurat wywołały bardzo ostre i bardzo różnorodne reakcje), "partyzanckie" (jak graffiti czy vlepki - oczywiście w pewnych granicach), czy też właśnie reklamowe. Wiem, że pisząc o tym niejako realizuję strategię marketingową twórców gry, którzy pewnie na to właśnie liczą (Jak zrobimy tablice, to Roody na pewno skomentuje na blogu - huehue), ale jeśli nawet jeden nastoletni łepek skojarzy sobie te tablice z tymi prawdziwymi, to jakiś pożytek z tego będzie. Już samo to, że o tych elementach się dyskutuje, jest pożyteczne, jeden na iluś wyrobi sobie może namiastkę własnego zdania i to na koszt producenta gier, a nie państwa płacącego za znacznie nudniejszą billboardową kampanię uczącą patriotyzmu.

Oczywiście nie chciałbym, by rzeczy takie jak Powstanie Warszawskie, zostały rozmienione na drobne, a granica jest nawet nie tyle cienka, co po prostu trudna do wyznaczenia - dla jednych przesadą są już historyczne widowiska, dla innych formą oddawania szacunku może być paintballowa zabawa w Polaków i Niemców. Koncert hip-hopowy w muzeum wywołał zgorszenie z racji kilku mocnych słów ze sceny - a zespół Lao Che też nie przebierając w słowach, potrafił wręcz wzbudzić w widzach emocje, których sami się po sobie nie spodziewają.

Dla mnie zagrywka producentów gry jest do zaakceptowania, przetrawiam ją na swój sposób zerkając chwilę później na tablicę upamiętniającą prawdziwe wydarzenia, a dla innych może być obraźliwa. Najgorsi są ci, którzy przejdą obojętnie.

------------------------{ linki }------------------------
--------------------------------------------{ edit: 28.09.2007, 13:53 }--------------------------------------------

20 września 2007

Popkultura historyczna

Program lojalnościowy Orange Profit przysłał mi przed chwilą SMS-a:
  • 2 bilety na Katyń za 500 punktów. Wyślij SMS o treści...
Przypomniało mi to o kartce, którą kilka miesięcy temu widziałem w oknie jednego z krakowskich biur podróży:
  • Auschwitz-Birkenau Tour. 30 Euro.
Ktoś musiał to napisać przecież...
Kwestia taktu.

Krok w stronę Matrixa

Jestem poruszony wiadomością, którą podał właśnie na techNOblogu Michał Piotr Pręgowski. Po raz pierwszy w historii robot podjął autonomiczną decyzję o zabiciu człowieka. A nawet dwóch.

Nie chcę popadać ani w panikę, ani w patos - z dnia na dzień to wydarzenie właściwie niczego nie zmienia, szczególnie że ofiarom pewnie nie robi szczególnej różnicy fakt, iż przeszły do historii. A jednak, gdy spojrzeć na to tak, jak czyni Pręgowski, to rzeczywiście dreszcz człowieka przechodzi a przed oczami przelatują kadry z "Terminatora". Fakt, że miało to miejsce 1 września jest sam w sobie wymowny.

I tyle na ten temat.

Ale skoro już przywołałem techNObloga, to chyba mam okazję pochwalić konkurencję. Po pierwsze za to, że po dwóch dniach nagabywań ze strony kilku osób i w kilku miejscach serwis doczekał się swojego RSS-a. Czytanie blogów i blogopodbnych nie tylko z nazwy serwisów w inny sposób jest dla mnie strasznie uciążliwe, odkąd odkryłem, że wszystkie blogi (a przynajmniej na najpopularniejszych platformach) mają RSS-y, tylko nie wszystkie o tym informują - wystarczy znać składnie linka i zastosować przez analogię.

Niestety ten sprytny wybieg nie działa, gdy idzie o nowe pomysły gazety.pl, choć Plotek, Ciacha, Groszki, Infomuzyka, Limetka, PopCorner, techNOblog, Bryła, Alert24 i rzesza innych, które pewnie dopiero niebawem wyjdą spod ziemia - wszystkie powstały w oparciu o ten sam skrypt. Szerzej na ten temat pisał niedawno Marcin Jagodziński, a pod jego wpisem rozgorzała ciekawa dyskusja.

Trudno nie chwalić gazety.pl za pomysłowość, za wyszukiwanie nisz i asymilację pomysłów bloggerów goszczących na blox.pl. Ilość pomysłów i tempo ich pączkowania poraża, a osoby kręcące się po blogosferze szybko dostrzegą, że wśród autorów są twórcy blogów o ugruntowanych już wcześniej pozycjach. Ciekaw jestem, czy dostają za to pieniądze (nie ma w tej ciekawości żadnych [auto]ironicznych podtekstów).

PS: Zapomniałem dodać, że w oparciu o ten sam skrypt powstaje też blog Konstantego Turskiego, bohatera lansowanego przez gazetę.pl serialu "Ekipa". Serialu, o którym pewnie też coś napiszę, jak znajdę czas, by obejrzeć nagrane odcinki.

A nie mówiłem! [beta]

Za wcześnie, oczywiście, by przesądzać jak będzie naprawdę, ale pierwsze sygnały, że intuicja nie musiała mnie mylić ani tu, ani tu już są. Rokita w rządzie PiS? Brudziński twierdzi, że to możliwe.

Cały wywiad jutro.

19 września 2007

Linki

Dla zainteresowanych, którym RSS nie powie o zmianach - do notek Patriotyzm semantycznie nadużyty oraz Bohater tygodnia - once again dodałem linki odsyłające do innych głosów na podobne tematy.

Duchem z Dyduchem

Pokazali dziś w TV biednych Millera i Dyducha, co to mają startować z listy Partii Emerytów i Rencistów. Trzeba przyznać, że mają do siebie sporo dystansu :) - Jestem z Dyduchem - skwitowała wiadomość moja mama. - Duchem z Dyduchem - dopowiedziałem. I właśnie o duchu chciałem poniekąd powiedzieć.

Wróciła bowiem sprawa manewru Bliźniaków, którzy tuż przed rozwiązaniem parlamentu odwołali wszystkich ministrów, by nie przegłosowano wotum nieufności dla każdego z osobna, a chwilę potem powołali ich znów. Jedni mówili, że to złamanie konstytucji, inni, że tylko działanie wbrew jej duchowi, a jeszcze inni pytali, co to ma za znaczenie, skoro dni tego rządu są policzone. Dziś usłyszałem, że są i tacy, którzy twierdzą, że skoro ci sami ministrowie wrócili, to wnioski opozycji są nadal przedmiotowe. Moim zdaniem to nielogiczne - to już jednak nie są do końca ci sami ministrowie - tamtych odwołano, wnioski stały się bezprzedmiotowe i jako takie trafiły na śmietnik pełnej wzlotów i upadków historii parlamentaryzmu w Polsce. Jeśli już, to ewentualnie można by złożyć nowe, tylko że okazji nie będzie, bo sejm się już nie zbierze.

I w sumie można by było machnąć ręką na to wszystko, gdyby nie to, że właśnie w machnięciu ręką na szczegóły stanowiące o duchu demokracji upatruję w tej chwili najgroźniejszej praktyki Kaczyńskich. To właśnie tu kryje się to, co jest najstraszniejsze - a mianowicie bardzo powolne, dużo wolniejsze niż wołają z wielu stron zapalczywi publicyści niezbyt przychylni rządowi, ale jednak postępujące lekceważenie zasad. Zasady nie zobowiązują, można je naginać - ciemny lud i tak machnie ręką. Oczywiście daleki jestem od rzucania najstraszniejszymi skojarzeniami, ale proces ten na pewno dobry i korzystny dla Polski nie jest. Pogarda dla reguł demokracji bez wątpienia będzie trwałym dziedzictwem epoki braci Kaczyńskich w polskiej polityce.

Miałem nie pisać o polityce, ale ostatnio się nie da.

18 września 2007

Gadżety

W nawiązaniu do poprzedniego ogłoszenia dodam, że w najbliższym czasie planuję zmianę layoutu, co pewnie będzie skutkować czasowym bałaganem na stronie. Potem jeszcze uzupełnię linki, a tymczasem zainteresowanym gadżetami podlinkuję dwie rzeczy – instrukcje jak wykonać chmurę tagów i własną ikonę w pasku adresu.

Nie jest to trudne, skoro i ja sobie poradziłem ;)

Komercja

Złamałem się - trochę z ciekawości zacząłem sprawdzać jak działają googlowe reklamy i w końcu pojawiły się. Na razie dyskretnie, na dole, po prawej - pies z kulawą nogą pewnie w nie nie kliknie, a ja nie mogę do tego zachęcać (ciekawe, czy pisząc to podpadłem po ten paragraf?). Zobaczymy, czy to się w ogóle na cokolwiek zda.

Po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy.
Oczywiście.

16 września 2007

Bohater tygodnia - once again

Znalazłem wreszcie chwilę, by rozwinąć myśl, która stała za krótką notką z piątku. Wrzuciłem ją jeszcze w trakcie "Bohatera tygodnia" (TVN-owi gratulujemy mocnego wejścia z nowym programem), w którym Jan Maria Rokita zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach z listy PO, żeby - gdyby mój strzał okazał się celny - móc powiedzieć "a nie mówiłem" ;)

Po namyśle łagodzę trochę swoje słowa - nie wiem, czy Rokita będzie premierem. Ale sądzę, że znajdzie się w rządzie. Od dawna - a w ostatnich dniach kilkukrotnie, np. tu i tu (oba komentarze są sprzed tego programu) - wyrażam opinię, że Jan Maria Rokita nie jest w stanie przetrwać sejmowej kadencji bez rozwalenia jakiejś partii. Czy też, jeśli pójść za oceną iż był on w PO "wolnym elektronem"*, który zawsze był trochę obok własnej formacji, to rzekłbym iż jest to ten elektron, zderzenie z którym może zapoczątkować łańcuchową reakcję rozpadu jądra (nie jestem specem od fizyki atomowej, więc jeśli analogia czy sformułowania są koślawe z naukowej perspektywy, to z góry przepraszam).

Zapewne jest to opinia przesadzona - wyrobiłem sobie takie zdanie pod koniec lat 90. gdy ubrany w kapelusz poseł ciągle wchodził i wychodził przez bramę rządowego hotelu przy ulicy Parkowej, gdzie toczyły się negocjacje nad przyszłością koalicji AWS - UW, a potem już tylko nad przyszłością AWS i jej kandydata na prezydenta. Zakodowałem sobie wtedy, że Rokita to człowiek, który spala się w takich negocjacjach. A te z kolei z perspektywy wyborcy są tylko biciem piany.

Potem była kolejna kadencja i komisja śledcza ds. Rywina. I znów miałem wrażenie, że Rokita z zapałem przesłuchuje świadków nie dlatego, żeby dojść do prawdy, lecz dlatego, że ustalenia mogą być potem kartą przetargową w kolejnych negocjacjach.

Że odjedzie z PO byłem przekonany już po ostatnich wyborach - zresztą chyba nie tylko mnie wydaje się, że było blisko. Minęły aż dwa lata i wreszcie stało się. Moim zdaniem całą operację z Nelly Rokitą w kancelarii prezydenta i "odejściem z polityki" jej męża skoordynował Jarosław Kaczyński (o zgrozo, zgadzam się w tym z Giertychem, który powiedział to dziś w "Kawie na ławę"). Dowód? Człowiek, który niedawno w oczach premiera posługiwał się metodami, od których gorsze są już tylko mordy polityczne, nagle stał się mile widzianym, zdolnym politykiem. I nawet Gosiu go broni. I po co?
  • Po pierwsze coś takiego od razu osłabia wizerunek PO - pojawia się wizerunek partii z wewnętrznymi kłopotami.
  • Po drugie cały czas utrzymuję, że naczelną motywacją Jarosława Kaczyńskiego jest doprowadzenie do pełnej polaryzacji sceny politycznej w Polsce. A najnowsze sondaże pokazują, że do sejmu mogą wejść nawet tylko trzy partie: silne PiS, silna PO i niewiele znacząca LiD. Ale to, że chce się polaryzować nie znaczy, że nie chce się wygrywać. Silna PO jest lepsza od silnego LiD, ale gorsza od przegranej PO. Kaczyński osłabia więc PO jednocześnie...
  • ... (po trzecie) przygotowując się do tego, co nieuchronnie nadejdzie po wygranych (jak sądzi) wyborach. A nadejdzie coś nieznanego w polskiej polityce - reelekcja i niezwykle potężny (w każdym razie tak to będzie przedstawione - bo spodziewam się, że frekwencja będzie niska i realnie poparcie dla PiS będzie rzędu 10%) mandat do prowadzenia polityki w dotychczasowym duchu. Ale z kim? Jeśli się chce polaryzować, to przecież nie z PO, z LiD to w zasadzie niemożliwe, LiS-a już raczej żegnamy, a jeśli nawet nie, to jego siła może nie wystarczyć... Co tu zrobić? Odpowiedź prosta - mniejszościowy rząd, któremu PO nie będzie w stanie rzucać kłód pod nogi jednocześnie nie kompromitując się w oczach "wykształciuchów". Słowem - całkiem niezły rząd. Z brylującym w telewizji Rokitą, uśmiechającym się szeroko Marcinkiewiczem (znów strzelam), szarpiącą się z gospodarką Gilowską i... Wassermanem, Ziobro, Dornem dalej walczącymi z duchami przeszłości. Podejrzewam, że z ekipy Ghostbusters wypadnie Macierewicz - swoje zrobił, może odejść, a PO łatwo by było go krytykować.
  • PO nie będzie mogła ślepo walić w rząd, który - jeśli Kaczyński tego nie zepsuje - będzie całkiem niezły i może rychło zacząć odnosić sukcesy. Nie może, bo w ten sposób skaże się już na zawsze na miano wiecznej - i niekonstruktywnej - opozycji. Ba, reformy Gilowskiej, jeśli do nich dojdzie, poprze przynajmniej część posłów tej partii.
  • Możliwe jest nawet, że część PO pójdzie w ślady Rokity już po wyborach, a reszta będzie musiała się zbratać z LiD i...
  • ... oto mamy sejm dwupartyjny. Kaczyński może odejść. Nie zrobi tego, oczywiście, ale spełni swój cel. Tadam!
Cały ten scenariusz jest oczywiście obłożony takimi samymi zastrzeżeniami, jak ten podlinkowany w drugim podpunkcie. Może przeceniam, może to wszystko amok i działania na oślep, a nie przebłyski genialnej strategii. To zresztą nie jest najważniejsze - ważne będą skutki.

A dlaczego uważam, że PiS wygra? Mówiąc najkrócej ktoś przygotował im kampanię chamską, brutalną i prymitywną, co w polskich warunkach okaże się nad wyraz skuteczne nie tylko dlatego, że tłum chce krwi, nie tylko dlatego, że miękki Tusk nie będzie w stanie się odkuć, ale przede wszystkim dlatego, że PO w swojej kampanii mówi na razie wyłącznie o PiS. A wiadomo - nie ważne jak mówią, ważne że mówią. PiS wygra, bo jest go pełno i sprawia wrażenie, że ma pełnię inicjatywy. A opozycja z lekkim przerażeniem rozjeżdża się właśnie jak początkującemu łyżwiarzowi nogi.

Przy okazji - wiele się ostatnio pisze o politykach w sieci. O blogu Ryszarda Czarneckiego, na który często powołują się tradycyjne media lub o tym, że Waldemar Pawlak używa Linuxa. Ten i ów ma nawet videologa. A Jan Maria Rokita ma stronę WWW nie aktualizowaną od 27 sierpnia. Niby nie tak długo, a jednak dziwne, że nie ma tam nawet oświadczenia w sprawie jego decyzji.

* Nie wiem, kto to powiedział - słuchałem telewizora z kuchni ;)

------------------------{ edit: 19.09.07, 01:52 }------------------------

Inni na ten sam temat:

15 września 2007

Bohater tygodnia 2

Ktokolwiek wygra wybory, Leszek Miller (który właśnie odszedł z SLD) nie będzie premierem.

Tak strzelam ;)

14 września 2007

Bohater tygodnia

Jeśli wybory wygra PiS - a twierdzę, że wygra - Jan Maria Rokita (który właśnie „odszedł z polityki”) będzie premierem.

Tak strzelam. Zobaczymy.

13 września 2007

Transformersy w Multikinie czyli....

... tak powinno być w każdym kinie :)

Przedwczoraj - fajna data na oglądanie takich filmów, co by nie mówić - poszedłem ze znajomymi do nowego Multikina w Złotych Tarasach. I muszę powiedzieć, że należy się temu miejscu kilka ciepłych słów, bo pierwsze wrażenie jest naprawdę fajne. Po pierwsze kino jest wielkie - ma trzy poziomy, kilka barów (nie takich zwykłych lad, zza których można dostać popcorn, tylko takich, gdzie można spokojnie posiedzieć dłuższą chwilę, fajnie urządzonych i to jeszcze w strefie nie wymagającej posiadania biletu). Dizajn mebli i innych elementów lekko kosmiczny - wszystko to wygląda trochę jak z Jetsonów lub StarTreka. Jest w tym oczywiście sporo kiczu, ale jednak efektownego. Niestety własnych zdjęć nie mam, a w sieci nic nie widzę.

Po drugie - świetna jakość dźwięku i lepsza od przeciętnej jakość obrazu. A nie byliśmy w największej sali z cyfrowym projektorem. Tak czy inaczej taki film, jak nieszczęsne "Transformersy" (o których za chwilę) rzeczywiście robi tam spore wrażenie. Kino w Arkadii szybko straci chyba status miejsca, gdzie najlepiej oglądać tego typu filmy; takie gdzie liczą się głównie efekty specjalne. Tym bardziej, że Multikino jest tańsze. Teraz czekam tylko na film, który da szansę poznać możliwości sali na 777 osób. Delikatnie sugeruję maraton z trzema starymi częściami "Gwiezdnych wojen" :)

Wreszcie sam film - bezdennie głupi, ale za to jak zrobiony! Wstrzelił się doskonale w mój nastrój, coś takiego niezbyt wymagającego było mi akurat potrzebne do szczęścia. Wyłączyłem krytycyzm i bawiłem się świetnie - im głupsze dialogi, im bardziej stereotypowe lub patetyczne sceny - tym lepiej. No i rzeczone efekty specjalne - mózg się lasuje. I o to chodzi.

Szczur z supermarketu ;)

Liczba dnia: 17

17
- tyle raz więcej niż zakładano będzie kosztować trasa przez warszawskie Bemowo*. Gdy przymierzano się do jej budowy, miała kosztować 300 milionów - w tej chwili to już ponad 2 mld. i ciągle rośnie. Jak znam życie, to będziemy jeszcze świadkami sporu z wykonawcą o dodatkową kasę, bo w trakcie przeciągającej się budowy ceny materiałów budowlanych na pewno nie spadną.

A wszystko to dzięki wiecznym protestom. Urok demokracji? Patologia procedur odwoławczych? Nie wiem - z jednej strony nie można przecież ludziom zabronić odwoływania się i korzystania ze wszystkich dostępnych metod opóźniania budowy. Z drugiej widać po samych liczbach, że jest to bez sensu - przecież za jakiś ułamek tych astronomicznych pieniędzy można by było wszystkim tym protestującym dogodzić tak dalece, że nie powiedzieliby już nigdy złego słowa, nawet z autostradą we własnym ogródku.

Obok mojego osiedla przebiega trasa szybkiego ruchu, która ma zostać poszerzona i zyskać status drogi ekspresowej. Zbierane były podpisy przeciwko, oczywiście. Nie podpisałem. Trudno, niech budują. Gdzieś przecież trzeba. Jak nie tu, to pod innymi oknami - a teraz mam dodatkowy argument w postaci liczby 17, która, muszę powiedzieć, trochę mnie zdruzgotała.

PS: Dla korzystających z RSS-a info - w notce o quadach pojawiła się treść. Wcześniej były tylko fotki.

* Wiem że konstrukcja tego zdania woła o pomstę do nieba - ale taki jest urok liczby dnia :)

11 września 2007

Quady

Mistrzowska zabawa - wyścigi quadów na pustyni. Mała namiastka wyścigu z Pierwszego Epizodu ;)




Ten slideshow linkuje do galerii, gdzie fotki można obejrzeć w powiększeniu (muszę zmienić layout bloga i go poszerzyć - tak, żeby weszły większe obrazki) - tyle, że nie wszyscy widzę flashową wersję, więc oto link do tego i do zestawu z poprzedniej notki.


Jakoś tak z zajawki z Picasą zapomniałem napisać coś na temat tych zdjęć. Nie jest to więc wyścig z Gwiezdnych Wojen ani nawet skromny Rajd Paryż-Dakar. To po prostu jedna z licznych rozrywek dostępnych w Egipcie. Pustyni nie traktuje się tam tam, jak u nas, powiedzmy, góry czy puszcze - a ona bynajmniej nie daje za wygraną. Miejsc, gdzie wchodzi w starcie z cywilizacją jest sporo, a te, w których wygrywa widać nawet w Google Earth - ginące w piachu autostrady to standard. Wracając do quadów - zabawa jest naprawdę mistrzowska, gna sie po tym piachu na zabój przez godzinę, a kosztuje to tyle, co 30 minut na gokartach w Warszawie. W wiosce pali się sziszę, pije herbatę i wraca kolejną godzinę. Piasek włazi wszędzie, pustynia to nie przelewki - dwuminutowy postój uświadamia, że gdyby przyszło na piechotę wracać do widocznego na horyzoncie miasta - nie byłoby lekko. Pustynia robi wrażenie.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdzieś w okolicy Warszawy można poszaleć na quadach, ale po jakimś czasie dotarło do mnie, że w promieniu kilkuset kilometrów nie ma miejsca, gdzie można by mieć choćby namiastkę tego, co tam, nawet jeśli znalazłby się podobny sprzęt. Może jakiś poligon? Może pustynia Błędowska? Pod Warszawą po lesie to chyba nie ma sensu.

W kolejnej notce z wakacji, miałem nadzieję, będą zdjęcia zrobione pod wodą. Ale niestety ich jakoś ogranicza ich wartość do fajnej pamiątki - z publikowania tego materiału nie ma żadnego pożytku, jak kto chce to sobie kupi National Geographic i zobaczy ciut lepsze ;) Niemniej nurkowanie jest jeszcze fajniejsze od quadów. Decyzja zapadła - będziemy robić kurs. I to raczej tam, niż tu, w basenie lub zimnym, mętnym jeziorze. I przy okazji skoczymy na quady ;)

I to chyba tyle, jeśli chodzi o wakacje.

09 września 2007

Skąd się wzięły piramidy?

Zgodnie z obietnicą złożoną w pierwszej notce po urlopie, oto pierwsza porcja zdjęć z Egiptu. Zaczynamy od krótkiej historii tamtejszej cywilizacji, zrodzonej w specyficznej symbiozie.


07 września 2007

Sejm Over

Miało już nie być o polityce, ale siedzę na dyżurze w redakcji i z konieczności śledzę. Powoli kończą. Jeśli nie zmienią zdania i się wykończą, to z jednej strony będzie to dobra wiadomość, po pokaże z całą mocą siłę polskiej demokracji przynajmniej na poziomie proceduralnym. Oto partia posądzana o totalitarne zapędy sama, choć pod presją opozycji, składa wniosek o samorozwiązanie sejmu.

Tylko co z tego?!

Za miesiąc wybierzemy sejm w składzie tak zbliżonym do obecnego, że nie wiadomo nawet za bardzo, po co Gadzinowski odkręcał wczoraj tabliczkę ze swoim nazwiskiem? Na razie Giertych zdisował Kurskiego (respect!), a najmądrzej - choć nieco naiwnie, ale nawet dowcipnie - wypowiadał się... Waldemar Pawlak. Strach się bać, co będzie dalej, ale to zdaje się będzie problem dyżurnego działu "Polityka".

PS: Zdążyli przyjąć ustawę o Euro 2012. Tylko czy coś z tego wyniknie?

06 września 2007

Pierwsza notka po urlopie...

... miała być zupełnie inna, ale wypadki potoczyły się tak, a nie inaczej. Wróciliśmy kilka godzin temu - kraj przywitał nas na swój sposób. Samolot jeszcze dobrze nie dotknął ojczystej ziemi, a już nas kochani nasi współplemieńcy zdążyli okraść. Ktoś zgarnął siatkę z butelką kupioną w sklepie bezcłowym z półki nad fotelami. O pomyłce nie ma mowy, żadna inna siatka, oprócz dwóch naszych tam nie leżała. Ot, wśród wracających z wakacji rodaków trafił się jeden, któremu niech to malibu się na wątrobę rzuci, z całego serca życzę. Kochana ojczyzna powitała nas w wielkim stylu.

Poza tym, słyszałem, w kraju wesołych tematów i wydarzeń nie brakuje - strach prasówkę robić, oj strach. Ale wróciliśmy, urlop mieliśmy udany, a od jutra pchamy wózek dalej. Zdjęcia wkrótce :)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.